Wersja PDF

Bartłomiej Kozłowski

Czy zakaz reklamy alkoholu i wyrobów tytoniowych jest uzasadniony?

 

„Od piwa głowa się kiwa, od wódki rozum krótki”. To wszyscy i to zapewne już od dzieciństwa, chyba wiemy. Konsumpcja napojów zawierających alkohol, szczególnie tych „wysokoprocentowych” i w dużej ich ilości – mówiąc zupełnie serio – powoduje poważne problemy zarówno indywidualne, jak i społeczne. Może prowadzić do deterioracji stanu zdrowia spożywającej nadmierną ilość alkoholu osoby i przyczynić się do jej przedwczesnej śmierci. Alkoholizm często jest przyczyną poważnych problemów w rodzinach, zaś stan upojenia alkoholowego jest częstym powodem wypadków drogowych. W podobny sposób, jak do wypadków komunikacyjnych alkohol może się przyczyniać do takich, czy innych błędów w wykonywaniu pracy, bądź jakichś jeszcze innych zadań (np. opieki nad dzieckiem) – czasem nieszkodliwych, lecz niekiedy mających tragiczne skutki. Wreszcie, wiele poważnych przestępstw – takich choćby, jak zabójstwa – ma podłoże w poprzedzającej je konsumpcji, zwłaszcza nieumiarkowanej, alkoholu.

Podobnie, jak wszyscy wiemy o tym, że czymś szkodliwym jest picie nadmiernej ilości alkoholu, wszyscy też chyba wiemy o szkodliwości palenia papierosów (czy też ewentualnie także fajki, ale fajkę raczej mało kto pali – choć ponoć jest mniej szkodliwa). Palenie papierosów nie powoduje co prawda wszystkich tych negatywnych skutków indywidualnych i społecznych, które może powodować picie alkoholu (powiem od razu, że nie jestem ekspertem od spraw, o których się w tej chwili wypowiadam – sam nie palę, a alkohol pijam okazyjnie – ale tak czy owak nie zetknąłem się nigdy z informacją o kimś, kto spowodowałby np. wypadek drogowy w wyniku jakiegoś stanu umysłowego spowodowanego wcześniejszym paleniem papierosów), ale jego ostateczne efekty – co również jest chyba rzeczą doskonale wiadomą – bywają tragiczne – nie ma np. wątpliwości co do tego, że chociażby zwiększa ono i to w sposób bardzo wyraźny, prawdopodobieństwo zachorowania na jakże straszną chorobę, jaką jest rak płuc. A także na raka oskrzeli, krtani, gardła – i szereg innych chorób, zarówno nowotworowych, jak i nienowotworowych. Ktoś mógłby twierdzić, że palacz papierosów ryzykuje wyłącznie własne zdrowie (czy w ostateczności także życie) i w związku z tym to, czy ktoś pali papierosy czy też nie jest to wyłącznie jego prywatna sprawa. Ale ktoś palący papierosy – z wyjątkiem kogoś, kto robi to z dala od innych ludzi – bardzo często de facto zmusza do ich palenia innych. Np. osoby przebywające w jednym mieszkaniu, a już szczególnie w jednym pomieszczeniu z palaczem (a przecież w Polsce nie brakuje rodzin gnieżdżących się w bardzo małych mieszkaniach) chcąc nie chcąc muszą wdychać wydychany przez niego dym, który zawiera dużo więcej szkodliwych substancji, niż to, co sam palacz wciąga do swoich płuc.

Jeśli picie alkoholu (a w każdym razie picie częste, czy w dużej ilości) oraz palenie papierosów jest szkodliwe, to czy reklamowanie alkoholu i wyrobów tytoniowych powinno być prawnie zakazane? Nad problemem tym mało kto, jak mi się wydaje, w naszym kraju się zastanawia – powszechny jest raczej pogląd, że reklamowanie zarówno jednego, jak i drugiego jest słusznie zabronione ze względu na niebezpieczeństwa związane z konsumpcją wspomnianych produktów. Ale czy zakaz reklamy wspomnianych rzeczy da się przekonująco obronić? Cele, których osiągnięciu mają służyć wspomniane zakazy – a więc spowodowanie zmniejszenia, albo przynajmniej nie zwiększenia się konsumpcji wyrobów alkoholowych i tytoniowych – i co za tym idzie, redukcji bądź przynajmniej nie nasilania się efektów konsumpcji tych wyrobów są słuszne ponad wszelką wątpliwość. Lecz co, jeśli zakazy, o których jest tu mowa, do osiągnięcia owych skutków nie prowadzą? Co, jeżeli mają one jakieś jeszcze inne negatywne efekty?

Alkohol i papierosy są w Polsce – podobnie jak w większości krajów świata – czymś generalnie rzecz biorąc dozwolonym, z różnymi jednak „ale”. Te „ale” to restrykcje nakładane przez prawo na produkcję, handel, oraz używanie wyrobów alkoholowych i tytoniowych. Nad tymi restrykcjami nie ma się co tutaj szczegółowo rozdrabniać – doskonale chyba wiadomo, że produkcja i handel alkoholem i papierosami (legalna, w każdym razie) wymaga koncesji, wiadomo, że, że alkoholu i papierosów nie wolno sprzedawać osobom nie mającym ukończonych 18 lat, wiadomo, że istnieją ograniczenia wolności spożywania alkoholu i palenia papierosów – np. nie wolno pić alkoholu w miejscu publicznym, ani w zakładzie pracy, podobnie jak nie wolno palić papierosów w ogólnie dostępnych pomieszczeniach – chyba, że w specjalnych palarniach.

O ile jednak produkcja, a także obrót i konsumpcja produktami alkoholowymi i tytoniowymi są w Polsce na różny sposób regulowane i ograniczane (nie wypowiadam się tutaj, czy – a jeśli tak, to w jakim stopniu – słusznie czy nie) to reklama, a także promocja wspomnianych produktów jest po prostu całkowicie zakazana. Z jednym wyjątkiem – w postaci reklamy i promocji piwa, która zgodnie z art. Art. 131 ust. 1 ustawy z dnia z dnia 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi (zwróćmy tak przy okazji uwagę na datę uchwalenia tego aktu prawnego, lub przynajmniej na okres w historii Polski, z którego akt ten pochodzi) jest dozwolona, pod warunkiem, że 1) nie jest kierowana do małoletnich; 2) nie przedstawia osób małoletnich; 3) nie łączy spożywania alkoholu ze sprawnością fizyczną bądź kierowaniem pojazdami; 4) nie zawiera stwierdzeń, że alkohol posiada właściwości lecznicze, jest środkiem stymulującym, uspakajającym lub sposobem rozwiązywania konfliktów osobistych; 5) nie zachęca do nadmiernego spożycia alkoholu; 6) nie przedstawia abstynencji lub umiarkowanego spożycia alkoholu w negatywny sposób; 7) nie podkreśla wysokiej zawartości alkoholu w napojach alkoholowych jako cechy wpływającej pozytywnie na jakość napoju alkoholowego; 8) nie wywołuje skojarzeń z: a) atrakcyjnością seksualną, b) relaksem lub wypoczynkiem, c) nauką lub pracą, d) sukcesem zawodowym lub życiowym. Dodatkowo, promocja i reklama piwa zgodnie z art. 131. ust. 2. wspomnianej ustawy nie może być prowadzona: 1) w telewizji, radiu, kinie i teatrze między godziną 6:00 a 20:00, z wyjątkiem reklamy prowadzonej przez organizatora imprezy sportu wyczynowego lub profesjonalnego w trakcie trwania tej imprezy; 2) na kasetach wideo i innych nośnikach; 3) w prasie młodzieżowej i dziecięcej; 4) na okładkach dzienników i czasopism; 5) na słupach i tablicach reklamowych i innych stałych i ruchomych powierzchniach wykorzystywanych do reklamy, chyba że 20% powierzchni reklamy zajmować będą widoczne i czytelne napisy informujące o szkodliwości spożycia alkoholu lub o zakazie sprzedaży alkoholu małoletnim; 6) przy udziale małoletnich. Poza dopuszczalną w pewnym stopniu reklamą i promocją piwa reklamowanie oraz promowanie alkoholu i wyrobów tytoniowych jest w Polsce praktycznie całkowicie zabronione. Warto tu dodać, że zakazy, o których jest tu mowa posunięte są w polskim prawie nader daleko. Zabronione jest promowanie i reklamowanie nie tylko jakichś konkretnych napojów alkoholowych czy produktów zawierających tytoń (czy nawet takich produktów w sposób ogólny), ale także pewnych rzeczy, które mogą się kojarzyć z takimi produktami. I tak -np. zgodnie z art. 131 ust. 3 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi zabronione jest reklamowanie i promowanie produktów i usług, których nazwa, znak towarowy, kształt graficzny lub opakowanie wykorzystuje podobieństwo lub jest tożsame z oznaczeniem napoju alkoholowego lub innym symbolem obiektywnie odnoszącym się do napoju alkoholowego. Według z kolei ust. 4 tego artykułu zakazana jest reklama i promocja przedsiębiorców oraz innych podmiotów, które w swoim wizerunku reklamowym wykorzystują nazwę, znak towarowy, kształt graficzny lub opakowanie związane z napojem alkoholowym, jego producentem lub dystrybutorem. Dalej, zgodnie z kolejnym przepisem wspomnianej ustawy zabronione jest informowanie o sponsorowaniu imprez sportowych, koncertów muzycznych oraz innych imprez masowych przez producentów i dystrybutorów napojów, których zasadniczą działalność stanowi produkcja lub sprzedaż napojów alkoholowych zawierających od 8% do 18% alkoholu, w jakikolwiek inny sposób niż poprzez umieszczanie wewnątrz dzienników i czasopism, na zaproszeniu, bilecie, plakacie, produkcie lub tablicy informacyjnej związanej z określoną imprezą nazwy producenta lub dystrybutora oraz jego znaku towarowego, z zastrzeżeniem ust. 6, zgodnie z którym „Informowanie o sponsorowaniu może być prowadzone w radiu i telewizji pod warunkiem, iż będzie ograniczone wyłącznie do podania nazwy producenta lub dystrybutora napojów zawierających do 18% alkoholu lub jego znaku towarowego, a informacja ta nie będzie prezentowana w telewizji przez osobę fizyczną lub z wykorzystaniem wizerunku postaci ludzkiej”. Według art. 131 ust. 7 ustawy, o której jest tu mowa zabronione jest informowanie o innym niż określone w ust. 5 sponsorowaniu przez producentów i dystrybutorów napojów alkoholowych, których zasadniczą działalność stanowi produkcja lub sprzedaż napojów alkoholowych zawierających od 8% do 18% alkoholu oraz informowania o sponsorowaniu przez producentów i dystrybutorów napojów zawierających powyżej 18% alkoholu. Właściwie jedyną dopuszczalną prawnie reklamą i promocją napojów alkoholowych jest zgodnie z art. 131. ust. 9 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi reklama i promocja takich napojów prowadzona wewnątrz pomieszczeń hurtowni, wydzielonych stoisk lub punktów prowadzących wyłącznie sprzedaż napojów alkoholowych oraz na terenie punktów prowadzących sprzedaż napojów alkoholowych przeznaczonych do spożycia w miejscu sprzedaży. Podobnie daleko posunięty jest zakaz reklamy wyrobów tytoniowych, a także rzeczy mogących się kojarzyć z takimi wyrobami. Zgodnie bowiem z art. 8 ust. 1 ustawy z dnia 9 listopada 1995 r. o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych zabrania się reklamy wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych i promocji wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych oraz reklamy i promocji produktów imitujących te wyroby, lub symboli związanych z używaniem tytoniu, wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych lub pojemników zapasowych, w szczególności: 1) w telewizji, radiu, kinach, podmiotach leczniczych, szkołach i placówkach oświatowo-wychowawczych, w prasie dziecięcej i młodzieżowej, na terenie obiektów sportowo-rekreacyjnych oraz w innych miejscach publicznych; 2) w prasie innej niż wymieniona w pkt 1; 3) na plakatach, w tym plakatach wielkoformatowych; 4) w środkach usług informatycznych (a więc np. w internecie). Dalej, według art. 8 ust. 3 wspomnianej ustawy zabronione jest eksponowanie w punktach detalicznych (a więc np. w kioskach) przedmiotów imitujących opakowania wyrobów tytoniowych oraz przedmiotów imitujących opakowania papierosów elektronicznych lub pojemników zapasowych. Z kolei według art. 8 ust. 4 etykiety opakowania jednostkowego i opakowania zbiorczego oraz wyrób tytoniowy nie mogą zawierać jakichkolwiek elementów lub mieć cech, które: 1) promują wyrób tytoniowy lub zachęcają do jego spożycia, stwarzając błędne wrażenie co do cech tego wyrobu, jego skutków dla zdrowia, związanych z nim zagrożeń i wydzielanych przez niego substancji; etykiety nie mogą zawierać żadnych informacji o zawartości nikotyny, substancji smolistych lub tlenku węgla w wyrobie tytoniowym; 2) sugerują, że dany wyrób tytoniowy jest mniej szkodliwy niż inne, że jego celem jest ograniczenie skutków niektórych szkodliwych składników dymu papierosowego lub że jest ożywczy, dodaje energii, ma lecznicze, odmładzające, naturalne, organiczne właściwości lub że przynosi inne korzyści związane ze zdrowiem lub stylem życia; 3) odnoszą się do smaku, zapachu, środków aromatyzujących lub innych dodatków albo ich braku; 4) sprawiają, że wyrób tytoniowy przypomina produkt leczniczy, wyrób medyczny, żywność, środek spożywczy lub produkt kosmetyczny; 5) sugerują, że dany wyrób tytoniowy ma zwiększoną biodegradowalność lub inne cechy korzystne pod względem ochrony środowiska. Art. 8 ust. 5 mówi o tym, że opakowania jednostkowe i opakowania zbiorcze nie mogą sugerować korzyści ekonomicznych w postaci dołączonych do nich drukowanych kuponów lub ofert wyrobów po obniżonej cenie lub darmowych, ofert w rodzaju dwa opakowania w cenie jednego lub innych podobnych ofert. Z kolei ust. 6 art. 8 ustawy antytytoniowej stanowi – aby nie było co do tego żadnych wątpliwości – że „Elementy lub cechy, które są zakazane zgodnie z ust. 4 i 5, obejmują w szczególności teksty, symbole, nazwy, znaki towarowe i oznaczenia graficzne”. Zakazy reklamy i promocji wyrobów alkoholowych i tytoniowych są w polskim prawie daleko posunięte nie tylko jeśli chodzi o to, czego nie wolno reklamować i promować, lecz także jeśli chodzi o samą definicję reklamowania i promowania takich produktów (i rzeczy mogących się z nimi kojarzyć). Jeśli chodzi o napoje alkoholowe to pierwsze z tych pojęć definiowane jest w art. 21 ust. 3 ustawy antyalkoholowej jako „publiczne rozpowszechnianie znaków towarowych napojów alkoholowych lub symboli graficznych z nimi związanych, a także nazw i symboli graficznych przedsiębiorców produkujących napoje alkoholowe, nieróżniących się od nazw i symboli graficznych napojów alkoholowych, służące popularyzowaniu znaków towarowych napojów alkoholowych; przy czym za reklamę nie uważa się informacji używanych do celów handlowych pomiędzy przedsiębiorcami zajmującymi się produkcją, obrotem hurtowym i handlem napojami alkoholowymi”. Promowaniem napojów alkoholowych jest z kolei według art. 21 ust. 2 tej ustawy publiczna degustacja takich napojów, rozdawanie rekwizytów związanych z napojami alkoholowymi, organizowanie premiowanej sprzedaży napojów alkoholowych, a także inne formy publicznego zachęcania do nabywania napojów alkoholowych. Jeśli chodzi natomiast o wyroby tytoniowe czy też mogące kojarzyć się z takimi wyrobami to reklamowaniem takich wyrobów jest w art. 2 ust. 25 ustawy antytytoniowej: a) rozpowszechnianie komunikatów, wizerunków marek wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych, rekwizytów tytoniowych lub symboli z nimi związanych, b) rozpowszechnianie nazw lub symboli graficznych podmiotów produkujących wyroby tytoniowe, papierosy elektroniczne, pojemniki zapasowe lub rekwizyty tytoniowe, nieróżniących się od nazw i symboli graficznych wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych, rekwizytów tytoniowych lub symboli z nimi związanych – służących popularyzowaniu marek wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych, z wyłączeniem informacji używanych do celów handlowych w relacjach pomiędzy podmiotami zajmującymi się produkcją, dystrybucją i handlem wyrobami tytoniowymi, papierosami elektronicznymi, pojemnikami zapasowymi lub rekwizytami tytoniowymi. Z kolei promowanie wyrobów tytoniowych definiowane jest w rzeczonej ustawie jako a) publiczne rozdawanie wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych, b) organizowanie degustacji wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych lub pojemników zapasowych, c) organizowanie premiowanej sprzedaży wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych lub konkursów opartych na ich zakupie oraz innych form publicznego zachęcania do ich nabywania lub używania, bez względu na formę dotarcia do adresata, d) oferowanie wyrobów tytoniowych konsumentom po obniżonej cenie w stosunku do ceny wydrukowanej na opakowaniu jednostkowym.

Jak zatem widać, przepisy ustaw „antyalkoholowej” i „antytytoniowej” wprowadzają daleko posunięte ograniczenia wolności wypowiedzi (choć nie tylko wypowiedzi – także pewnych działań). Nie trudno jest zauważyć, że zakazy o których jest tu mowa, odnoszą się do prawnie dopuszczalnych produktów, a także do prawdziwych informacji na ich temat. Nie są też one ograniczone do reklamy handlowej w ścisłym sensie tego pojęcia – a więc takiej, która jest prowadzona przez przedsiębiorców produkujących wyroby alkoholowe lub tytoniowe bądź sprzedających takie produkty, ale obejmują wypowiedzi osób nie będących takimi przedsiębiorcami i nie działających na ich zlecenie. Wniosek taki ewidentnie wynika z art. 21 ust. 2 ustawy antyalkoholowej, według którego pojęcie promocji napojów alkoholowych obejmuje – oprócz publicznej degustacji napojów alkoholowych, rozdawania rekwizytów związanych z napojami alkoholowymi i organizowania premiowanej sprzedaży napojów alkoholowych – także inne formy publicznego zachęcania do nabywania napojów alkoholowych – jak również z art. 2 ust. 1 pkt 23 ustawy antytytoniowej, według którego promowaniem wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych są inne niż publiczne rozdawanie takich wyrobów, organizowanie ich degustacji, lub premiowanej ich sprzedaży, lub opartych na ich zakupie konkursów formy zachęcania do ich nabywania lub używania takich produktów, bez względu na formę dotarcia do adresata. Są to bardzo daleko posunięte zakazy. Złamaniem tych zakazów może być nie tylko zachęcanie do nabywania określonych produktów alkoholowych czy tytoniowych przez osoby lub firmy wytwarzające lub sprzedające takie produkty – może być nim (teoretycznie przynajmniej rzecz biorąc) napisanie na Facebooku czy Twitterze, albo ogólnodostępnej stronie internetowej (takiej np. jak moja strona) czegoś w rodzaju „kupujcie wino”, „kupujcie cydr” „kupujcie rum” czy kupujcie wódkę” (albo nawet np. „pijcie wino” – w ustawie antyalkoholowej mowa jest wprawdzie o zachęcaniu do nabywania napoi alkoholowych, lecz sądzę, że zachęcania do picia takich napoi bez problemu mogłoby zostać uznane za zachęcanie do ich nabywania), bądź „palcie papierosy” lub „palcie fajkę” (zauważmy, że w ustawie antytytoniowej w sposób wyraźny jest mowa o publicznym zachęcaniu do nabywania lub używania wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych) – pomimo tego, że fajka – jak wiadomo (podobno w każdym razie – osobiście nie sprawdzałem tego) szkodzi mniej. Warto też zauważyć, że kary za złamanie zakazów, o których była tu mowa o ile nie obejmują więzienia, to grzywny za ich złamanie mogą być jednak naprawdę potężne. I tak zgodnie z art. 452 ust. 1 ustawy antyalkoholowej „Kto wbrew postanowieniom zawartym w art. 131 prowadzi reklamę lub promocję napojów alkoholowych lub informuje o sponsorowaniu imprezy masowej, z zastrzeżeniem art. 131 ust. 5 i 6, podlega grzywnie od 10 000 do 500 000 złotych. Z kolei według art. 12 ust. ustawy antytytoniowej ten, kto (m.in.) reklamuje lub promuje wyroby lub produkty wbrew postanowieniom art. 8 ust. 1 eksponuje w punkcie detalicznym przedmioty imitujące opakowania wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych lub pojemników zapasowych wbrew postanowieniom art. 8 ust. 3, na opakowaniu jednostkowym lub opakowaniu zbiorczym wyrobów tytoniowych umieszcza jakiekolwiek elementy lub cechy, które sugerują korzyści ekonomiczne, o których mowa w art. 8 ust. 5 podlega grzywnie do 200 000 zł albo karze ograniczenia wolności, albo obu tym karom łącznie. Takiej samej karze zgodnie z art. 12a podlega ten, kto „umieszcza na opakowaniu jednostkowym lub opakowaniu zbiorczym lub na wyrobie tytoniowym jakiekolwiek elementy lub cechy, o których mowa w art. 8 ust. 4, tj. takie, które promują wyrób tytoniowy lub zachęcają do jego spożycia, stwarzając błędne wrażenie co do cech tego wyrobu, jego skutków dla zdrowia, związanych z nim zagrożeń i wydzielanych przez niego substancji, zawierają jakiekolwiek informacje o zawartości nikotyny, substancji smolistych lub tlenku węgla w wyrobie tytoniowym, sugerują, że dany wyrób tytoniowy jest mniej szkodliwy niż inne, że jego celem jest ograniczenie skutków niektórych szkodliwych składników dymu papierosowego lub że jest ożywczy, dodaje energii, ma lecznicze, odmładzające, naturalne, organiczne właściwości lub że przynosi inne korzyści związane ze zdrowiem lub stylem życia, odnoszą się do smaku, zapachu, środków aromatyzujących lub innych dodatków albo ich braku, sprawiają, że wyrób tytoniowy przypomina produkt leczniczy, wyrób medyczny, żywność, środek spożywczy lub produkt kosmetyczny, lub sugerują, że dany wyrób tytoniowy ma zwiększoną biodegradowalność lub inne cechy korzystne pod względem ochrony środowiska. Trzeba też wspomnieć o tym, że naruszenie przepisów o których była tu mowa – jakkolwiek zagrożone jest tylko karami „wolnościowymi” – to mimo wszystko stanowi przestępstwo, a nie wykroczenie. Z czym wiąże się taka konsekwencja, jak wpis do centralnego rejestru karnego.

Lecz jeśli napoje alkoholowe i wyroby zawierające tytoń są czymś generalnie rzecz biorąc szkodliwym (choć w znacznym stopniu per se tolerowanym prawnie) to jaki jest problem z zakazem reklamowania i promowania produktów zawierających wspomniane substancje? Jeśli chodzi o odpowiedź na to pytanie, to dla wielu zapewne osób, które uważają, że zakazane powinno być reklamowanie, promowanie, czy propagowanie wszystkiego, co - przynajmniej zdaniem tych osób – jest szkodliwe, niebezpieczne, lub niemoralne (a więc np. faszyzmu lub komunizmu, nienawiści narodowościowej, rasowej lub jeszcze innej, przemocy itd.) problem ten jest z praktycznie całkowitą pewnością żaden. Dla kogoś jednak, kto uważa, że prawo ludzi do swobodnego wyrażania swoich poglądów i przekazywania informacji powinno być traktowane (zwłaszcza przez władze publiczne) w sposób poważny zakazy, o których była tu mogą, lub wręcz nawet muszą budzić poważne obiekcje.

Jakie jednak konkretnie można mieć zastrzeżenia wobec przewidzianych w polskim prawie zakazów reklamy napojów alkoholowych i wyrobów tytoniowych? Otóż, zastrzeżenia te można mieć – jak sądzę – co najmniej z dwóch punktów widzenia; mianowicie z punktu wybitnie wolnościowego – nie dopuszczającego niemal żadnych ograniczeń wolności wypowiedzi – i takiego, który nie wyklucza pewnych ograniczeń tej wolności, pod warunkiem, że nie są one posunięte zbyt daleko i mają jakiś sens – tzn. prowadzą do osiągnięcia założonego przez ustawodawcę celu i są faktycznie niezbędne dla jego osiągnięcia.

Jak jednak podejście z tych dwóch różnych punktów widzenia do kwestii zakazów reklamy alkoholu i wyrobów tytoniowych może wyglądać? Jeśli chodzi o pierwszy z nich, który określiłem jako „wybitnie wolnościowy” to z tego punktu widzenia niemal każde ograniczenie prawa do powiedzenia, napisania czy wyrażenia w jeszcze inny sposób czegoś (nie w sposób bezpośrednio fizycznie krzywdzący inną osobę lub niszczący czyjąś własność) uważane jest za z góry niedopuszczalne. Piszę tu „niemal każde” dlatego, bo nawet w najbardziej wolnościowym – jeśli chodzi o poszanowanie prawa do swobodnego wypowiadania się – społeczeństwie pewne przypadki wypowiedzi, o ile tylko społeczeństwo chroniłoby przy użyciu systemu prawnego takie wartości, jak np. ludzkie życie, zdrowie, czy też mienie – nie mogłyby być uznawane za coś legalnego, lecz uznawane byłoby za rzecz prawnie niedopuszczalną. Weźmy tu sobie np. hipotetyczny przypadek kogoś, kto do niewidomej osoby stojącej na skraju urwiska (o czym osoba ta nie wie) rzuca tekst w rodzaju: „przepraszam bardzo, czy mógłby pan zrobić krok do tyłu?” – skutkiem czego osoba ta robi krok w tył i spada, ze skutkiem śmiertelnym, w przepaść. To co robi ktoś proszący niewidomą osobę nieświadomie stojącą nad przepaścią o przesunięcie się w stronę przepaści jest per se niczym więcej, jak wypowiedzeniem pewnych słów – w olbrzymiej większości przypadków nie budzących szczególnych obiekcji. Jest to niewątpliwie wypowiedź – której, dodajmy, nie towarzyszy żadne fizyczne działanie ze strony autora takiej wypowiedzi. Lecz jakkolwiek w przypadku, o którym tu jest mowa mamy do czynienia z wypowiedzią, to nikt chyba nie ma wątpliwości, że autor takiej, mającej miejsce w takich, jak wspomniane okolicznościach i mającej wspomniany skutek wypowiedzi powinien stanąć przed sądem pod zarzutem morderstwa. Weźmy też inny, bardzo znany – żeby nie powiedzieć „wyświechtany” przykład, jakim jest sytuacja, w której ktoś będąc w pełnej ludzi sali teatralnej lub kinowej krzyczy „pożar!” nie mając jakiegokolwiek powodu do uważania, że pożar w budynku kina czy też teatru naprawdę wybuchł. Nie jestem w stu procentach pewien tego, czym by się skończyło krzyknięcie czegoś takiego i w takiej, jak wspomniana sytuacji w czasach dzisiejszych, lecz jakieś 100 – czy trochę mniej, lub więcej lat temu, kiedy teatry, wskutek nagromadzenia w nich łatwopalnych materiałów i oświetlania scen otwartymi źródłami ognia paliły się często, co prowadziło do katastrof pochłaniających niekiedy życie setek osób, zaś wiedzący coś o takich wydarzeniach widzowie teatralni (bądź kinowi) mieli zakorzeniony w sobie strach przed potencjalnie możliwym wybuchem pożaru w teatrze krzyknięcie w teatrze czy też kinie „pali się” było receptą na natychmiastowy wybuch paniki i wzajemne tratowanie się uciekających w popłochu ludzi. Dlatego też sędzia Sądu Najwyższego Oliver Wendell Holmes pisząc o czymś takim w uzasadnieniu popartej przez cały sąd opinii w sprawie Schenk v. United States z 1919 r. z pewnością miał rację (przynajmniej w odniesieniu do swoich czasów, w których takie zdarzenia nie raz miały miejsce) że nawet najściślejsza ochrona wolności słowa nie może chronić kogoś, kto w teatrze krzyczy „pożar!” i wywołuje panikę. Są to bowiem słowa, które w sposób natychmiastowy i praktycznie rzecz biorąc nieuchronny prowadzą do katastrofy. Można też wskazać inne przykłady zachowań polegających na powiedzeniu, czy też napisaniu czegoś – a więc będących wypowiedziami – a o których raczej nikt nie uważa, że powinny być one tolerowane ze względu na potrzebę ochrony wolności słowa. I tak, załóżmy taką np. sytuację, że ktoś grożąc komuś zabiciem jego, czy też członka jego rodziny, spaleniem domu itp. żąda od niego zapłacenia mu poważnej sumy pieniędzy. Ktoś taki nie robi nic, poza użyciem pewnych słów – lecz nikt chyba nie ma wątpliwości co do tego, że zachowanie takie nie może być uznawane za prawnie dopuszczalne. Załóżmy sytuację jeszcze inną: herszt przestępczego gangu nakazuje członkowi swego gangu zamordowanie jakiejś osoby. Znów, podobnie jak we wcześniejszych przykładach, tylko coś mówi. I absolutnie możemy wyobrazić sobie sytuację, że ów członek grupy przestępczej nie usłucha skierowanego do niego wezwania, tak, że do popełnienia żadnego przestępstwa nie dojdzie. Lecz w sytuacji, gdy mamy do czynienia z jakąś np. silnie zhierarchizowaną grupą mafijną, osoba, do której szef takiej grupy skierował wezwanie do popełnienia przestępstwa może mieć poważne powody do obaw, że będzie miała ona – delikatnie mówiąc – „nieprzyjemności” – jeśli adresowanego do niej wezwania nie posłucha. Przestępcze zachowanie takiej osoby nie jest wynikiem po prostu i wyłącznie jej własnego wyboru – w tym samym sensie, w jakim wynikiem niczego więcej, jak własnego wyboru byłoby przestępcze zachowania kogoś, do kogo trafiła co prawda wypowiedź, której treścią było nawoływanie do popełnienia przestępstwa, ale okoliczności, w jakich to nastąpiło były takie, że ten ktoś mógł spokojnie przemyśleć swój zamiar i możliwe konsekwencje jego realizacji. Wspomniane tu wcześniej słowa lidera grupy przestępczej, wzywające któregoś członka (czy też iluś członków) swojej grupy do popełnienia jakiegoś określonego przestępstwa nie są więc tym samym, co wezwanie do popełnienia przestępstwa skierowane przez kogoś, kto nie ma żadnych podporządkowanych sobie ludzi (a zwłaszcza już kogoś, kto dla żadnej grupy osób nie jest autorytetem) do osób, które nie są temu komuś w żaden sposób podporządkowane i nie mają jakiegokolwiek powodu do obaw, że jeśli puszczą takie wezwanie mimo uszu, to stanie im się coś złego. Słowa, o których była tu mowa wcześniej mają więcej wspólnego z wojskowym rozkazem, niż np. ze słowami opublikowanymi na stronie internetowej, w gazecie, w książce czy wypowiedzianymi na publicznym wiecu. Chyba nikt w ogóle nie myśli o wojskowych rozkazach w kategoriach takich pojęć, jak wolność słowa – mimo, że wojskowe rozkazy formułowane są przy użyciu słów. Da się też wskazać jeszcze inne zachowania, które jakkolwiek polegają na powiedzeniu czegoś, przez w najlepszym wypadku bardzo mało kogo mogłyby zostać potraktowane jako przejaw korzystania z wolności słowa. Wyobraźmy tu sobie np. taką sytuację, że jacyś ludzie schwytali człowieka podejrzewanego przez nich o (np.) seksualne wykorzystanie dziecka – przyjmijmy tu dodatkowo, że ludzie ci są silnymi mężczyznami i są to ludzie najogólniej mówiąc prości, nie dzielący (tak, jak ja – przynajmniej czasem) przysłowiowego włosa na czworo. W opisanej sytuacji są oni rzecz jasna silnie wzburzeni, pobudzeni emocjonalnie. Załóżmy dalej, że ktoś rzuca do tych ludzi tekst typu np. „wpierdolcie mu” wskutek czego dochodzi do pobicia lub nawet zabicia złapanego przez wspomnianych mężczyzn człowieka – albo przynajmniej próby dokonania takiego czynu. Tu znów – powiedzenie do jakichś ludzi, żeby komuś „wpierdolili” to nic innego, jak użycie pewnych słów – czyli zachowanie zazwyczaj uważane za przejaw korzystania z prawa do swobody wypowiedzi. Lecz ze wspomnianymi powyżej słowami jest taki problem, że są to słowa mające bezpośrednie, negatywne, przestępcze konsekwencje. Oczywiście, sam fakt, że jakieś słowa (albo też np. obrazy – pojęcie swobody wypowiedzi nie ogranicza się przecież do swobody wypowiedzi wyłącznie werbalnych) mogą doprowadzić, czy nawet faktycznie prowadzą do czegoś złego nie jest jeszcze powodem do tego, by słów tych zakazać lub by karać za nie. Znane są (i to całkiem liczne) przykłady osób, które np. poczuły się zainspirowane do popełnienia takiego lub innego przestępstwa w następstwie obejrzenia sceny przedstawiającej jakieś przestępstwo w filmie, czy usłyszenia lub przeczytania w mediach informacji o prawdziwym (bądź fikcyjnym) przestępstwie. Do kryminalnych czynów potrafią prowadzić wypowiedzi, których z całą pewnością mało kto chciałby zabronić. Jako możliwy tego przykład weźmy podpalenie w 2017 r. biura poselskiego Beaty Kempy przez niezrównoważonego psychicznie człowieka, który stwierdził, że motywem jego postępowania był sprzeciw wobec planowanych przez PiS zmian w ordynacji wyborczej, dodając do tego, że sam projektu tych zmian nie czytał, ale w swej opinii na ich temat opierał się na wypowiedziach posła PO Borysa Budki, polityków PSL, Nowoczesnej i dziennikarzy, którzy krytykowali ów projekt. W przypadku o którym była mowa pewne słowa niewątpliwie wpłynęły na pewnego człowieka tak, że w jakimś następstwie usłyszenia czy też przeczytania tych słów dokonał on potencjalnie bardzo niebezpiecznego czynu (na szczęście pożar udało się ugasić, zanim zdążył się on rozprzestrzenić) – no, ale czy z powyższego faktu, bądź nawet iluś podobnych faktów wyciągnie wniosek, że krytykowanie projektów takich czy innych aktów prawnych powinno być prawnie zakazane z tego powodu, że może się ono przyczyniać do napaści na osoby będące zwolennikami takich aktów? W niektórych swoich wcześniejszych tekstach zwracałem uwagę na to, że pewnych przestępczych działań nie byłoby – to można powiedzieć po prostu na zdrowy rozum – gdyby do uszu lub oczu ich sprawców nie dotarły uprzednio pewne wypowiedzi. I tak np. niejacy Francisco Lotero i Miriam Coletti z Argentyny nie zamordowaliby w 2010 r. jednego ze swych małych dzieci, nie próbowaliby zamordować drugiego i nie strzeliliby sobie w łeb ze strachu przed globalnym ociepleniem, gdyby o globalnym ociepleniu i jego możliwych, katastroficznych konsekwencjach gdzie wcześniej nie przeczytali lub nie usłyszeli. Podobnie, takie czyny, jak podpalanie oskarżanych o emitowanie nadmiernej ilości CO2 i szczególne przyczynianie się do globalnego ocieplenia samochodów typu SUV nie zdarzałyby się, gdyby sprawcy takich czynów nie zetknęli się wcześniej z treściami mówiącymi o potencjalnie katastrofalnych skutkach globalnego ocieplenia i obwiniającymi w jakiejś mierze SUV-y za to zjawisko – groźba klimatycznej katastrofy, jaką zdaniem wielu ekspertów może wywołać pompowanie ditlenku węgla do atmosfery przez m.in. samochody typu SUV (choć oczywiście również przez mnóstwo innych rzeczy) nie jest czymś, co można po prostu bezpośrednio zobaczyć na własne oko – dowiedzieć się o niej i wyciągnąć z tego takie czy inne wnioski można praktycznie rzecz biorąc tylko z jakiegoś przekazu na jej temat. Skoro już była tu mowa o globalnym ociepleniu to chciałbym zauważyć, że na łamach poważnego niewątpliwie pisma, jakim jest „The Economist” została w 2015 r. wyrażona opinia, że ludzie przejęci problemem globalnego ocieplenia mogą w pewnym momencie posunąć się do działań stricte terrorystycznych, lecz nie zetknąłem się jeszcze nigdzie z pomysłem, że straszenie opinii publicznej możliwymi skutkami globalnego ocieplenia powinno zostać uznane za przestępstwo. To, że jakieś wypowiedzi mogą prowadzić, czy też nawet to, że faktycznie prowadzą do czegoś złego to jeszcze nie jest powód do tego, by stwierdzić, że wypowiedzi tych, ze względu na ich potencjalne (logicznie rzecz biorąc wyobrażalne) czy też nawet zupełnie faktyczne skutki nie można uznać za przejaw korzystania z prawa do wolności wypowiedzi. Nawet to, że jakieś wypowiedzi całkiem bezpośrednio – w sensie czasowym – prowadzą do popełnienia przestępstwa nie jest wystarczającym powodem by zakazać tych wypowiedzi pod groźbą jakiejś prawnej sankcji. I tak np. pierwsze z morderstw dokonanych przez niejakiego Heinricha Pommerenke, który oglądając w kinie w Karlsruhe amerykański film „Dziesięcioro Przykazań” patrząc się na scenę tańca żydowskich kobiet wokół Złotego Cielca pojął nagle, że kobiety są odpowiedzialne za wszelkie zło na świecie, a jego misją – powierzoną mu przez Boga – jest ich karanie i zabijanie co najmniej mogło być czymś, co stanowiło „imminent lawless action” w tym sensie, w jakim tego pojęcia użyli sędziowie Sądu Najwyższego USA w sprawie Brandenburg v. Ohio – Pommerenke zamordował swą ofiarę niedługo po wyjściu z kina w pobliskim parku. Lecz jeśli nawet pierwsza za zbrodni popełnionych przez Heinricha Pommerenke w następstwie przekonań i emocji rozbudzonych u niego przez obejrzenie „Dziesięciorga Przykazań” (i w szczególności wspomnianej sceny) spełniała kryteria „imminent lawless action” – gdyż została dokonana w krótkim czasie po wypowiedzi, która wywołała u jej sprawcy emocje prowadzące go do dokonania tej zbrodni (a nie była wynikiem np. jakiejś zimnej, spokojnej kalkulacji) nikt chyba nie uważa tego, że film „Dziesięcioro Przykazań” powinien zostać zakazany, ani też, że reżyser lub producent tego (czy podobnego) filmu powinien ponieść choćby tylko cywilną odpowiedzialność za jego treść z tego powodu, że film ten przyczynił się do popełnienia przez jednego z jego widzów szeregu przestępstw (czterech zabójstw, dwunastu prób zabójstwa i dwudziestu gwałtów). Tu bowiem nie było żadnego zachęcania do popełnienia przestępstwa, nie było nawet (przynajmniej w scenie, która podziałała na p. Pommerenke) pokazania przestępczego zachowania, które w łatwo wyobrażalny sposób mogłoby skłonić niektóre osoby do naśladownictwa. Tak samo jako nawet prowadzące do popełniania przestępstw – ale nie mające na celu ich spowodowania – wypowiedzi powinny być uważane za coś prawnie dozwolonego, tak samo – moim przynajmniej zdaniem – nie powinny być karane wypowiedzi nawet nawołujące do przestępczych działań, lecz bezpośrednio do takich działań, czy też przynajmniej usiłowań takich działań nie prowadzące. Lecz we wspomnianym tu wcześnej hipotetycznym przykładzie ze złapanym przez tłum osób człowiekiem podejrzanym o czyny pedofilskie słowa mają to do siebie, że niesłychanie łatwo przeradzają się one w czyny. W sytuacji, jaka została tu wcześniej przywołana droga od słów wzywających do (np.) „wpierdolenia” pedofilowi do fizycznej przemocy wobec osoby będącej obiektem wściekłości tłumu przebiega na skróty – z pominięciem procesów racjonalnego myślenia i zastanawiania się nad konsekwencjami swoich działań (np. nad tym, czy są one konieczne i czy nie spowodują one jakichś negatywnych konsekwencji dla osób, które się działań takich dopuszczają – w postaci np. pociągnięcia ich do odpowiedzialności karnej za przestępstwo tego rodzaju, co spowodowanie u kogoś obrażeń cielesnych bądź jakieś jeszcze cięższe). W sytuacji, o której była tu mowa czyjeś działanie może polegać wyłącznie na użyciu pewnych słów. Lecz sądzę, że nawet najbardziej zagorzały entuzjasta wolności słowa nie uznałby, że ktoś, o kim w hipotetycznie użytym przykładzie była mowa powinien być chroniony przed odpowiedzialności karą i ewentualnie także cywilną za skutek swego działania tego powodu, że wypowiadając takie czy inne słowa (bezpośrednio podżegające do przemocy) korzystał on z prawa do swobody wypowiedzi.

Jak zatem widać, nawet w wybitnie chroniącym prawo ludzi do swobodnego wypowiadania się państwie pewne wypowiedzi nie mogą być traktowane jako prawnie dopuszczalne. Można byłoby tu zresztą wymienić jeszcze inne niż wspomniane wcześniej. Dyskutować można byłoby np. na temat zniesławień. To z pewnością jest temat długi i szeroki, lecz jakiekolwiek można byłoby mieć poglądy na ten temat to nie przypuszczam, by ktoś mógł uważać, że żadnej odpowiedzialności prawnej nie powinien ponosić ten, kto naopowiadał (czy też powypisywał) o innym człowieku hańbiące go kłamstwa – wiedząc o nieprawdziwości prezentowanych przez siebie informacji - i zruinował mu życie.

Lecz co reklamy alkoholu mają wspólnego z wypowiedziami, o których byłą tu powyżej mowa? Jeśli chodzi o odpowiedź na to pytanie to oczywiste jest chyba, że treści, o jakie tu chodzi nie są bezpośrednio niebezpiecznym podżeganiem do zachowań wyrządzających krzywdę innym osobom. Jeśli już, to „podżegają” one raczej do zachowań bezpośrednio szkodzącym ich sprawcom (choć, w dalszej kolejności, w możliwy sposób, także innym osobom – możemy sobie przecież wyobrazić taką sytuację, że ktoś pod wpływem obejrzenia reklamy alkoholu kupi butelkę wódki, upije się, a następnie wsiądzie za kierownicę i spowoduje śmiertelny wypadek drogowy – możliwość, że reklama alkoholu będzie w jakichś rzadkich przypadkach miała tego rodzaju skutki nie jest jednak moim zdaniem lepszym powodem do zakazania takiej reklamy, niż fakt, że ostre noże bywają wykorzystywane jako narzędzia zabójstw może być powodem do zakazu produkowania i sprzedawania ostrych noży – a także ich reklamowania). Zwolennicy zakazu reklamy takich produktów, jak napoje alkoholowe i papierosy twierdzą zazwyczaj, że treści, których prezentowanie powinno być ich zdaniem prawnie zabronione wprowadzają swych odbiorców (a przynajmniej niektórych z nich) w błąd – sugerując im, że alkohol i wyroby tytoniowe są czymś jeśli nie po prostu zdrowym, to w najgorszym wypadku mało szkodliwym, co może zachęcać niektóre osoby do nabywania takich produktów lub przynajmniej zmniejszać opór przed ich używaniem. Lecz jeśli nawet myślenie zwolenników zakazu reklamy alkoholu i produktów zawierających tytoń opiera się na prawdziwych per se przesłankach, to nie da się w sposób sensowny porównać wprowadzających w błąd (załóżmy to dla dobra argumentacji) wypowiedzi reklamujących wyroby alkoholowe lub tytoniowe z wprowadzającą w błąd wypowiedzią, której następstwem jest to, że zmylony tą wypowiedzią ślepy człowiek spada w przepaść. Jest naprawdę przepaść – i to ogromna – między jednym, a drugim rodzajem wypowiedzi. Z oczywistych też względów reklamy alkoholu i papierosów nie można w minimalnie choćby sensowny sposób przyrównać do np. gróźb przemocy, wypowiedzi wywołujących natychmiastową panikę, czy zniesławień. W systemie prawnym w sposób naprawdę poważnie chroniącym wolność słowa wypowiedzi będące reklamą takich produktów, jak napoje alkoholowe – włącznie z wódką – i papierosy w sposób oczywisty powinny być prawnie dozwolone.

Osobiście przypuszczam jednak, że poglądy większości ludzi w Polsce na temat zakresu wolności słowa (na tyle, na ile ludzie je mają i zastanawiają się nad tego typu problemami) są znacznie mniej liberalne, niż moje. Lecz myślę, że przynajmniej niektóre przepisy dotyczące reklamowania alkoholu czy też wyrobów tytoniowych mogą być całkiem problematyczne nawet dla tych osób, które nie mają jakichś super-liberalnych przekonań w kwestii swobody wypowiedzi. Przepisy te zabraniają bowiem pewnych wypowiedzi mogących być niczym więcej, jak prawdziwymi informacjami na temat wyrobów zawierających tytoń lub alkohol. I tak np. w ustawie antynikotynowej jest przepis mówiący o tym, że etykiety wyrobów tytoniowych nie mogą zawierać żadnych informacji o zawartości nikotyny, substancji smolistych lub tlenku węgla w wyrobie tytoniowym (art. 8 ust. 4 pkt 1 po średniku). Kolejny zapis tej ustawy mówi o tym, że na etykietach papierosów nie mogą się znajdować elementy sugerujące np. to, że dany wyrób tytoniowy jest mniej szkodliwy niż inne i że jego celem jest ograniczenie skutków niektórych szkodliwych składników dymu papierosowego. Jeszcze inny przepis zabrania etykiet sugerujących, że dany wyrób tytoniowy ma zwiększoną biodegradowalność lub inne cechy korzystne pod względem ochrony środowiska. Przepisy ustawy antyalkoholowej przewidują z kolei ograniczenie prawa do informowania o sponsorowaniu imprez sportowych, koncertów muzycznych oraz innych imprez masowych przez producentów i dystrybutorów napojów, których zasadniczą działalność stanowi produkcja lub sprzedaż napojów alkoholowych zawierających od 8% do 18% alkoholu (jest to dopuszczalne tylko poprzez umieszczanie wewnątrz dzienników i czasopism, na zaproszeniu, bilecie, plakacie, produkcie lub tablicy informacyjnej związanej z określoną imprezą nazwy producenta lub dystrybutora oraz jego znaku towarowego, z zastrzeżeniem art. 131 ust. 6. tej ustawy, który mówi, że „Informowanie o sponsorowaniu może być prowadzone w radiu i telewizji pod warunkiem, iż będzie ograniczone wyłącznie do podania nazwy producenta lub dystrybutora napojów zawierających do 18% alkoholu lub jego znaku towarowego, a informacja ta nie będzie prezentowana w telewizji przez osobę fizyczną lub z wykorzystaniem wizerunku postaci ludzkiej) i całkowicie zakazują informowania o sponsorowaniu takich imprez przez producentów i dystrybutorów napojów zawierających powyżej 18% alkoholu.

Pewne przepisy ustaw „antytytoniowej” i „antyalkoholowej” zabraniają więc pewnych wypowiedzi będących (a co najmniej mogących być) niczym innym, jak stwierdzeniami prawdy. Ktoś próbujący bronić wspomnianych powyżej zakazów mógłby podnieść argument, że nie wszystkie „po prostu stwierdzające prawdę” wypowiedzi są dozwolone prawnie. I tak np. wypowiedzi ujawniające tajemnice wojskowe przekazują swoim odbiorcom prawdziwe informacje – lecz nie są przez to legalne z prawnego punktu widzenia – ich nielegalność wynika właśnie z ich prawdziwości. Podobnie, czymś prawnie zakazanym może być rozpowszechnianie prawdziwych informacji dotyczących czyichś spraw natury czysto prywatnej.

Lecz jakkolwiek rozpowszechnianie czy prezentowanie prawdziwych informacji bywa czasem czymś prawnie zakazanym, to zakazy prezentowania prawdziwych informacji, o których jest mowa w ustawach antytytoniowej i antyalkoholowej trudno jest w sensowny sposób porównać do tych, o których była mowa powyżej. Ujawnienia bowiem tych informacji, o których powyżej przykładowo wspomniałem mogą w miarę bezpośrednio prowadzić do konkretnych szkód. Np. ujawnienie tajemnic wojskowych może prowadzić do tego, że wróg będzie wiedział o tym, jakie Polska ma plany obronne, co może ułatwić mu zaplanowanie ataku, zaś stronę polską zmusić do zajmującej przecież jakichś czas zmiany planów obrony. Ujawnienie tego, gdzie znajdują się składy broni jest dla wroga wskazówką, gdzie wystrzelić rakiety lub zrzucić bomby. Oczywiście, to, o czym tu jest mowa może – w zależności od sytuacji, w jakiej ma to miejsce – być bardziej groźne lub mniej. Ale zakaz ujawniania tajemnic militarnych zasadniczo rzecz biorąc ma na celu zapobieganie powstawaniu szkód tego rodzaju, co tu wspomniane – nikt nie powie chyba tego, że nie są to szkody istotne. Podobnie, rozpowszechnienie prywatnych, znanych np. tylko jednej osobie informacji o kimś może być dla tej osoby czymś wyjątkowo dotkliwie ją krzywdzącym. Zwracając uwagę na to, że pewne stwierdzające prawdę wypowiedzi podlegają sankcjom prawnym nie chcę się jakoś specjalnie wgłębiać w problem tego, na ile „prawdziwe” wypowiedzi powinny być prawnie zakazane (choć na swoje wyczucie powiem od razu, że co najwyżej wyjątkowo). Lecz co można powiedzieć o wspomnianych powyżej zakazach stwierdzających prawdę wypowiedzi to to, że możliwe jest przedstawienie jakiegoś w miarę sensownego, mającego przysłowiowe „ręce i nogi” ratio legis dla takich zakazów.

Lecz przy użyciu jakiego ratio legis można byłoby uzasadnić wspomniane tu wcześniej zapisy ustawy antytytoniowej i antyalkoholowej? Jak uzasadnić np. zakaz umieszczania na etykietach wyrobów tytoniowych jakichkolwiek informacji o zawartości nikotyny, substancji smolistych lub tlenku węgla w wyrobie tytoniowym, albo sugerujących, że dany wyrób tytoniowy jest mniej szkodliwy niż inne, bądź, że ma on np. zwiększoną biodegradowalność? Otóż, ratio legis wspomnianych zakazów od razu przyszło mi do głowy: jest ono takie, by zapobiec przekonywaniu palaczy papierosów (czy też cygar bądź fajek), że jakieś wyroby tytoniowe są mniej szkodliwe, niż inne: stanowisko prawodawcy, który uchwalił te przepisy (był nim oczywiście Sejm, a następnie Senat RP – nie będę dochodził do tego, kto głosował za tymi przepisami, a kto przeciw) było takie, że szkodliwe są wszelkie takie wyroby. Ale czy takie stanowisko jest mądre? Czy bezwzględny zakaz przedstawiania na etykietach papierosów informacji o takich rzeczach, jak zawartość nikotyny, substancji smolistych lub tlenku węgla w wyrobie tytoniowym jest dobrym sposobem na doprowadzenie do tego, by ludzie nie palili papierosów – lub palili ich po prostu mniej? Implikowany przez ustawę antytytoniową pogląd, że wszelkie używanie wyrobów tytoniowych, niezależnie jakich, jest szkodliwe być może jakoś działa na kogoś takiego, jak ja, kto nie pali papierosów. Lecz spójrzmy się na wspomniany powyżej zakaz zawarty w ustawie antytytoniowej z punktu widzenia kogoś będącego nałogowym palaczem. Komuś takiemu, jak doskonale wiadomo, papierosy jest wręcz cholernie trudno odstawić. Czy z punktu widzenia ochrony zdrowia takiej osoby nie byłoby lepiej, gdyby taka osoba mogła zobaczyć na etykiecie paczki papierosów ile w tych papierosach jest szkodliwych substancji i wybrać te, które jej najbardziej odpowiadają? Oczywiście, osoba taka może wybrać papierosy o bardzo wysokiej zawartości toksyn. Lecz mimo wszystko przypuszczać można, że osoba taka wybierze raczej te papierosy, które są względnie mało szkodliwe. Niestety, ustawa antytytoniowa co najmniej utrudnia palaczowi papierosów dokonanie takiego wyboru. Ustawa ta – mam takie wrażenie – opiera się na złożeniu, że jakkolwiek palenia papierosów (czy też cygar bądź fajek) nie można po prostu zabronić, to ludzi robiących takie rzeczy należy do tego bezwzględnie zniechęcić i przed ich robieniem odstraszać. Zniechęcanie palaczy do palenia papierosów i odstraszanie ich od ich palenia jest oczywiście czymś całkowicie uzasadnionym – można to, swoją drogą, robić np. publikując informacje mówiące o szkodliwości palenia – czy też prezentując takie treści, jak choćby pamiętny plakat „papierosy są do dupy” (to naprawdę w moim przynajmniej odczuciu było super i mogło niektórym ludziom dawać cokolwiek do myślenia odnośnie palenia papierosów). Lecz na zdrowy rozum większe jest prawdopodobieństwo tego, że nałogowy palacz zacznie palić jakieś mniej szkodliwe – zawierające np. mniejszą ilość substancji smolistych – papierosy – o których mniejszej szkodliwości mógłby się on dowiedzieć np. z informacji zapisanej na paczce papierosów, niż że wskutek straszenia go potencjalnymi konsekwencjami palenia papierosów i braku informacji o substancjach wchodzących w skład papierosów ktoś taki całkowicie rzuci palenie.

Ustawa antyalkoholowa przewiduje z kolei, o czym zostało tu już zresztą wspomniane, całkowity zakaz informowania o sponsorowaniu przez producentów i dystrybutorów napojów zawierających powyżej 18% alkoholu imprez sportowych, koncertów muzycznych oraz innych imprez masowych (art. Art. 131 ust. 7 w związku z art. 131 ust. 5). W tym przypadku niewątpliwie mamy do czynienia z zakazem prezentowania informacji w oczywisty sposób mogącej mieć znaczenie dla opinii publicznej. Nie powinni mieć ludzie prawa do wiedzy o tym, jacy producenci czy dystrybutorzy wysoko procentowych napojów alkoholowych sponsorują takie czy inne zawody sportowe, koncerty czy jeszcze inne masowe imprezy? Zauważmy tu, że samo sponsorowanie wspomnianych imprez przez producentów i dystrybutorów takich napojów nie jest prawnie zakazane – zakazane jest tylko informowanie o takim sponsorowaniu. Mógłby ktoś powiedzieć, że zakaz, o którym tu jest mowa nie jest zakazem całkowitym, gdyż nie jest zakazane informowanie o takim sponsorowaniu przez kogoś, kto nie ma związku z takim sponsoringiem (czyli np. dziennikarz, który dowiedziałby się o sponsorowaniu jakiejś masowej imprezy przez producenta wódki mógłby o tym napisać w gazecie i nie ponieść za to odpowiedzialności karnej). Lecz jeśli nawet tak jest, to ktoś taki, aby mógł o tego rodzaju fakcie poinformować opinię publiczną musi najpierw skądś o tym fakcie wiedzieć. Zaś trudno jest mu wiedzieć o nim, skoro ktoś bezpośrednio znający ów fakt nie może udzielać o nim informacji. Zauważmy tu, że wspomniane tu przepisy ustawy antyalkoholowej – podobnie zresztą jak ustawy antytytoniowej – zabraniają przedstawiania prawdziwych informacji na temat legalnych produktów i dozwolonych prawnie (per se) działań. Rozwiązanie takie, warto zauważyć, stoi w jaskrawej sprzeczności z przyjętą przez Sąd Najwyższy USA (którego wyroki oczywiście nie obowiązują w Polsce, ale z którego orzecznictwa można się jednak czasem przynajmniej czegoś nauczyć) zasadą, że o ile można zakazać takiej reklamy handlowej, która ma charakter oszukańczy, bądź takiej, która odnosi się do nielegalnych produktów lub usług, to reklama, która nie ma którejś z tych dwóch cech może być prawnie zakazana wyłącznie wówczas, gdy zakaz taki ma służyć osiągnięciu jakiegoś bardzo ważnego społecznego celu i nie jest bardziej ekstensywny, niż jest to niezbędne do jego osiągnięcia.

Być może jeszcze bardziej uderzający od przewidzianego w ustawach antyalkoholowej i antytytoniowej zakazu prezentowania pewnych prawdziwych, a także odnoszących się do dozwolonych prawem produktów informacji jest przewidziany w tych ustawach zakaz reklamowania i promowania, czy też przedstawiania rzeczy innych, niż napoje alkoholowe i wyroby zawierające tytoń z tego powodu, że treści takie mogą działać na swoich odbiorców w kierunku skłaniającym ich do konsumpcji napojów alkoholowych i używania wyrobów tytoniowych. I tak, zgodnie z art. 131 ust. 3 ustawy antyalkoholowej „Zabrania się reklamy, promocji produktów i usług, których nazwa, znak towarowy, kształt graficzny lub opakowanie wykorzystuje podobieństwo lub jest tożsame z oznaczeniem napoju alkoholowego lub innym symbolem obiektywnie odnoszącym się do napoju alkoholowego”, zaś według art. 131 ust. 4 tej ustawy „Zabrania się reklamy i promocji przedsiębiorców oraz innych podmiotów, które w swoim wizerunku reklamowym wykorzystują nazwę, znak towarowy, kształt graficzny lub opakowanie związane z napojem alkoholowym, jego producentem lub dystrybutorem”. Z kolei art. 8 ust. 3 ustawy antytytoniowej przewiduje zakaz eksponowania w punktach detalicznych (a więc np. w kioskach) przedmiotów imitujących opakowania wyrobów tytoniowych oraz przedmiotów imitujących opakowania papierosów elektronicznych lub pojemników zapasowych.

Co z przytoczonych powyżej przepisów wynika? Otóż z dwóch pierwszych z nich to, że nie wolno reklamować i promować produktów nie będących napojami alkoholowymi, usług nie polegających np. na dystrybucji, czy sprzedaży alkoholu, bądź też przedsiębiorców nie zajmujących się działalnością mającą choćby cokolwiek wspólnego z napojami alkoholowymi jeśli tylko nazwa, znak towarowy, kształt graficzny lub opakowanie danego produktu, czy też nazwa lub znak graficzny usługi, bądź nazwa przedsiębiorstwa lub jego wizerunek reklamowy mają powody kojarzyć się z napojem alkoholowym lub czymś z nim związanym (np. jakąś charakterystyczną nazwą, symbolem znakiem towarowym, czy opakowaniem) - żeby tylko jakimś ludziom pod wpływem widoku takiej czy innej nazwy produktu, czy przedsiębiorstwa, znaku towarowego, kształtu graficznego takiej czy innej rzeczy (np. przypominającego butelkę) czy opakowania nie zechciało się przypadkiem napić alkoholu. Z kolei ustawa antytytoniowa zabrania wystawiania w sklepach czy też w kioskach, gdzie można kupić wyroby tytoniowe przedmiotów naśladujących opakowania takich wyrobów, w tym papierosów elektronicznych do takich papierosów. Po to oczywiście, by komuś pod wpływem widoku takich rzeczy nie przyszło do głowy kupienie czy to zwykłych, czy też elektronicznych papierosów, co oczywiście każdy pełnoletni człowiek może w takim miejscu, jak np. kiosk zrobić.

Jak zatem widać, polskie ustawodawstwo dotyczące reklamy alkoholu i wyrobów tytoniowych ma charakter wysoce restrykcyjny i paternalistyczny. Choć napoje alkoholowe i wyroby zawierające tytoń nie są w naszym kraju zakazane (aczkolwiek są regulowane na wiele sposobów), to nie tylko bezpośrednia, ale także pośrednia reklama i promocja tych produktów jest co najmniej ograniczana (jak w przypadku reklamy piwa) lub wręcz całkowicie zakazana, by przypadkiem pod wpływem pewnych treści komuś przypadkiem nie zachciało napić się wina, czy też wódki, bądź zapalić papierosa.

Czy zakazy reklamy alkoholu i wyrobów tytoniowych są skuteczne w tym sensie, że powodują one to, że mniej ludzi pije alkohol (a zwłaszcza nadużywa go w niebezpieczny sposób) i pali papierosy, niż w przypadku nieobowiązywania takich zakazów

Jeśli chodzi o odpowiedź na tak postawione pytanie, to wartościowe informacje, mogące pomóc w udzieleniu na nie odpowiedzi można w odniesieniu do reklamy alkoholu znaleźć na stronie pod adresem https://spirits.eu/v1/files/98/alcohol-advertising-and-consumption.pdf. Jak można tam przeczytać „Literatura dotycząca wpływu reklamy na spożycie alkoholu jest obszerna i w większości sprzeczna. Na każde badanie wykazujące dodatnią korelację między reklamą a spożyciem alkoholu przypada inne, które jest sprzeczne z próbą, metodologią lub wnioskami. Praktycznie wszystkie studia ekonometryczne, przekrojowe i dotyczące przypadków wykazały, że marketing nie ma żadnego wpływu lub ma jedynie niewielki wpływ na spożycie alkoholu”. We wspomnianym artykule przedstawiony został wykres, który pokazuje że w Norwegii, gdzie w 1975 r. wprowadzono ścisły zakaz jakiejkolwiek reklamy alkoholu, konsumpcja alkoholu regularnie rosła, natomiast we Włoszech, gdzie reklama alkoholu nie jest zabroniona, spożycie alkoholu spadło. Jest też tam mowa o studiach przeprowadzonych w Kanadzie, w której niektóre prowincje wprowadziły zakaz reklamy alkoholu, lecz później go wycofały. Jak można przeczytać w przytoczonym już tekście „w Manitobie 7-letni zakaz reklamy piwa nie zmniejszył sprzedaży piwa, która rzeczywiście wzrosła. W badaniu przeprowadzonym w Saskatchewan stwierdzono, że „zmiana ustawodawstwa dotyczącego reklamy alkoholu nie wywarła ani nagłego trwałego, ani stopniowego trwałego wpływu na wzór całkowitej wielkości sprzedaży. (…) Reklama nie (…) wpływa na całkowitą konsumpcję”. W tekście tym jest również mowa o sprawozdaniu francuskiego parlamentu z 1999 r., w którym oceniona została skuteczność francuskiego zakazu reklamy alkoholu, znanego we Francji jako „Loi Evin”. W sprawozdaniu tym stwierdzono, że nie da się ustalić żadnego wpływu tego zakazu na spożycie alkoholu. Uznano, że powolny spadek spożycia alkoholu nie jest skorelowany z Loi Evin, lecz można go przypisać innym czynnikom. Opinie wyrażoną we wspomnianym sprawozdaniu podzieliło Francuskie Narodowe Stowarzyszenie Zapobiegania Alkoholizmowi i Uzależnieniom (ANPAA), które przyznało, że skutki ustawy rzeczywiście są „słabe”. Popatrzmy się też, tak przy okazji, na inne zestawienie przykładów (tym razem moje). W Polsce, jak zostało już wspomniane w tym tekście, obowiązują daleko idące zakazy reklamy alkoholu – reklama napojów zawierających więcej, niż 0,5% związku chemicznego o sumarycznym wzorze C2 H5 OH jest prawnie zakazana, chyba że chodzi o piwo, w przypadku którego też istnieją znaczące ograniczenia jego reklamy. W Stanach Zjednoczonych reklama alkoholu (podobnie, jak reklama papierosów) uznawana jest za formę ekspresji chronioną przez Pierwszą Poprawkę do Konstytucji. To nie znaczy jeszcze, że reklama ta nie może podlegać żadnym prawnym ograniczeniom. I tak np. Sąd Najwyższy USA orzekł, że Pierwsza Poprawka nie chroni takiej reklamy handlowej, która wprowadza jej odbiorców w błąd, bądź odnosi się do produktów lub usług, które są prawnie zakazane. Jest chyba oczywiste, że te dwa wstępne warunki legalności reklamy handlowej dotyczą także reklamy alkoholu. W tekście na temat reklamy alkoholu i Pierwszej Poprawki do Konstytucji USA można też przeczytać, że niektóre amerykańskie sądy zezwoliły miastom na zakazanie reklamy alkoholu i papierosów na billboardach, które są łatwo oglądane przez nieletnich, pośrednio akceptując argumenty władz miejskich, że ​​taka reklama zwiększa spożycie alkoholu i że ich regulacja została sformułowana wąsko, aby wspierać ważny interes rządu. W tekście tym przyczytać można również o tym, że „Wielu nadawców zaangażowało się w ‘dobrowolną powściągliwość’ i generalnie zdecydowało się nie kierować reklamy alkoholu do nieletnich konsumentów. Branża telewizyjna dobrowolnie zakazała reklam mocnych alkoholi do 1996 r., ale niektóre sieci kablowe emitują obecnie te reklamy, a w końcu mogą do nich dołączyć główni nadawcy sieciowi”. Jednak, tak czy owak, różnice dopuszczalności reklamy alkoholu w Polsce i USA są diametralne. Lecz czy są podstawy do tego, by twierdzić, że obowiązujące w Polsce zakazy reklamy alkoholu powodują to, że ludzie w naszym kraju konsumują mniej alkoholu, niż w USA, gdzie reklama alkoholu jest dozwolona w bez porównaniu większym stopniu, niż u nas? Na to pytanie warto spróbować odpowiedzieć mając przed sobą strony internetowe pod adresami https://ourworldindata.org/grapher/alcohol-consumption-per-person-us oraz https://www.parpa.pl/index.php/badania-i-informacje-statystyczne/statystyki. Pierwsza z tych stron przedstawia dane na temat spożycia alkoholu w USA w latach 1850 – 1913, druga zaś dane o spożyciu alkoholu w Polsce w latach 1992 – 2021. Jeśli popatrzymy się na te dane – pochodzące z krajów o diametralnie różnym stopniu dopuszczalności reklamy alkoholu, to z łatwością stwierdzimy, że spożycie alkoholu w jednym i drugim z nich niewiele się od siebie różni. I tak np. w 2013 r. przeciętny Polak wypijał 9,6 litrów czystego spirytusu, podczas gdy przeciętny Amerykanin 8,86 litrów. W obu krajach zauważyć można wzrost spożycia alkoholu na przełomie XX i XXI wieku. Lecz w zasadniczo rzecz biorąc zakazującej reklamy alkoholu Polsce wzrost ten był większy, niż w tolerujących prawnie reklamę alkoholu Stanach Zjednoczonych – o ile w Polsce w latach 1995 – 2013 spożycie czystego spirytusu per capita wzrosło od 6,49 litrów do 9,67 litrów – a więc o prawie 33%, to w USA w latach 1998 – 2011 wzrosło ono od 8,11 do 8,86 litrów na głowę mieszkańca, czyli o tylko niecałe 9%. Popatrzmy się też na stronę z Wikipedii, na której podane jest spożycie czystego alkoholu na głowę mieszkańca we wszystkich krajach świata w latach 1996 i 2016. Czy z danych przestawionych na tej stronie da się wyciągnąć wniosek, że zakazanie reklamy alkoholu prowadzi do spadku jego spożycia? Jeśli chodzi o to, to zauważmy np. to, że w krajach skandynawskich, które wszystkie z wyjątkiem Danii prowadzą bardzo restrykcyjną politykę wobec alkoholu, w tym także jego reklamy, spożycie czystego alkoholu per capita wzrosło – w Norwegii w 1996 r. wynosiło ono 4,97 litra, natomiast w 2016 r. 7,5 litra. W Szwecji w latach 1996 – 2016 spożycie czystego spirytusu na głowę mieszkańca zwiększyło się od 6,04 do 9,2 litra. W Finlandii wzrosło ono w tym samym czasie od 8,26 do 10,7 litra na głowę mieszkańca. W również całkowicie zakazującej reklamy alkoholu Islandii mierzone per capita spożycie (czystego) alkoholu zwiększyło się w latach 1996 – 2016 z 4,88 do 9 litrów. Reklama alkoholu jest też całkowicie zakazana w Rosji, Ukrainie i w Polsce (ze wspomnianym już wyjątkiem dotyczącym piwa). Czy są jakiekolwiek podstawy do tego, by twierdzić, że zakazy, o których jest tu mowa przyczyniły się do spadku spożycia alkoholu w tych krajach? Próbując odpowiedzieć na to pytanie popatrzmy się na dane zaprezentowane na wspomnianej już stronie. Z danych tych wynika, że o ile w 1996 r. przeciętny mieszkaniec Rosji wypił 8,08 litra czystego alkoholu, to w 2016 r. wypił on 11,7 litra. Statystyczny mieszkaniec Ukrainy w 1996 r. wypił 2,31 litra, natomiast w 2016 r. 8,6 litra. W Polsce natomiast spożycie czystego alkoholu na głowę mieszkańca wynosiło w 1996 r. 7,93 litra, zaś w 2016 r. 11,6 litra.

I popatrzmy się teraz na dane dotyczące krajów, w których reklama alkoholu nie jest zakazana. Jak można się dowiedzieć z tej strony https://pro-log.com.pl/aktualnosci/jak-nie-utonac-w-morzu-zakazow-i-ograniczen-prawnych w dwóch krajach europejskich – Grecji i Luksemburgu – nie istnieją żadne przepisy prawne dotyczące reklamy alkoholu. Lecz z danych przedstawionych na wspomnianej już wcześniej stronie w Wikipedii wynika, że obu tych krajach spożycie alkoholu pomiędzy 1996 i 2016 r. albo utrzymało się na praktycznie tym samym poziomie (w Grecji w 1996 r. wynosiło ono 10,41 litrów na głowę mieszkańca, zaś w 2016 r. 10,4 litra na głowę mieszkańca) albo nieznacznie spadło (w 1996 r. statystyczny mieszkaniec Luksemburga wypijał 14,35 litra czystego alkoholu, natomiast w 2016 r. 13 litrów). W takich krajach, jak Niemcy, Wielka Brytania, Irlandia, Hiszpania, Belgia, Holandia i Austria funkcjonują regulacje reklamy alkoholu w formie „dobrowolnych kodeksów”, w których przedstawiciele przemysłu alkoholowego i reklamowego wprowadzają ograniczenia najczęściej dotyczące treści reklam trunków. Z danych przedstawionych na wspomnianej już stronie w Wikipedii wynika, że w krajach tych w latach 1996 – 2016 r. nastąpiły zarówno spadki, jak i wzrosty spożycia alkoholu – i tak statystyczny Austriak w 1996 r. wypił 11,9 litra czystego spirytusu, zaś 20 lat później 11,6 litra, w Belgii spożycie czystego spirytusu na głowę mieszkańca w latach 1996 – 2016 wzrosło od 10,94 do 12,1 litra, w Niemczech zwiększyło się ono w tym samym czasie od 11,67 do 13,4 litra, w Irlandii wzrosło od 11,90 do 13 litrów, w Holandii spadło z 9,8 do 9,7 litra, w Hiszpanii zmniejszyło się z 11,09 litra do 10 litrów, sytuacji w Wielkiej Brytanii nie da się natomiast (na podstawie wspomnianej strony z Wikipedii) ocenić, gdyż w jej przypadku w rubryce „1996 rok” figuruje kreska (z przedstawionych na tej stronie danych wynika, że w 2016 r. przeciętny Brytyjczyk wypił 11, 4 litra alkoholu). Wspomniałem tu też o tym, że w USA reklama alkoholu uważana jest za konstytucyjnie chronioną formę ekspresji i w związku z tym nie może być zakazana – choć np. największe stacje telewizyjne dobrowolnie nie emitują reklam wysokoprocentowych napojów alkoholowych. Czy w USA spożycie alkoholu (czystego) na głowę mieszkańca w latach 1996 – 2016 zmniejszyło się, pozostało na tym samym poziomie, czy może też wzrosło? Odpowiedź jest taka, że, owszem, wzrosło – od 8,9 litra do 9,8 litra. Nietrudno jest jednak stwierdzić, że wzrost, o który tu chodzi był niewielki – znacznie mniejszy, niż w takich krajach, jak Norwegia, Szwecja, Islandia, Ukraina i Polska, w których to krajach reklama alkoholu jest zakazana. Jak zatem widać, nie ma podstaw do twierdzenia, że zakaz reklamy alkoholu zmniejsza jego konsumpcję i przyczynia się do ograniczenia jej szkodliwych skutków.

Jak jest z kolei z reklamą wyrobów tytoniowych? Czy są podstawy do twierdzenia, że jej zakaz prowadzi do zmniejszenia ich używania? Aby próbować wyrobić sobie jakiś pogląd w tej kwestii popatrzmy się na dane zapisane na stronie w Wikipedii przedstawiającej liczbę papierosów wypalonych przez statystycznych mieszkańców poszczególnych krajach w świata w 2016 r. W USA, gdzie reklama wyrobów tytoniowych jest konstytucyjnie chroniona (w wydanym w 2001 r. orzeczeniu w sprawie Lorillard Tobacco Co. v. Reilly Sąd Najwyższy USA uznał za niezgodny z Pierwszą Poprawką do Konstytucji przewidziany przez prawo obowiązujące w stanie Massachussets zakaz umieszczania bilboardów z reklamami papierosów, bezdymnego tytoniu oraz cygar w odlegości mniejszej, niż 1000 stóp angielskich od szkół i placów zabaw) przeciętny mieszkaniec w 2016 r. wypalił 1016,6 papierosów. Niewątpliwie dużo – zważywszy, że statystyczny mieszkaniec Peru wypalił ich 97,7, statystyczny mieszkaniec Indii 89,3, a statystyczny mieszkaniec Brunei 9,7. Lecz jest to mimo wszystko dużo mniej, niż w szeregu krajach, które zakazują reklamy wyrobów zawierających tytoń. Reklamy takich wyrobów zakazane są np. we wszystkich krajach Unii Europejskiej (do 2022 r. z wprowadzeniem zakazu takich reklam ociągały się Niemcy). Czy jednak chronieni prawnie przed możliwością zobaczenia reklamy papierosów mieszkańcy krajów UE palą ich mniej, niż Amerykanie, którzy przed potencjalnie możliwym wpływem na nich takich reklam chronieni nie są? Otóż, niekiedy tak – jak wynika ze wspomnianego tekstu w Wikipedii, w 2016 r. statystyczny Irlandczyk wypalił 976,5 papierosów, statystyczny Islandczyk 848,1 papierosów, statystyczny Brytyjczyk 827,7 papierosów, statystyczny Szwed 716,2 papierosów, zaś statystyczny Norweg 552,8 papierosów. Lecz w szeregu krajach, w których reklama wyrobów tytoniowych jest prawnie zakazana konsumpcja tych wyrobów była w 2016 r. większa, niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie ich reklama jest prawnie dopuszczalna. I tak np. statystyczny mieszkaniec Kanady, gdzie wszelka reklama wspomnianych wyrobów została zakazana w 1989 r. wypalił w 2016 r. 1021,3 papierosów – jak widać, niewiele więcej, ale też na pewno nie mniej, niż mieszkaniec USA – niechroniony w przeciwieństwie do mieszkańca Kanady przed możliwością zetknięcia się z reklamą tytoniu, papierosów, cygar, czy fajek. Statystyczny Franzuz wypalił w 2016 r. 1089,9 papierosów, statystyczny Fin 1098,8 papierosów, statystyczny Duńczyk 1298 papierosów, statystyczny Polak 1361,1 papierosów, statystyczny Holender 1459,9 papierosów, statystyczny Włoch 1493,3 papierosów, statystyczny Hiszpan 1499 papierosów, statystyczny Słowak 1500,9 papierosów, statystyczny Niemiec 1599,5 papierosów, statystyczny Austriak 1927 papierosów, statystyczny Belg 2440,9 papierosów, zaś statystyczny Luksemburczyk 6330,9 papierosów.

Jak zatem widać, nie ma czegoś takiego, jak pozytywna korelacja pomiędzy zakazaniem reklamy alkoholu i zmniejszeniem wskutek tego jego spożycia (w przeliczeniu na ilość wypijanego w poszczególnych krajach czystego spirytusu), czy też zakazaniem reklamy wyrobów tytoniowych i mniejszą konsumpcją tychże w krajach, gdzie takie zakazy obowiązują. Są to co najmniej dobre powody do tego, by być sceptycznym wobec zakazu reklam alkoholu i papierosów (jak również cygar, fajek, tabaki, etc.) jako środka dążenia do ograniczenia szkodliwych efektów używania wspomnianych substancji. Przeciwko zakazom reklamy potencjalnie szkodliwych (choć per se legalnych) produktów, takich, jak wyroby alkoholowe i tytoniowe można wskazać jednak także inne argumenty. Pierwszym argumentem, jaki przychodzi mi tu do głowy jest argument, który można nazwać argumentem zdroworozsądkowym. Czy ludzie np. dlatego piją wódkę, a także upijają się nią, bądź zostają nałogowymi alkoholikami, albo dlatego palą papierosy, lub kopcą je nałogowo bo naoglądali się reklam alkoholu lub wyrobów zawierających tytoń? Picie alkoholu i palenie papierosów, w tym także w sposób nałogowy albo w niebezpiecznych okolicznościach (ot, choćby podczas drzemki w łóżku) nie należy przecież do takich rodzajów ludzkich działań, których podejmowanie byłoby mało prawdopodobne bez przekonania ich sprawców do takich czy innych opinii, do czego z kolei potrzebne jest to, by sprawcy owych działań stykali się takimi czy innymi twierdzeniami, przekonującymi ich bezpośrednio czy też pośrednio do takich czy innych poglądów. Czego nie da się powiedzieć o szeregu innych czynach, nieraz szkodliwych i przestępczych. Jest np. na zdrowy rozum praktycznie oczywiste, że takich czynów, jak ataki na laboratoria prowadzące badania w dziedzinie genetyki, czy bio lub nanotechnologii, bądź maszty telefonii komórkowej rzekomo wykorzystujące technologię 5G dokonują ludzie, którzy pod wpływem pewnych wypowiedzi nabrali przekonania, że manipulacje genetyczne, nanotechnologia czy też technologia 5G są czymś niebezpiecznym – na zdrowy rozum, nie jest prawdopodobne to, by czyny takie były dziełem ludzi, którzy o badaniach, czy też „manipulacjach” genetycznych, bądź też bio i nanotechnologii albo technologii 5G niczego w życiu nie słyszeli lub nie czytali. Dalej, oczywiste jest, że klinik aborcyjnych (np. w USA) nie podpalali ludzie, którzy nic nie słyszeli o aborcji, lecz – przeciwnie – sprawcy takich przestępstw wywodzili się z osób przekonanych do opinii, że przerywanie ciąży jest czymś moralnie zbrodniczym. Podobnie, takie czyny, jak podpalanie rzeźni i laboratoriów, gdzie eksperymentuje się na zwierzętach nie były popełniane przez ludzi nie mających zielonego pojęcia co dzieje się w owych miejscach, lecz z praktyczną pewnością były dziełem tych, którzy pod wpływem pewnych wypowiedzi przejęli się losem wyzyskiwanych zwierząt i nabrali przekonania, że eksploatacja zwierząt jest niedającym się usprawiedliwić moralnym złem. Podobne przykłady można mnożyć – i tak np. oczywiste jest, że zbrodnie dokonywane przez islamskich fanatyków nie miałyby miejsca bez istnienia samego islamu, który z kolei nie istniałby bez istnienia Koranu (a także, przynajmniej w jego sunnickiej wersji, bez Hadisów, tj. opowieści o czynach proroka Mahometa). Analogicznie, niektórzy z pewnością nader gorliwi chrześcijanie z dawnych wieków nie burzyliby pogańskich świątyń i nie nawracali pogan na chrześcijaństwo siłą, gdyby w wyniku kościelnego nauczania, opartego na treściach biblijnych nie nabrali szczerego przekonania, że tylko wiara w Jezusa Chrystusa jest drogą do wiecznego zbawienia, a kult bożków jest drogą do wiecznego smażenia się w piekle. W czasach nieco mniej dawnych przedstawiciele różnych odłamów chrześcijaństwa toczyli wzajemne wojny po części wskutek przekonania, że to ich wiara jest „prawdziwa” zaś przeciwników „fałszywa” do których to przekonań nie mogli oni dojść bez jakiegoś wpływu na nich takich czy innych wypowiedzi. Podobnie, rozruchy urządzane swego czasu przy okazji zjazdów MFW, WTO, czy Banku Światowego przez tzw. antyglobalistów nie zdarzałyby się bez przekonania ich uczestników do opinii, że działalność wspomnianych ciał jest przyczyną nędzy, wyzysku, bezrobocia i niszczenia środowiska w krajach (głównie) Trzeciego Świata. Podobne rzeczy można byłoby powiedzieć o wspomnianych tu już przestępstwach popełnionych przez niektórych ludzi przejętych problemem globalnego ocieplenia, rozruchach urządzanych przez ludzi przekonanych o szkodliwości i niebezpieczeństwie energii jądrowej, itd.

Celowo zwróciłem powyżej uwagę na pewne czyny – dodajmy do tego, że czyny wyrządzające szkody i traktowane (słusznie) jako przestępstwa – których popełnianie na zdrowy rozum wiąże się z wyznawaniem takich czy innych systemów wartości, których kształtowanie się trudno byłoby sobie wyobrazić bez wpływu na ich wyznawców pewnych wypowiedzi – przecież jest rzeczą zupełnie nieprawdopodobną, by można było się stać np. fanatycznym przeciwnikiem aborcji, eksperymentów genetycznych, nanotechnologii, technologii 5G, doświadczeń na zwierzętach, czy też kimś nader przejętym globalnym ociepleniem kompletnie nic nie słysząc i nie czytając o aborcji, eksperymentach genetycznych, nanotechnologii, doświadczeniach na zwierzętach czy globalnym ociepleniu. Czyny, o których wcześniej wspomniałem, niewątpliwie mają swoje źródło w pewnych przekonaniach, które transmitowane są poprzez takie czy inne wypowiedzi (co oczywiście nie oznacza prostego związku między jakimikolwiek wypowiedziami, a takimi czynami). Lecz picie np. wódki – bądź innych napojów alkoholowych – i palenie papierosów raczej nie jest wynikiem wyznawania jakiejś ideologii, która przekazywana jest między ludźmi głównie za pomocą słów. To jeszcze nie znaczy, że wypowiedzi – w tym oczywiście także wypowiedzi o charakterze reklamowym – nie mogą mieć żadnego wpływu na takie zachowania, jak picie (w tym także nadużywanie) alkoholu i palenie papierosów. Treści prezentowane w reklamach mogą zwracać ich odbiorcom uwagę na jakieś konkretne produkty – i przyczyniać się do zakupu tych właśnie produktów. Takie oddziaływanie reklam dotyczy jednak tych ludzi, którzy danego rodzaju produktami i tak są zainteresowani – nie takich, którzy wcześniej produktów danego rodzaju nie mieli zamiaru nabywać. Oczywiste jest w każdym razie, że bez porównania większy, niż reklamy i treści obecne w mediach wpływ na takie zachowania, jak picie alkoholu i palenie papierosów mają wzorce występujące w tym względzie w takich środowiskach jak rodzina, czy też grupy koleżeńskie. Dlaczego ja np. nie palę – a alkohol pijam tylko okazyjnie? Otóż chyba głównie dlatego, że takie wzorce zachowań występowały w mojej rodzinie. To znaczy, żeby było całkiem jasne, moja babcia ze strony mamy długi czas paliła papierosy, ale jak miałem jakieś 6 lat to rozchorowała się przez to na gruźlicę i palić oczywiście przestała – alkohol zaś pojawiał się u mnie w rodzinnym domu na stole „od wielkiego dzwonu” – czyli z okazji jakichś rodzinnych przyjęć. A czy jakieś reklamy sprawiły, że coś kupiłem? Wydaje mi się, że w jakiejś mierze tak. Wydaje mi się, że telewizyjna reklama w jakiejś mierze przyczyniła się np. do tego, że zdarzyło mi się kupić batonik „Dare” – zwróciła mi ona uwagę na ten produkt i w pewnym stopniu zasugerowała, że może on być dobry. No dobrze, ale ja lubię batoniki – więc najprawdopodobniej mógłbym tego batonika kupić nigdy nie widząc jego reklamy. I jeszcze inna (choć w sumie podobna) rzecz: przez wiele lat uwielbiałem wręcz i regularnie kupowałem napój koncernu Coca – Cola o nazwie Cherry Coke (niestety, nie jest już produkowany). Jednak nigdy w życiu nie widziałem żadnej reklamy tego napoju.

Tak czy owak, sądzę, że zwolennicy zakazów reklamowania potencjalnie szkodliwych produktów, takich jak wyroby tytoniowe i napoje zawierające alkohol cokolwiek przesadzają, jeśli chodzi o obawy dotyczące wpływu takich treści na ich odbiorców. Zresztą nie tylko oni – miałem już okazję wskazywać np. na to, że krajach europejskich, czy też w Kanadzie, gdzie tzw. mowa nienawiści dotycząca takich grup, jak grupy rasowe, narodowościowe, etniczne, religijne czy też mniejszości seksualne realnych przestępstw z nienawiści przeciwko członkom takich grup – takich, jak akty przemocy, zastraszania czy niszczenia własności – zdarza się per capita więcej, niekiedy nawet szereg razy więcej, niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie „hate speech” (poza przypadkami grożenia innym ludziom użyciem wobec nich przemocy, napaściami słownymi twarzą w twarz, uporczywym dręczeniem słownym konkretnych osób, czy bezpośrednio niebezpiecznym w konkretnym przypadku podburzaniem do natychmiastowego bezprawnego działania) nie jest karalna (1), pisałem też o tym, że w latach 2012 – 2017 w USA zdarzyło się mniej przestępstw o charakterze terrorystycznym, niż we Francji i w Wielkiej Brytanii (i nieco tylko więcej niż w Niemczech – kraju o bądź co bądź blisko 4 razy mniejszej liczbie ludności), pomimo, że wypowiedzi, które można byłoby określić mianem „propagowania terroryzmu” (a także np. „mowy nienawiści”) są w USA prawnie tolerowane w bez porównaniu większym stopniu, niż w pozostałych wspomnianych tu krajach. (2) Nie znaczy to bynajmniej, że reklamę takich rzeczy, jak wódka i papierosy należałoby po prostu zostawić w spokoju. Promowaniu takich rzeczy, a także oczywiście ich używaniu (3) (a tym bardziej nadużywaniu) należy się przeciwstawiać. Lecz można to robić w sposób inny, niż poprzez zakazanie ich reklamowania – np. poprzez działania edukacyjne, a także poprzez kontrreklamę. Wspomniałem tu już wcześniej o znakomitym przykładzie antyreklamy papierosów w postaci plakatu autorstwa Andrzeja Pągowskiego „Papierosy są do dupy”. Te plakaty wisiały jednak na ulicach polskich miast w czasie, gdy reklamowanie papierosów nie było jeszcze karalne. Oczywiście, muszę przyznać, że nie mam najmniejszego pojęcia, jaki był wpływ wspomnianych plakatów na palenie papierosów przez ludzi, którzy te plakaty oglądali. Przyczyniły się one do tego, że ktoś pod ich wpływem przestał palić, albo zaczął palić mniej? A może miały skutek odwrotny? Nie wiem, ale na swój rozum sądzę, że na przynajmniej niektórych ludzi palących papierosy plakat „papierosy są do dupy” mógł podziałać znacznie silniej, niż oznajmienie tym ludziom, że reklama papierosów została zakazana, bądź po prostu zniknięcie wskutek wprowadzenia zakazu takich reklam z publicznego widoku.

Jest jeszcze co najmniej jeden możliwy do wskazania powód do tego, by nie być entuzjastą zakazów reklamy takich rzeczy, jak alkohol i papierosy: powodem tym jest możliwość, że zakazy te przyczynią się do zaistnienia zjawiska znanego jako „śliska pochyłość” (ang. slippery slope; choć w języku polskim mówi się czasem także o zjawisku równi pochyłej), a poprzez to do większego ograniczenia wolności słowa (i możliwe też, że także innych wolności). Dlaczego możliwości pojawiania się tego zjawiska można się w przypadku zakazów reklamy alkoholu i papierosów obawiać? Otóż, jednym z najbardziej istotnych powodów uzasadniających twierdzenie, że obawa przed takim zjawiskiem może mieć realne podstawy jest oczywisty fakt, że reklama alkoholu i wyrobów tytoniowych jest reklamą produktów, które jako takie w ogóle są legalne. Owszem, są to produkty potencjalnie szkodliwe i niebezpieczne. Nie wszyscy mogą je legalnie nabywać – kupować ich nie wolno np. osobom w wieku poniżej 18 lat. Nie wszędzie wolno używać tych produktów – papierosów nie wolno palić w takich miejscach, jak przystanki komunikacji miejskiej i w zamkniętych miejscach będących przestrzenią publiczną, alkoholu nie wolno pić w pracy, w stanie po spożyciu alkoholu nie wolno kierować pojazdami. Na używanie wspomnianych produktów są więc, jak widać, nałożone całkiem znaczące prawne ograniczenia, niemniej jednak, produkty o których jest tu mowa nie są po prostu zakazane. Lecz łatwo można wskazać inne, niż alkohol i papierosy rzeczy, które choć legalne, to jednak podobnie jak one mogą być szkodliwe. Weźmy tu np. wyroby zawierające cukier – ciastka, batoniki, cukierki, czekolady itd. Wszystko to naprawdę bardzo lubię, ale wiem, że spożywanie takich rzeczy w nadmiarze może prowadzić do cukrzycy i innych poważnych chorób (np. retinopatii, udaru mózgu, itd.). Jeśli można zakazać reklamy alkoholu i papierosów z tego powodu, że produkty te są potencjalnie szkodliwe dla osób, które ich zażywają (choć często także – pośrednio – dla innych) to jaki mógłby być powód, by nie zakazywać reklamy np. batoników, czekolad, cukierków – czy też np. jedzenia z McDonald’s-a jeśli te rzeczy także miewają szkodliwy wpływ na zdrowie ludzi, którzy takie rzeczy spożywają? Oczywiście, mogę tu wskazać pewną różnicę między alkoholem (i reklamą alkoholu) i innymi wspomnianymi tu produktami (i ich reklamą) – chodzi mianowicie o możliwość przyczynienia się do szkodliwego działania osób „narażonych” na reklamę tych produktów w czasie niedługim od jej odbioru. Możemy wyobrazić sobie taką sytuację: ktoś ogląda reklamę alkoholu, pod jej wpływem nachodzi go chęć napicia się np. wódki. Kupuje wódkę, wypija znaczną jej ilość (bądź pije już wcześniej kupioną), następnie zaś siada za kierownicę samochodu i po jakimś czasie w następstwie jazdy w stanie nietrzeźwości powoduje śmiertelny wypadek drogowy. Dokładnie taka sytuacja jest, wydaje mi się, mało prawdopodobna, lecz jest ona mimo wszystko wyobrażalna i na pewno nie jest po prostu wykluczona. Lecz trudno jest sobie wyobrazić taką sytuację, że ktoś zobaczył np. reklamę hamburgera czy hotdoga, kupił ten produkt (np.) w McDonald’s, a następnie w związku ze zjedzeniem przez siebie jedzenia z fastfoodu spowodował wypadek komunikacyjny. Produkty, jakie można spożyć w restauracji McDonald’s jakkolwiek niezdrowe by nie były (choć ja je oczywiście lubię) nie mają negatywnego wpływu na reakcje człowieka ważne w takich okolicznościach, jak kierowanie przez niego samochodem. Alkohol natomiast jak najbardziej może mieć taki wpływ. Inną różnicę można wskazać między (np.) jedzeniem z fastfoodów, a papierosami. Jak doskonale wiemy, ludzie palący papierosy bardzo często de facto zmuszają innych do wdychania tytoniowego dymu, co oczywiście jest działaniem na szkodę tych osób, zwłaszcza, że dym wydychany przez palacza zawiera znacznie więcej szkodliwych substancji niż ten wciągany przez niego do płuc. Ktoś, kto spożywa „niezdrowe” jedzenie – takie, jak chipsy, batoniki, hamburgery, hotdogi z całą pewnością nie naraża na szwank zdrowia osób w jego bezpośrednim otoczeniu w taki sposób, w jaki robi to ktoś, kto w mieszkaniu zajmowanym przez jeszcze kogoś innego pali papierosy.

Czy jednak to, o czym była powyżej mowa może w przekonujący sposób uzasadniać różne traktowanie przez prawo reklam pewnych potencjalnie niezdrowych i niebezpiecznych rzeczy – takich, jak alkohol i papierosy z jednej strony - a z drugiej potencjalnie szkodliwych innych - np. jedzenia z fastfoodów? Owszem, pewne różnice między jednymi, a drugimi produktami – w sensie tego, w jaki sposób mogą się one przyczyniać do takich czy innych szkód można zauważyć. Lecz trzeba też wziąć pod uwagę to, że przedstawione przeze mnie sytuacje, takie jak to, że ktoś pod wpływem reklamy alkoholu kupuje wódkę, upija się, siada za kółko i niechący kogoś zabija jadąc po pijanemu samochodem, albo, że ktoś w następstwie jakiegoś wpływu reklamy pali papierosy, trując tytoniowym dymem także swoich domowników są mocno hipotetyczne, tzn. możliwe, ale mało prawdopodobne (biorąc zwłaszcza wątły związek przyczynowo – skutkowy pomiędzy reklamą alkoholu i wyrobów tytoniowych, a konsumpcją tychże). W ogóle, chciałbym zauważyć, znane są sytuacje, w których wpływ jakiejś ekspresji doprowadził kogoś do dokonania nawet jakiegoś wyjątkowo drastycznego czynu w krótkim czasie od zetknięcia się z jakąś treścią, lecz mimo wszystko nikt raczej nie twierdzi, że ekspresja, która na kogoś wpłynęła w sposób usposabiający go do popełnienia przestępstwa powinna być prawnie zakazana. I tak np. wspomniany już tutaj niemiecki seryjny morderca i gwałciciel kobiet Heinrich Pommerenke pierwszego zabójstwa dokonał niedługo po wyjściu z kina w Karlsruhe, gdzie podczas oglądania sceny tańca żydowskich kobiet wokół Złotego Cielca w filmie „Dziesięcioro przykazań” doznał „olśnienia” i pojął nagle, że kobiety są winne wszelkiemu złu na świecie, a jego misją jest ich karanie i dokonywanie na nich egzekucji. Swego czasu do popełnienia przynajmniej trzech morderstw najprawdopodobniej przyczynił się w jakiś sposób film „Matrix”. W ogóle, jak pisała swego czasu Nadine Strossen (emerytowana profesorka prawa na Uniwersytecie Nowojorskim, była przewodnicząca ACLU) „Gdybyśmy chcieli zakazać wszystkich słów lub obrazów, które kiedykolwiek oskarżano o inspirowanie bądź bezpośrednie przyczynienie się do przestępstwa popełnionego przez odszczepieńców i jednostki aspołeczne, nie mielibyśmy wiele do czytania i oglądania. W całej historii i na całym świecie przestępcy często składali winę za swoje postępowanie na zaskakująco wiele słów i obrazów napotkanych przez nich w książkach, filmach i telewizji”. Jednak, tak czy owak, zdaje się, że nikt nie domaga się tego, by takie filmy jak „Dziesięcioro przykazań” i „Matrix” zostały zakazane z tego powodu, że natchnęły one pewnych ludzi do popełnienia zbrodni i również raczej nikt nie proponuje zakazania wszelkich słów, bądź obrazów, które kiedykolwiek oskarżano o inspirowanie bądź bezpośrednie przyczynienie się do przestępstw popełnionych psychicznie zaburzonych i aspołecznych osobników. Jeśli (w praktyce choćby) toleruje się ekspresję o której wiadomo, że prowadziła ona – w odosobnionych przypadkach – do drastycznych aktów przemocy, to byłoby czymś wyjątkowo nieuczciwym nietolerowanie ekspresji, odnośnie której można mieć oparte na wątpliwych podstawach obawy, że może ona przyczyniać się do takich zachowań, jak palenie papierosów i picie alkoholu, lub, że może się zdarzyć coś takiego, że ktoś pod wpływem reklamy wódki napije się wódki, a następnie spowoduje wypadek drogowy wskutek swojej nietrzeźwości. W każdym razie, przyzwolenie na zakazywanie wypowiedzi z tego powodu, że mogą one do czegoś złego się przyczynić, jest, jak słusznie zauważyła Nadine Strossen początkiem końca wolności słowa. A co do różnicowania szkodliwości takich rzeczy, jak alkohol i papierosy z jednej strony i np. jedzenie z fastfoodów z drugiej (i reklam jednych i drugich rzeczy) to jedni ludzie mogą widzieć między nimi (i siłą rzeczy, między reklamowaniem ich) jakąś istotną różnicę, lecz inni wcale nie muszą. Tak czy owak, jeśli zaskakująco wiele słów i obrazów spotykanych w książkach i filmach (czy też np. w gazetach lub czasopismach, ulicznych wystąpieniach politycznych agitatorów itd.) inspirowało niektórych osobników do działań bezdyskusyjnie przestępczych, to oczywiste wydaje się, że jeszcze więcej słów i obrazów może inspirować jeszcze więcej ludzi do zachowań, które bezpośrednio mogą szkodzić tylko im samym. Skuteczne tępienie wszystkich słów i obrazów, które mogą się w jakiś sposób przyczyniać do wspomnianych powyżej szkód wymagałoby stworzenia imponującego aparatu cenzury. Tego chyba, poza nielicznymi miejmy nadzieję zwolennikami państwa totalitarnego, nikt nie chce. Można zakazać tylko niektórych słów i obrazów, które w przypadku, o którym jest tu mowa mogą wchodzić w grę? Owszem, można – a niektórych nawet należy. I tak np. czymś usprawiedliwionym jest zakaz wypowiedzi bezpośrednio oraz intencjonalnie prowadzących do przemocy (Sąd Najwyższy USA orzekł w sprawie Brandenburg v. Ohio w 1969 r. że „konstytucyjne gwarancje wolności słowa i prasy nie pozwalają stanowi na zakazanie propagowania użycia siły lub złamania prawa, chyba, że takie propagowanie ma na celu podburzenie lub wywołanie natychmiastowego bezprawnego działania i jest prawdopodobne, że podburzy lub wywoła takie działanie” – ja jednak skłaniam się do opinii, że miał rację sędzia O. W. Douglas który w swej odrębnej, aczkolwiek zgodnej co do zasadniczego rozstrzygnięcie opinii w tej sprawie stwierdził, że jedynym rodzajem wypowiedzi niechronionym z tego powodu możliwych jej związków z przestępczym działaniem powinna być „speech brigaded with action” – stanowisko to, mimo wyraźnie tkwiącego w nim ryzyka – w przypadku jego przyjęcia można byłoby karać wyłącznie takie osoby podburzające do aktów przemocy, czy ewentualnie też innych przestępstw, które swoimi słowami bezpośrednio pobudziły kogoś do co najmniej usiłowania popełnienia przestępstwa – wydaje mi się słuszne z tego względu, że w praktyce jest czymś łatwiejszym stwierdzenie tego, czy jakaś wypowiedź – będąca oczywiście wypowiedzią nawołującą do natychmiastowego złamania prawa – faktycznie pobudziła kogoś do przestępczego działania, niż ocena, czy jakaś zawierająca w sobie kryminalne wezwanie wypowiedź, która nie spowodowała popełnienia przez kogokolwiek przestępstwa mogła, w okolicznościach, w jakich miała miejsce, do popełnienia przestępstwa jednak doprowadzić, które to rozważania mogą mieć miejsce pod rządami obowiązującego w konstytucyjnym prawie USA „testu Brandenburga” i które oczywisty sposób są one podatne na rozstrzyganie ich w oparciu o subiektywne „widzimisię” członków ławy przysięgłych, czy też sędziego). Jeśli chodzi o „wypowiedzi handlowe” (commercial speech) – a więc komercyjne reklamy – to, jak wspomniałem, w myśl orzecznictwa Sądu Najwyższego USA nie są konstytucyjnie chronione dwa rodzaje takich wypowiedzi (mogące się oczywiście ze sobą łączyć): wypowiedzi wprowadzające odbiorców w błąd co do jakiegoś towaru bądź usługi, oraz wypowiedzi promujące towary bądź usługi, które są per se nielegalne – i zresztą nawet reklama, która nie spełnia tych dwóch kryteriów może być prawnie regulowana (a nawet zakazana) jeśli regulacja prawna ma służyć osiągnięciu jakiegoś bardzo ważnego celu społecznego i nie jest bardziej rozciągliwa, niż jest to niezbędne dla jego osiągnięcia. Te uznawane przez Sąd Najwyższy USA za konstytucyjnie dopuszczalne ograniczania wolności wypowiedzi „komercyjnych” idą dalej, niż dopuszczane przez ten sąd ograniczenia wolności wypowiedzi innego rodzaju. Pomijając kwestię takich wypowiedzi, jak celowe (lub co najmniej lekkomyślne) wzniecanie paniki wskutek fałszywego krzyczenia „pożar!” w pełnym ludzi kinie, czy zniesławień (a także oczywiście fałszowania państwowych dokumentów, itp.) nie są bowiem w USA uważane za konstytucyjnie dopuszczalne zakazy „fałszywych” wypowiedzi w takich np. kwestiach, jak to czy Holocaust miał miejsce, czy globalne ocieplenie i przyczynianie się do niego przez ludzi jest faktem, czy też ściemą, czy papierosy i alkohol są szkodliwe, i odnośnie – poza wspomnianymi przykładami – właściwie wszelkich innych spraw (Sąd Najwyższy USA w 2012 r. uznał za niezgodną z Pierwszą Poprawką do Konstytucji ustawę zakazującą kłamania o posiadaniu przez siebie pewnych szczególnie cenionych odznaczeń wojskowych) (4). Jeśli chodzi z kolei o handlową reklamę towarów lub usług prawnie zakazanych to zauważmy z kolei, że propagowanie nielegalnych działań generalnie rzecz biorąc jest w USA uważane za rzecz konstytucyjnie chronioną, chyba że propagowanie to spełnia podwójny test zamiaru spowodowania bezprawnego działania w najbliższym czasie po wypowiedzi, oraz prawdopodobieństwa spowodowania takiego właśnie działania. Skąd biorą się te większe, niż w przypadku innych wypowiedzi, ograniczenia wolności wypowiedzi „handlowych”? Otóż, po części stąd, że Sąd Najwyższy USA uważa tego rodzaju wypowiedzi za swego rodzaju ekspresję „drugiej kategorii”, nie zasługującą na taki sam stopień ochrony przed cenzorskimi działaniami władz federalnych czy też stanowych, jak np. ekspresja odnosząca się do problemów społecznych czy politycznych. W wydanym w 1942 r. orzeczeniu w sprawie Valentine v. Chrestensen Sąd Najwyższy USA oddalił skargę obywatela na decyzję nowojorskiej policji, która oznajmiła mu, że rozprowadzanie przez niego na ulicach miasta ulotek reklamujących wycieczki po będącej jego własnością łodzi podwodnej narusza § 318 stanowego Kodeksu Sanitarnego, który zabrania rozprowadzania na ulicach reklam komercyjnych i biznesowych, nie wyjaśniając wcale, dlaczego rozpowszechnianie ulotek komercyjnych może być zakazane, podczas gdy rozpowszechnianie ulotek zawierających np. jakiś protest natury politycznej nie. Stanowisko amerykańskiego Sądu Najwyższego odnośnie „komercyjnej” ekspresji zmieniło się dopiero w latach 70 zeszłego wieku. I tak, w 1975 r. sąd ten uznał za niezgodny z I Poprawką obowiązujący w stanie Virginia zakaz ogłaszania o możliwości dokonania aborcji (także w innym stanie) – choć w czasie kiedy zakaz ten obowiązywał (było to oczywiście jeszcze przed sprawą Roe v. Wade z 1973 r.) prawo stanu Virginia zakazywało zarówno samych aborcji, jak i nakłaniania do nich. Natomiast w sprawie Virginia State Board of Pharmacy v. Virginia Citizens Consumer Council, Inc. z 1976 Sąd Najwyższy USA obalił stanowy zakaz reklamowania cen leków na receptę (który jakoby miał służyć istotnemu interesowi państwa, jakim jest zapewnienie profesjonalizmu wśród farmaceutów) i uznał, że zgodna prawdą i nie odnosząca się do nielegalnych produktów lub usług reklama handlowa jest chroniona przez Pierwszą Poprawkę. Lecz myślę jednak, że cokolwiek mniejszy stopień ochrony wolności komercyjnych reklam z porównaniu ze stopniem wolności innych wypowiedzi da się w miarę dobrze uzasadnić na gruncie merytorycznym. Jeśli chodzi o zakaz reklamy fałszywej, to zakaz ten co najmniej w miarę sensownie można uzasadnić dążeniem państwa do ochrony pieniędzy ludzi, które ci mogliby stracić w wyniku wprowadzania ich w błąd przez reklamę przekazującą nieprawdziwe informacje i nabycia usługi bądź towaru, którego nie nabyliby oni, gdyby znali prawdę na jego temat. Zakaz ten po części może być też usprawiedliwiony tym, że ktoś będący producentem, czy sprzedawcą towaru, bądź usługi – to tylko tacy ludzi, czy też ich agenci mogą odpowiadać za nielegalną reklamę komercyjną – zazwyczej wie o tym, co sprzedaje i łatwiej w związku z tym może ocenić prawdziwość informacji przedstawianych w reklamie, niż – powiedzmy – ktoś przekazujący informacje np. ze świata polityki – szerzenie kłamstw przez kogoś takiego jest m.in. z tego powodu mniej usprawiedliwione. Co do natomiast wyjęcia spod ochrony Pierwszej Poprawki reklamy produktów i usług nielegalnych, to faktycznie może się wydawać, że dopuszczalność generalnego zakazu takich reklam odbiega od stanowiska SN USA, zgodnie z którą propagowanie przestępczych działań musi być prawnie tolerowane, z wyjątkiem sytuacji, w których ma ono na celu natychmiastowe wzniecenie takich działań i konkretnej sytuacji jest w stanie takie działania faktycznie wzniecić. Lecz o ile wypowiedzi propagujące działania zakazane prawnie są obecnie w USA uważane za konstytucyjnie chronione (z wąskim wyjątkiem w postaci wypowiedzi bezpośrednio i celowo niebezpiecznych) to nie są chronione wypowiedzi stanowiące integralną część takich działań. Jak w interesującym nas tu przypadku może wyglądać różnica między jednymi (konstytucyjnie chronionymi) i drugimi (konstytucyjnie niechronionymi) wypowiedziam? Otóż, jeśli ktoś powie gdzieś, czy też napisze np. coś takiego: „narkotyki (czy to ogólnie czy też jakieś konkretne) są wspaniałą rzeczą, należy więcej ich produkować, przemycać, sprzedawać i zażywać” – to coś takiego w USA uważane jest za konstytucyjnie chronione wyrażanie opinii. Wypowiedź taka, jakkolwiek niemoralna i oburzająca by nie była, nie ma żadnego konkretnego związku z przestępstwami narkotykowymi i nie jest ona elementem żadnego z przestępstw tego rodzaju, co produkcja, przemyt, czy sprzedaż, bądź nabywanie, czy choćby tylko posiadanie narkotyków. Lecz wyobraźmy sobie teraz przypadek, że ktoś ogłasza, iż ma do sprzedania np. kokainę po (dajmy na to) 140 dolarów za 1 gram. Wypowiedź taka nie byłaby chroniona przez I Poprawkę z tego względu reklamuje ona towar, który (bardzo możliwe, że niesłusznie – zakazy narkotyków nie prowadzą do rozwiązania związanych z nimi problemów) jest prawnie zakazany. O takiej wypowiedzi można jednak powiedzieć także to, że jest ona w praktyce integralną częścią takiego przestępstwa, jak sprzedaż, lub przynajmniej usiłowanie sprzedaży nielegalnego narkotyku. Wypowiedzi będące integralną częścią przestępstw (które same w sobie nie polegają tylko i wyłącznie na powiedzeniu lub napisaniu, bądź wyrażeniu w jeszcze inny sposób czegoś) – takie np. jak krzyczenie do kogoś „pieniądze albo życie” podczas napadu rabunkowego, zmuszanie czy też usiłowanie zmuszenia kogoś do zapłacenia jakiejś sumy pieniędzy przy użyciu groźby popełnienia przestępstwa na jego szkodę, czy też oszukiwanie kogoś w celu skłonienia go do nabycia jakiegoś towaru lub usługi poprzez kłamliwe przekonywanie go do tego, że towar ten czy też usługa w ogóle istnieje (podczas gdy w rzeczywistości nie) lub do tego, że ów towar czy usługa ma właściwości, których faktycznie nie posiada nie są przez Sąd Najwyższy USA uznawane za chronione przez Pierwszą Poprawkę do Konstytucji.

Tak jednak czy owak istniejące w amerykańskim prawie konstytucyjnym wyjątki od generalnej zasady wolności „wypowiedzi handlowych” wydają mi się trudne do ruszenia w tym sensie, że nie jest czymś łatwo wyobrażalnym rozszerzenie tych wyjątków na inne, póki co nie zakazane prawnie wypowiedzi w drodze zastosowania rozumowania „per analogiam” - które stanowi zresztą istotę argumentu „śliskiej pochyłości”. Lecz jeśli chodzi o zakazy reklamy produktów, o których można wprawdzie powiedzieć to, że są one potencjalnie niebezpieczne, lecz mimo wszystko nie są per se zakazane, to rozszerzenie takich zakazów w następstwie zastosowania wspomnianego powyżej rozumowania opartego na zasadzie analogii jest bardzo łatwe. Są napoje alkoholowe i papierosy czymś potencjalnie niebezpiecznym? Na pewno. Ale bez trudu można powiedzieć także to, że czymś niebezpiecznym są także np. samochody – przecież ludzie giną i odnoszą obrażenia w wypadkach drogowych, a same pojazdy emitują zanieczyszczenia do środowiska, bądź co najmniej przyczyniają się (w przypadku samochodów elektrycznych) do ich emisji. Jak widać, mamy już więc – dzięki zastosowaniu rozumowania w drodze „per analogiam” – całkiem niezły powód do zakazu reklamy samochodów. Wspomniałem tu również o reklamie takich rzeczy, jak słodycze i jedzenie z fastfoodów. Te rzeczy oczywiście nie są niebezpieczne w taki sam sposób, w jaki niebezpieczne mogą być napoje wyskokowe czy papierosy – raczej nie jest rzeczą możliwą to, by ktoś w następstwie ich konsumpcji (no, chyba, że w ilości prowadzącej do bólu brzucha i ogólnego złego samopoczucia) spowodował np. śmiertelny wypadek drogowy. Lecz ktoś może twierdzić, że odżywianie się wspomnianymi rzeczami bywa przyczyną poważnych chorób i zwrócić uwagę na koszty, jakie społeczeństwo ponosi w ich rezultacie. A więc wystarczy uczynić tylko jeden drobny krok od ratio legis, na jakim wydają się być oparte zakazy reklamy alkoholu i wyrobów tytoniowych, by znaleźć całkiem dobre uzasadnienie dla zakazu reklamy niezdrowego jedzenia. W dodatku, jak już wcześniej wspomniałem w tym tekście, z przepisów dotyczących reklamy alkoholu i wyrobów zawierających tytoń zdaje się wynikać, że za reklamę czy też promocję tych produktów mogą odpowiadać nie tylko ich producenci, czy też sprzedawcy, bądź osoby będące agentami tych pierwszych, ale potencjalnie wszyscy ci, którzy mogą ponosić odpowiedzialność karną (a więc osoby mające ukończone 17 lat). Zwróćmy uwagę na to, że art. 21 ust. 1 ustawy antyalkoholowej z 1982 r. definiuje promocję napoi alkoholowych jako „publiczną degustację napojów alkoholowych, rozdawanie rekwizytów związanych z napojami alkoholowymi, organizowanie premiowanej sprzedaży napojów alkoholowych, a także inne formy publicznego zachęcania do nabywania napojów alkoholowych”. O ile raczej trudno jest sobie wyobrazić publiczną degustację napojów alkoholowych, czy też organizowanie premiowanej sprzedaży takich napojów czy nawet rozdawanie rekwizytów związanych z takimi napojami przez ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z handlem takimi napojami bądź z ich produkcją, to łatwo można sobie wyobrazić, że osoby nie mające z produkcją alkoholu czy handlem nim mogą być sprawcami innych (niż wcześniej wspomniane) form zachęcania do nabywania napojów alkoholowych. Podobnie w ustawie antytytoniowej zakazana przez tą ustawę promocja wyrobów tytoniowych zdefiniowana została jako inne (niż publiczne rozdawanie wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych, organizowanie degustacji wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych lub pojemników zapasowych, organizowanie premiowanej sprzedaży wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych, pojemników zapasowych lub rekwizytów tytoniowych lub konkursów opartych na ich zakupie, czy oferowanie wyrobów tytoniowych konsumentom po obniżonej cenie w stosunku do ceny wydrukowanej na opakowaniu jednostkowym) formy publicznego zachęcania do nabywania lub używania wyrobów tytoniowych, bez względu na formę dotarcia do adresata. Tu znów, trudno jest sobie wyobrazić, by ktoś nie mający związku z produkcją papierosów czy handlem nimi organizował np. degustację papierosów lub ich premiowaną sprzedaż, lecz zachęcać do nabywania czy też palenia papierosów może każdy – poprzez chociażby dokonywanie jakichś wpisów (np.) w mediach społecznościowych, czy też stronach interntowych tego choćby rodzaju, co strona prowadzona przeze mnie. Zwróćmy też uwagę na to, że z przepisów zarówno ustawy antyalkoholowej, jak i antytytoniowej nie wynika to, że zakazana przez te ustawy „promocja” alkoholu i wyrobów tytoniowych musi dotyczyć konkretnych napojów alkoholowych, czy też np. konkretnych marek papierosów – przeciwnie, przepisy te można zinterpretować w ten sposób, że zabraniają one publicznego zachęcania do nabywania (a w przypadku wyrobów tytoniowych także do używania) regulowanych przez te ustawy produktów w sposób ogólny. Jak zatem widać, ustawy „antyalkoholowa” i „antytytoniowa” dają możliwość karania za wypowiedzi, które w USA nie tylko że nie zostałyby uznane za konstytucyjnie niechronione reklamy produktów czy usług nielegalnych, bądź reklamy wprowadzające w błąd klientów, ale za takie wypowiedzi, które w Stanach Zjednoczonych w ogóle nie byłyby traktowane jako reklamy handlowe, lecz jako wyrażanie opinii o pewnych produktach, czy zachęcanie do pewnych zachowań – które, przypomnę, jest konstytucyjnie chronione nawet wówczas, gdy chodzi o zachowania przestępcze (z wyjątkiem rzadkich w praktyce przypadków objętych „testem Brandenburga”). Mamy tu więc, krótko mówiąc, niezły zamordyzm. Zamordyzm ten w dodatku nie prowadzi do osiągnięcia takich celów, jak ograniczenie spożycia alkoholu i używania wyrobów tytoniowych. Czy zakaz reklamowania alkoholu i wyrobów tytoniowych jest zatem uzasadniony? Moim zdaniem nie wytrzymuje on rzetelnej krytyki.

 

Przypisy:

1. Pisałem o tym m.in. w tekście „Zakazy „mowy nienawiści” i „propagowania totalitaryzmu” nic pozytywnego nie dają – dość długa uwaga odnośnie pewnego wpisu prof. Mikołaja Małeckiego na FB” – zob. na stronach 16 – 18 pliku PDF.

2. Zwróciłem na to uwagę w tekście „Refleksje po demonstracji nacjonalistów 11.11.2021 r. w Kaliszu” – zob. strony 22 – 24 pliku PDF

3. Wypicie niewielkiej ilości alkoholu, zwłaszcza niskoprocentowego, czasem, na zdrowy rozum nie jest czymś mogącym poważnie szkodzić zdrowiu. Natomiast regularne picie alkoholu, nawet w małych ilościach nie jest czymś dla zdrowia po prostu obojętnym – zob. na ten temat artykuł w medonet.pl.

4. Było to w sprawie United States v. Alvarez.

 

Strona główna