Wersja PDF

Bartłomiej Kozłowski

Czy publiczne bezczeszczenie symboli narodowych powinno być karalne?

 

Jak niedawno przeczytałem, Sąd Apelacyjny w Gdańsku uchylił wyrok gdańskiego Sądu Okręgowego uniewinniający Adama Darskiego „Nergala” i innych członków zespołu „Behemoth” od zarzutu znieważenia polskiego godła państwowego w związku z plakatem promującym trasę koncertową tego zespołu pod hasłem „Rzeczpospolita Niewierna”, która odbywała się w dniach  od 30 września do 10 października 2016 r. Na plakacie tym umieszczony na czerwonym tle biały orzeł zamiast korony miał diabelskie rogi, a ponadto w jego sylwetkę wpisane były dwa węże oraz trupie czaszki i odwrócony krzyż.

W maju 2022 r. Sąd Okręgowy w Gdańsku uniewinnił oskarżonych we wspomnianej tu sprawie uzasadniając swoją decyzję tym, że wzór graficzny znajdujący się na plakacie nie był wizerunkiem godła polskiego. Jak w uzasadnieniu wydanego wówczas wyroku wskazywała sędzia Monika Jobska „przedmiotem publicznego znieważenia opisanego w art. 137 Kodeksu Karnego musi być m.in. godło. Nie zaś twór graficzny, projekt graficzny, nawiązujący czy też podobny do orła”. Jak zaś wynikało z opinii wydanej przez jednego z biegłych projekt został przez autora stworzony od podstaw i nie stanowił przerobienia godła RP.

Od wspomnianego wyroku – zresztą drugiego uniewinniającego w tej sprawie – apelację złożył prokurator. Tym razem Sąd Apelacyjny w Gdańsku uznał, że przedstawiony na plakacie reklamującym trasę koncertową „Behemota” z 2016 r. orzeł, jakkolwiek nie odpowiadał dokładnie ustawowemu wzorcowi godła Polski, to jednak bezpośrednio nawiązywał do niego w sposób mogący stanowić jego publiczne znieważenie. Jak poinformowała Polską Agencję Prasową koordynator ds. kontaktów sądu ze środkami masowego przekazu Anna Kanabaj–Michniewicz. „Sąd Apelacyjny zwrócił uwagę, że działanie opisane w art. 137 § 1 k.k. może realizować się także przez zachowanie skierowane przeciwko znakom państwowym, które nie odpowiadają dokładnie wzorcowi ustawowemu, jeśli nawiązują one jednak bezpośrednio do godła czy flagi Rzeczypospolitej Polskiej i w powszechnym odbiorze wywołują takie właśnie skojarzenie”.

Wynika więc z tego, że Adam Darski „Nergal” oraz dwóch innych członków zespołu „Behemoth” - grafik Rafała Wechterowicz i prowadzący stronę internetową oraz sklep zespołu Maciej Gruszka – po raz trzeci staną przed Sądem Okręgowym w Gdańsku pod zarzutem popełnienia przestępstwa z art. 137 § 1 k.k. zgodnie z którym „Kto publicznie znieważa, niszczy, uszkadza lub usuwa godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny znak państwowy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”. (1)

W przypadku „Nergala” i dwóch pozostałych członków „Behemota” zarzut w sposób oczywisty dotyczyć może wyłącznie publicznego znieważenia godła – jasne jest bowiem, że osoby te nie zniszczyły, nie uszkodziły, ani też nie usunęły godła, sztandaru, chorągwi, bandery, flagi lub innego znaku państwowego. Swoją drogą fakt stawiania tym osobom wspomnianego zarzutu, dwukrotnego uniewinniania tych osób przez sąd pierwszej instancji i również dwukrotnego uchylania tych uniewinnień przez sąd odwoławczy dobitnie świadczy o tym, jak art. 137 § 1 k.k. jest niejasny - przynajmniej w tym zakresie, w jakim mówi on o „znieważaniu” godła, czy też innego polskiego znaku państwowego. Była tu już mowa o tym, że sądy okręgowy i apelacyjny w Gdańsku wyraziły różne zdania na temat tego, czy przedstawiony na czerwonym tle wizerunek białego orła z diabelskimi rogami zamiast korony i z wpisanymi w jego sylwetkę wężami, czaszkami i odwróconym krzyżem był godłem Polski, którego publiczne znieważenie zgodnie z art. 137 § 1 k.k. stanowi przestępstwo. W ocenę tego, czy tak przedstawiony orzeł był – w jakimś przynajmniej sensie tego pojęcia – polskim godłem (gdyby nie był nim w jakimkolwiek sensie i nie nawiązywałby do niego, nie można byłoby mówić o przestępstwie publicznego znieważanie godła) nie będę się wdawał – jasne jest jednak, że jeśli kompetentni - należy to założyć - prawnicy, jakimi są sędziowie Sądu Okręgowego oraz Sądu Apelacyjnego w Gdańsku mają na ten temat różne zdania, to w oczywisty sposób jest to kwestia sporna, której takie czy inne rozstrzygnięcie zależy tak naprawdę od subiektywnego widzimisię rozpatrującej daną sprawę osoby. Lecz zakładając nawet, że orzeł widniejący na plakacie promującym trasę koncertową „Behemota” nawiązywał bezpośrednio do polskiego godła w dalszym ciągu można byłoby się spierać o to, czy takie zniekształcenie godła Polski, jakie prezentował ów plakat stanowiło przestępstwo określone w art. 137 § 1 k.k. Z całą bowiem pewnością nie jest tak, że jakiekolwiek przerobienie czy zniekształcenie polskiego godła, flagi czy innego znaku państwowego może zostać uznane za przestępstwo określone w tym przepisie – zauważmy, że przepis ten nie zawiera takich słów, jak „zniekształca”, „deformuje” czy „przerabia”. Aby zniekształcenie (np.) godła mogło być przestępstwem, musi ono stanowić jego znieważenie. Można w przypadku plakatu reklamującego trasę koncertową „Behemota” z 2016 r. mówić o znieważeniu polskiego godła? Otóż, z pewnością można, jeśli trzem osobom w związku z tym plakatem został postawiony zarzut popełnienia przestępstwa z art. 137 § 1 k.k. Lecz – zakładając dla dobra argumentacji, że orzeł przedstawiony na wspomnianym plakacie był przerobionym polskim godłem, a nie czymś w rzeczywistości nie mającym z nim wspólnego i tylko przypadkiem wywołującym skojarzenia z symbolem państwowym – w dalszym ciągu można byłoby mieć wątpliwość, czy wspomniane tu przedstawienie białego orła stanowiło jego publiczne znieważenie, a więc – zgodnie z art. 137 § 1 k.k. – przestępstwo.

Przedstawienie to z całą pewnością było niezwykle prowokacyjne. Nie ulega wątpliwości, że mogło ono urazić uczucia wielu osób. Lecz mimo wszystko jest czymś dalekim od oczywistości, że wspomniane tu przedstawienie białego orła miało na celu wyrażenie pogardy dla tego symbolu, a to właśnie wyrażanie pogardy dla kogoś lub czegoś uważane jest istotę znieważania. Jakby nie mówić, czego jak czego, ale wyrazu pogardy dla polskiego godła w plakacie promującym trasę koncertową zespołu „Behemoth” w jakiś oczywisty i nie budzący wątpliwości sposób nie było (2) – choć było oczywiście prowokacyjne przedstawienie tego symbolu. Jeśli to, co „Nergal” i inni członkowie „Behemoth’a” zrobili z białym orłem było przestępstwem publicznego znieważanie polskiego godła państwowego, to można się zastanawiać nad tym, czy przestępstwem nie było też odsłonięcie orła z białej czekolady przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie w dniu 2 maja 2013 r. Niby – można twierdzić – te dwie sprawy są od siebie odległe – orzeł „Behemoth’a” miał na sobie diabelskie rogi, węże, czaszki i odwrócony krzyż. Orzeł z białej czekolady przed Pałacem Prezydenckim nie miał oczywiście w sobie nic takiego – z powodzeniem można było zresztą twierdzić, że nie był on dokładnym odpowiednikiem godła polski, lecz przypominał raczej prawdziwego orła z rozłożonymi skrzydłami (aczkolwiek bez palczasto rozstawionych lotek na końcach skrzydeł, charakterystycznych zarówno dla orła przedniego, jak i bielika (3), będącego najprawdopodobniej prawzorem godła polski). Lecz zauważmy w tym momencie, że Sąd Apelacyjny w Gdańsku stwierdził, że przestępstwo z art.137 § 1 k.k. może zostać popełnione nie tylko przeciwko czemuś, co dokładnie odpowiada ustawowemu wizerunkowi białego orła, ale także przeciwko czemuś, co do tego wizerunku wyraźnie nawiązuje. Można mieć jakieś wątpliwości co do tego, że orzeł z białej czekolady nawiązywał do symbolicznego orła będącego godłem Polski? Moim zdaniem – można tu oczywiście byłoby próbować udawać głupiego – ale fakt, że orzeł ten został odsłonięty przed siedzibą najwyższego polskiego urzędnika państwowego w Dniu Flagi (2 maja), na zakończenie marszu pod hasłem „Orzeł może” przez tegoż urzędnika w raczej oczywisty sposób wskazuje na to, że ów orzeł bezpośrednio nawiązywał do polskiego godła (sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, gdyby takiego orła zrobiła jakaś prywatna osoba i postawiła go np. u siebie w ogródku – w takim wypadku absolutnie można byłoby twierdzić, że jest to po prostu jakiś orzeł – będący rzeźbą orła przedniego, bielika, orlika krzykliwego, orlika grubodziobego, albo jakiegoś całkiem wymyślonego orła – a nie czymś nawiązującym do orła będącego godłem Polski, zaś skojarzenia z polskim godłem są ze strony autora rzeźby niezamierzone). Znów, oczywiście, zakładając nawet, że orzeł z czekolady przed pałacem prezydenckim nawiązywał do godła Polski trudno jest w nim – na mój przynajmniej rozum – dopatrzeć się pogardy dla oficjalnego symbolu państwowego, a więc – potencjalnie – jego zniewagi. Lecz mimo wszystko zastanawiając się nad tym, czy zrobienie i eksponowanie w publicznym miejscu orła z białej czekolady nie mogłoby zostać uznane za przestępstwo z art. 137 § 1 k.k. warto pamiętać o tym, że pojęcie znieważania jest wysoce podatne na subiektywne interpretacje. W swym niedawnym tekście – dotyczącym głównie problemu „mowa nienawiści, a wolność słowa” wskazywałem przykłady pewnych – co tu dużo mówić – daleko idących interpretacji pojęcia „znieważania” (jak również lżenia, wyszydzania, czy poniżania) – takich, jak uznanie przez polski Sąd Najwyższy przed II wojną światową, że czymś stanowiącym przestępstwo znieważenia innej osoby (a dokładniej mówiąc, naruszenia jej godności osobistej, jak określał to art. 256 § 1  kodeksu karnego z 1932 r.) było nazwanie Polaka Żydem, bądź jego przedsiębiorstwa „żydowskim” (przy jednoczesnym nie uznaniu przez ten sam Sąd za zniewagę nazwania Żyda „przechrztą”), uznanie zdania, że „Polska nie jest obwarzankiem, jak powiedział pewien kabotyn” (w domyśle marszałek Józef Piłsudski) za przestępstwo publicznego lżenia lub wyszydzania Narodu Polskiego (art. 152 k.k. z 1932 r.), czy też domaganie się w latach 90. postawienia Wojciecha Cejrowskiego przez Jerzego Diatłowickiego przed sądem za wykonanie ironicznego gestu mającego jakoby pokazywać brodę ortodoksyjnego Żyda – co zdaniem Diatłowickiego stanowiło przestępstwo publicznego lżenia, wyszydzania lub poniżania grupy ludności, albo poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej lub rasowej (art. 274 § 1 k.k. z 1969 r.), czy wreszcie oskarżenie księdza profesora Tadeusza Guza z KUL przez znanego adwokata Jacka Dubois (w imieniu żydowskiego stowarzyszenia B’nai B’rith) o publiczne znieważenie Żydów (przestępstwo z art. 257 k.k. z 1997 r.) (4) w związku z jego wypowiedzią mówiącą o prawomocnych wyrokach w sprawach dokonywanych przez Żydów morderstw rytualnych (wypowiedź ta, choć niewątpliwie skandaliczna – jest czymś dobrze udowodnionym, że oskarżenia Żydów o mordy rytualne były kłamliwe -  nie oskarżała mimo wszystko wszystkich Żydów, czy nawet jakiejś dużej części Żydów o takie czyny i jasne też też było, że chodziło w niej o czyny ewentualnie dokonywane przez niektórych Żydów w przeszłości, a nie dokonywane przez nich obecnie. Wypowiedź ta została też uznana przez mec. Jacka Dubois za przestępstwo publicznego nawoływania do nienawiści przeciwko Żydom – jest jednak czymś oczywistym, że autor tej wypowiedzi miał zamiar wywołać u swych odbiorców uczucie nienawiści w stosunku do Żydów?). Jakby nie było, publiczne eksponowanie białego orła z czekolady było – w moim odczuciu (sorry, ale właściwie wszystko, o czym jest tu mowa opiera się na takich czy innych odczuciach) dość lekkim traktowaniem polskiego godła państwowego, do którego orzeł ten na zdrowy rozum (mój przynajmniej; wydaje mi się, że mam takowy) nawiązywał – tym bardziej, że orzeł ten z góry przeznaczony był do zjedzenia (a co innego miało się z nim zrobić?). Znów, żeby było jasne – ja w orle z czekolady, zakładając nawet, że był on tak naprawdę w cokolwiek naturalistyczny sposób przerobionym polskim godłem państwowym nie widzę nic obraźliwego dla polskiego godła. Lecz nie mogę ręczyć – ani nie może ręczyć nikt inny – że nie mógłby się znaleźć ktoś, kto takie przedstawienie białego orła uznałby za znieważające dla godła Polski. A ponieważ publiczne znieważenie godła czy też innego symbolu państwowego jest przestępstwem, za które według obowiązujących od 1 października 2023 r. przepisów grozi grzywna w wysokości od 50 do 540 stawek dziennych (stawka dzienna nie może być niższa od 10, ani wyższa od 2000 zł), kara ograniczenia wolności od 2 miesięcy do 2 lat, bądź nawet okrągły rok odsiadki w więzieniu to jeśli kimś takim – oprócz osoby składającej doniesienie o popełnieniu przestępstwa – byłby sędzia (a wcześniej prokurator) to komuś, kto nawiązałby do wizerunku polskiego godła w taki sposób, w jaki nawiązali do niego autorzy białego orła z czekolady mogłyby grozić spore kłopoty. Nie twierdzę oczywiście, że zrobienie czegoś takiego, jak to, o czym była tu mowa musiałoby, czy nawet z jakimś dużym prawdopodobieństwem mogło się dla kogoś takiego źle skończyć. Prawdopodobnie, to, o czym tu jest mowa nie skończyłoby się procesem, a już tym bardziej wyrokiem skazującym (a co dopiero karą więzienia). Lecz jak pokazują procesy wytaczane „Nergalowi” i dwóm innym osobom z zespołu „Behemoth” trudno jest mówić o jakiejś jasnej granicy pomiędzy prawnie dozwolonym i prawnie zakazanym wykorzystywaniem symboli państwowych.  

No i poza tym przestępstwo z art. 137 § 1 k.k. może polegać nie tylko – co potencjalnie można zarzucić „Nergalowi” na publicznym znieważeniu godła, czy też sztandaru, chorągwi, bandery, flagi lub innego znak państwowego, ale także na publicznym zniszczeniu, usunięciu lub uszkodzeniu takiego znaku. Dla każdego kto umie czytać przepisy prawne jest rzeczą oczywistą, że czynami penalizowanymi przez ten przepis nie są wyłącznie zachowania polegające na zniszczeniu, uszkodzeniu czy też usunięciu znaku państwowego wystawionego przez jakąś władzę publiczną, czy choćby przez inną osobę, ale także takie, które polegają na zniszczeniu, uszkodzeniu bądź usunięciu znaku państwowego przez osobę będącą właścicielem tego znaku.

Jak zatem widać, art. 137 § 1 k.k. narusza jedno z podstawowych praw człowieka, jakim jest prawo do dysponowania swoją własnością (to prawo oczywiście nie jest po prostu nieograniczone. Mogą istnieć uzasadnione restrykcje dotyczące korzystania z tego prawa – np. ktoś będący właścicielem fabryki musi zapewnić prawnie wymagane warunki pracy dla zatrudnionych w niej robotników, ktoś będący właścicielem wyjątkowo rzadkiej i cennej rzeczy, uznanej za zabytek nie ma prawa tej rzeczy własnowolnie zniszczyć, itd. To jednak jest tutaj tylko pewna dygresja, gdyż nie sposób jest uznać, by przypadek np. zniszczenia przez kogoś posiadanego przez niego symbolu państwowego jest w jakikolwiek sposób zbliżony do wspomnianych tu przypadków, w których korzystanie z własności, czy też niszczenie swojej własności może podlegać regulacjom prawnym, lub nawet być zakazane. Nikt chyba nie uważa w sposób poważny, że każda np. flaga, czy każde godło jest czymś takim, jak zabytek).

Przede wszystkim jednak, zakaz publicznego znieważania, niszczenia, uszkadzania lub usuwania godła, sztandaru, chorągwi, bandery, flagi lub innego znaku państwowego – w tym przynajmniej zakresie, w jakim odnosi się on do znieważania, niszczenia, etc. tych znaków przez będące w posiadaniu tych znaków osoby prywatne (bądź prywatne organizacje) narusza prawo do swobody wypowiedzi, bądź może lepiej jeszcze powiedziawszy – do swobody ekspresji. To drugie pojęcie jest tu bardziej adekwatne z tego względu, że działania penalizowane przez art. 137 § 1 k.k. poza ewentualnie znieważaniem znaków państwowych nie mogą polegać na posługiwaniu się słowami – a więc najbardziej tradycyjnym, zwykłym środkiem wypowiedzi. (5) Lecz oczywiste jest, że wolność słowa obejmuje nie tylko używanie słów. Obejmuje ona także tworzenie i eksponowanie obrazów – czy to poprzez ich malowanie, czy też tworzenie od podstaw na komputerze, czy poprzez po prostu robienie zdjęć lub filmów. Obejmuje niewerbalne gesty – takie choćby, jak machanie ręką (rękami) do kogoś (czy to konkretnej osoby, czy też np. tłumu), bądź (np.) salutowanie. W oczywisty sposób obejmuje też zachowania polegające na np. wywieszaniu, czy eksponowaniu w inny sposób flag i innych znaków państwowych – a także znaków np. organizacji prywatnych (takich, jak stowarzyszenia, związki zawodowe, partie polityczne i kościoły). Ktoś, kto z okazji np. jakiegoś święta państwowego – albo i bez takiej okazji – wywiesza u siebie na balkonie biało- czerwoną flagę w oczywisty sposób daje wyraz swojej postawie – patriotyzmowi (no, przynajmniej na poziomie deklaratywnym). Lecz ktoś, kto np. publicznie pali flagę – co stanowiłoby przestępstwo określone w art. 137 § 1 k.k. – w tak naprawdę podobny sposób daje wyraz swoim poglądom – aczkolwiek oczywiście raczej nie takim samym, jak ktoś, kto wywiesza flagę, czy wymachuje flagą. Przy okazji, odnośnie poglądów, których wyrazem może być spalenie, podarcie, czy inne zbezczeszczenie flagi to oczywiste jest, że takim poglądem może być pogarda, czy też nienawiść dla czegoś, co flaga reprezentuje – czyli np. Narodu, bądź Państwa. Czasami jednak tego rodzaju zachowanie ma na celu zaprotestowanie w odpowiednio dobitny sposób przeciwko polityce władz, czy jakiemuś konkretnemu zdarzeniu: i tak np. niejaki Sidney Street, Afroamerykanin w 1966 r. spalił na nowojorskiej ulicy flagę w reakcji na zastrzelenie w stanie Missisipi obrońcy praw obywatelskich Jamesa Meredith’a. Street powiedział wówczas, że „Nie potrzebujemy żadnej cholernej flagi”, a na pytanie policjanta, czy to on spalił flagę odpowiedział „Tak, to jest moja flaga. Spaliłem to. Jeśli pozwolono, żeby coś takiego stało się z Meredith’em, to nie potrzebujemy amerykańskiej flagi”. Zauważmy, że poza użyciem wyrażenia „cholerna (czy też „przeklęta” – ang. „damn”) flaga” (którego Street się zresztą wypierał) w wypowiedzi głównego bohatera rozpatrzonej ostatecznie przez Sąd Najwyższy USA sprawy Street v. New York (1969) – odnośnie której to wypowiedzi można przecież z powodzeniem twierdzić, że wskazywała ona na to, z jakiego powodu spalił on amerykańską flagę – nie było wyrazu pogardy dla amerykańskiego Narodu, Stanów Zjednoczonych jako państwa, czy samej flagi. (6)

Przypuszczać jednak można, że ci, którzy np. palą flagę narodową faktycznie często chcą poprzez tego rodzaju zachowanie uwidocznić swą pogardę, czy nawet nienawiść wobec tego, co flaga w symboliczny sposób reprezentuje – a więc państwa jako takiego, czy też Narodu. Czy ludziom takim powinno zabraniać się wyrażania wyznawanych przez nich opinii – a w każdym razie zabraniać ich wyrażania za pomocą takich zachowań, jak palenie i innego rodzaju bezczeszczenie flag bądź innych symboli państwowych? Zanim przejdę do próby odpowiedzenia na to pytanie chciałbym zauważyć, że kwestia prawnej ochrony symboli państwowych jest czymś, co potrafi wzbudzać wręcz nieproporcjonalne w stosunku do jej praktycznego znaczenia emocje. Wskazują na to chociażby orzeczenia Sądu Najwyższego USA w sprawach dotyczących takiego czy innego wyrażania braku szacunku wobec flagi. I tak, wspomniana tu decyzja w sprawie Street v. New York, w której sąd ten uznał, że Pierwsza Poprawka do Konstytucji chroni prawo mieszkańców USA do obraźliwego wypowiadania się o fladze zapadła większością 5 do 4. Taką samą większością zapadły wyroki w sprawach Texas v. Johnson (1989) i United States v. Eichman (1990), w których sąd ten uznał, że fizyczna „desakracja” flagi (poprzez np. jej spalenie) stanowi chronioną przez I Poprawkę do Konstytucji USA formę ekspresji. Wyroki w sprawie Johnsona i Eichmana sprowokowały dążenia do uzupełnienia amerykańskiej Konstytucji o poprawkę pozwalającą Kongresowi na zakazanie bezczeszczenia flagi narodowej. Stosowny projekt, który przewidywał wprowadzenie do Konstytucji USA XVIII poprawki o treści „Kongres jest władny zakazać fizycznego bezczeszczenia flagi Stanów Zjednoczonych” sześciokrotnie trafiał pod obrady Kongresu i za każdym razem uzyskiwał wymagane 2/3 głosów w Izbie Reprezentantów i nie stał się prawem tylko dlatego, że zabrakło jakichś pojedynczych głosów (czy nawet dosłownie pojedynczego głosu) w Senacie (jest tam wymagana taka sama większość – poprawkę taką musiałoby też poprzez co najmniej ¾ legislatur stanowych, ale w ich przypadku wystarczyłaby już tylko zwykła większość głosów). Działania takie były podejmowane pomimo tego, że w latach 90 XX w. czy też w pierwszej dekadzie XXI wieku przypadki publicznego bezczeszczenia amerykańskiej flagi były w USA naprawdę bardzo rzadkie – jak gdzieś swego czasu czytałem, statystyczny Amerykanin z większym prawdopodobieństwem miał szansę zginąć w trzęsieniu Ziemi, niż być świadkiem zbezczeszczenia przez kogoś flagi. Lecz mimo wszystko warto jednak zauważyć, że badania opinii publicznej pokazywały, że poparcie dla wprowadzania do Konstytucji USA poprawki upoważniającej Kongres do zakazania fizycznego bezczeszczenia flagi narodowej stopniowo się zmniejszało. I tak np. o ile sondaż Organizacji Gallupa z 1999 r. wykazał, że za poprawką o ochronie flagi opowiada się 63% Amerykanów, to sondaż z 2006 r. wykazał, że poprawkę taką popiera tylko 56% obywateli USA. A pewne badania wskazywały na jeszcze mniejsze poparcie dla projektu takiej poprawki – i tak, w sondażu przeprowadzonym w lecie 2005 r. przez Centrum Pierwszej Poprawki przeciwko zapisowi o ochronie flagi opowiedziało się 63 % respondentów. Z kolei w artkule w Wikipedii poświęconym „Flag Desacration Amendment” można przeczytać, że Sondaż YouGov z czerwca 2020 r. wykazał, że 49% Amerykanów uważa, że palenie lub celowe niszczenie flagi powinno być zakazane, a 34% stwierdziło, że powinno być legalne.

Jak wielu ludzie w Polsce jest przeciwko karaniu za bezczeszczenie symboli narodowych nie mam oczywiście bladego pojęcia – przypuszczam jednak, że jest to bardzo niewielka, lub może nawet wręcz znikoma mniejszość. Ale czy karanie za takie zachowania, jak np. spalenie, podeptanie, podarcie lub innego rodzaju znieważanie np. flagi państwowej da się w sposób przekonujący uzasadnić?

Jak była już tu mowa, zakaz bezczeszczenia symboli państwowych (przy czym nie mam tu na myśli symboli wystawianych np. przez różnego rodzaju władze publiczne – te z powodzeniem mogą być prawnie chronione przez przepisy inne, niż art. 137 § 1 k.k. – np. przepisy zakazujące niszczenia cudzej własności – nie mówiąc już o tym, że zbezczeszczenie takich symboli może być po prostu technicznie cokolwiek trudne – wyobraża sobie ktoś w sposób poważny kogoś wspinającego się np. na dach gmachu Sejmu, albo pałacu prezydenckiego czy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i ściągającego stamtąd polską flagę?) stanowi ograniczenie prawa do swobody wypowiedzi. Lecz prawo (czy też wolność), które niewątpliwie jest naruszane przez ten zakaz nie jest i tak naprawdę po prostu nie może być prawem absolutnym. Jedną z kategorii wypowiedzi, odnośnie której raczej nie ma poważnych wątpliwości co do tego, że mogą być one w sposób zasadny zakazane i karane są wypowiedzi bezpośrednio i celowo prowadzące do natychmiastowej przemocy. Czy palenie lub inne bezczeszczenie flagi może należeć do wypowiedzi, które bezpośrednio, a do tego w sposób zamierzony przez kogoś znieważającego państwowy symbol prowadzą do niebezpiecznych dla zdrowia, a może nawet życia ludzi zachowań?

Otóż, myślę, że sytuacje, w których zbezczeszczenie flagi wywołuje natychmiastową przemoc są możliwe. Aby dojść do wniosku, że sytuacje takie czasem mogą się zdarzać wyobraźmy sobie następujący scenariusz: na przeciwko siebie stają dwie grupy pijanych, agresywnych i lubiących się bić ludzi – niech będą to nacjonaliści, dla których biało-czerwona flaga jest świętością, oraz lewacy czy anarchiści, którzy symbol polskiego państwa mają w głębokim „poważaniu”. Załóżmy, że w takiej sytuacji ktoś w tej drugiej grupie osób w sposób widoczny dla członków obu grup podpala lub w inny sposób bezcześci (np. rwie) polską flagę. Takie zachowanie może sprowokować atak członków pierwszej grupy na drugą i doprowadzić do bijatyki. I nie jest rzeczą wykluczoną, że celem zbezczeszczenia flagi mogłoby być w takim przypadku wywołanie przemocy.

Lecz tego rodzaju sytuacja, choć oczywiście możliwa, w oczywisty sposób nie może mieć miejsca podczas każdego publicznego bezczeszczenia takiego czy innego symbolu państwowego. Spokojnie można się założyć o to, że większość tego rodzaju zachowań nie powoduje bezpośredniego niebezpieczeństwa wybuchu przemocy. Byłoby więc bardzo grubym nadużyciem zakazywanie wszelkich przypadków publicznego bezczeszczenia symboli narodowych z tego powodu, że niektóre – mające miejsce w szczególnych okolicznościach – takie zachowania mogą sprowokować przemoc.

Lecz oczywiście, chęć zapobiegania mogącej czasem (choć myślę, że rzadko) wyniknąć ze zbezczeszczenia symbolu narodowego przemocy nie jest jedynym możliwym uzasadnieniem zakazu zapisanego w art. 137 § 1 k.k. Innym powodem, mogącym zdaniem z pewnością dużej liczby osób uzasadniać zakaz bezczeszczenia symboli państwowych  może być potrzeba ochrony uczuć, jakimi niewątpliwie wielu ludzi darzy te symbole.

Czy argument, że bezczeszczenie symboli narodowych powinno być prawnie zabronione, gdyż może ono prowadzić do „obrazy uczuć patriotycznych” może jednak w przekonujący sposób uzasadniać zakaz zapisany w art. 137 § 1 k.k.? Odnośnie tej kwestii już na wstępie chciałbym zauważyć, że bezczeszczenie symboli państwowych – nawet, jeśli byłoby prawnie dozwolone – nie miałoby szansy być rzeczą częstą – z tego prostego względu, że bardzo zdecydowana większość ludzi symbole te szanuje. Szansa na to, by czyjeś „uczucia patriotyczne” mogły doznać szwanku na skutek tego, że ten ktoś na własne oczy, całkiem bezpośrednio zobaczył jak ktoś bezcześci np. polską flagę byłaby na zdrowy rozum bardzo mała, o ile nie po prostu znikoma. Nieco większa szansa byłaby na to, by czyjeś „uczucia patriotyczne” zostały obrażone na skutek zetknięcia się np. z medialną relacją na temat zbezczeszczenia flagi. Ponieważ jednak takie zdarzenia, jak spalenie, podeptanie, czy też porwanie flagi nie miałyby realnej szansy zdarzać się często, szanse na to, by czyjeś uczucia zostały obrażone w efekcie zetknięcia się z relacją o zbezczeszczeniu flagi również byłyby najprawdopodobniej niewielkie.

Ale mimo wszystko jest rzeczą oczywistą, że bezczeszczenie symboli narodowych jest czymś, co niektórym osobom może sprawić mniejszą czy większą moralną i emocjonalną dolegliwość. Czy jednak chęć ochrony niektórych ludzi przed zdecydowanie nieprzyjemnymi uczuciami, jakie u niektórych z nich może wywołać zaobserwowanie, czy choćby nawet tylko dowiedzenie się o przypadku np. spalenia flagi może w przekonujący sposób uzasadniać zakaz zapisany w art. 137 § 1 k.k.?

Jeśli jesteśmy zdania, że tak, to niestety wkraczamy na potencjalnie bardzo niebezpieczną drogę. Dlaczego? Otóż z tego względu, że rzeczy mogących niektórych ludzi zgorszyć i obrazić jest niestety mnóstwo. Ludzi bulwersują, gorszą, zniesmaczają i obrażają relacje na temat rozmaitych afer z udziałem przedstawicieli władzy. Zdecydowanie niemiłe uczucia mogą wywoływać treści ukazujące czyjeś okrucieństwo, albo też np. biedę lub opisujące i przedstawiające straszne choroby. Tak przy okazji, nie zetknąłem się z informacją na temat tego, by bycie świadkiem bezczeszczenia flagi, czy też zetknięcie się z relacją o takim zdarzeniu w mass mediach mogło prowadzić do jakichś poważnych konsekwencji psychologicznych, w rodzaju np. jakiegoś ciężkiego szoku emocjonalnego, do wyjścia z którego człowiek potrzebuje specjalistycznej pomocy. W każdym razie, jeśli ktoś byłby zdania, że powodem uzasadniającym zakaz bezczeszczenia symboli narodowych może być emocjonalna trauma, jaką takie zachowania mogą wywołać u niektórych osób, to myślę, że w tym względzie relewantne są opisane w książce Nadine Strossen „Hate: why should we resist it with free speech, not censorship” wyniki badania przeprowadzonego przez Laurę Leets z Wydziału Komunikacji Uniwersytetu Stanforda i dotyczące tego, jak „mowa nienawiści” wpływa na osoby należące do grup będących częstym jej obiektem. W badaniu tym szereg studentów college’u będących Żydami i osobami LGBT zostało zachęconych do przeczytania szeregu antysemickich i homofobicznych obelg i odpowiedzenia na pytanie, jak oni sami by zareagowali, gdyby byli celem takich właśnie wypowiedzi. Wszystkie zawarte w tych wypowiedziach stwierdzenia były wzięte z rzeczywistych sytuacji. Zdecydowanie najczęstszą odpowiedzią indagowanych osób było to, że „mowa nienawiści” nie miałaby na nich wpływu ani na krótką, ani na dłuższą metę. Wielu uczestników badania wyraziło opinię, że autor wypowiedzi motywowany był przez ignorancję lub brak poczucia bezpieczeństwa i powinien w związku z tym być obiektem współczucia, a nie gniewu. Niektórzy uczestnicy badania stwierdzili, że zareagowaliby poprzez spokojne odpowiedzenie autorowi antysemickiej czy homofobicznej wypowiedzi, niektórzy autora takiej wypowiedzi po prostu by zignorowali i byli też tacy, którzy wskazali, że zareagowaliby w sposób gniewny. Ci jednak, podobnie, jak tacy którzy stwierdzili, że „mowa nienawiści” wywołałaby u nich jakieś negatywne reakcje, takie jak podważenie ich poczucia wartości przynajmniej bezpośrednio po zetknięciu się z taką „mową” stanowili zdecydowaną mniejszość uczestniczących w badaniu studentów. 83% uczestników wspomnianego badania uznało, że najlepszą odpowiedzią na „mowę nienawiści” byłoby po prostu milczenie i spokojne odejście od wyrażającego obraźliwe dla nich poglądy mówcy.

Jeśli klasyczna „mowa nienawiści” nie wywołuje u większości osób, które zapewne mają świadomość tego, że grupy do których należą są częstym obiektem takiej „mowy” i że bywały one w przeszłości obiektem prześladowań poważnie negatywnych reakcji emocjonalnych, to w rozsądny sposób można być pewnym tego, że przypadki zbezczeszczenia symboli narodowych też nie byłyby w stanie u bardzo zdecydowanej większości ludzi wywołać takich reakcji. Lecz załóżmy, że u niektórych ludzi mogłyby one wywołać takie reakcje – i że reakcjami takimi nie byłyby wyłącznie uczucia gniewu, które przecież nie są równoznaczne z poważną psychiczną dolegliwością. Czy jeśli zbezczeszczenie np. flagi narodowej jest czymś, co u niektórych (choć na pewno nielicznych) osób może wywołać jakiś poważny szok psychiczny to czy zachowania, o których tu jest mowa powinny być zabronione ze względu na możliwość wywołania tego rodzaju reakcji? Zakładając, że wspomniane tu zachowania mogą mieć takie skutki z udzieleniem pozytywnej odpowiedzi na postawione powyżej pytanie jest taki problem, że w poważnie negatywny sposób potrafią na niektórych ludzi wpływać wypowiedzi, których nikt – o ile się dobrze orientuję – nie proponował jak dotychczas zabronić. I tak np. czytałem jakiś czas temu, że wielu młodych ludzi jest dosłownie chorych – tak, że potrzebują oni specjalistycznej pomocy – ze strachu przed skutkami globalnego ocieplenia. Jest rzeczą oczywistą, że osoby te nie mogłyby nic wiedzieć o potencjalnych skutkach emisji CO2 do atmosfery w efekcie ludzkiej działalności – i bać się tych skutków - bez usłyszenia lub przeczytania czegoś na ten temat. Jednak nigdy nie słyszałem o tym, żeby ktoś proponował zakazanie straszenia globalnym ociepleniem z tego (np.) powodu, że wypowiedzi przepowiadające katastrofalne skutki tego zjawiska przyczyniają się do poważnych problemów psychicznych u niektórych osób. Poważnie negatywne skutki emocjonalne może mieć czasem zetknięcie się przez kogoś z wypowiedzią skutecznie podważającą pogląd, do którego ten ktoś był głęboko przekonany – szczególnie już, jeśli był to pogląd, którego uzasadnianiu i obronie ten ktoś poświęcił swoje życie. Jak negatywne mogą to być czasem skutki pokazuje przykład amerykańskiego naukowca George’a Price’a (1922 – 1975), który popadł w depresję, a następnie popełnił samobójstwo po tym, jak przeczytał naukowy artykuł z którego wynikało, że wyznawana przez niego teza o naturalnym altruizmie większości ludzi jest obiektywnie fałszywa. Nikt jednak, w demokratycznych krajach – o ile się orientuję – nie proponuje zakazania wypowiedzi podważających czyjeś przekonania z tego powodu, że wypowiedzi te mogą się czasem przyczynić do takich nawet skutków, jak emocjonalne załamanie czy wręcz depresja – a w jakiś zupełnie skrajnych przypadkach – pozbawienie się życia. Jeśli wypowiedzi, o których była (przykładowo) mowa powyżej nie zakazuje się z tego powodu, że potrafią one czasem prowadzić do psychicznej i emocjonalnej krzywdy u niektórych osób, to byłoby rzeczą całkowicie nielogiczną – i będącą przejawem arbitralności prawodawcy – zakazanie bezczeszczenia symboli narodowych z takiego właśnie powodu.

Lecz może da się wskazać jakąś inną przyczynę, dla której zachowania określone w art. 137 § 1 k.k. powinny być prawnie zabronione? Może zachowania takie – niezależnie od tego, czy mają one jakieś bezpośrednie negatywne konsekwencje – mogą mieć jakieś może nawet jeszcze gorsze skutki w przyszłości, w następstwie możliwego nagromadzenia się takich zachowań w przypadku ich bezkarności? Takie, jak upadek patriotyzmu, rozwój nihilizmu narodowego, co przecież może – czasem przynajmniej – prowadzić do takich rzeczy, jak szpiegostwo na rzecz obcego mocarstwa, zdrada Ojczyzny, itd. (tak swoją drogą, przy użyciu tego rodzaju argumentacji można byłoby uzasadniać inny przepis wymierzony w „antypatriotyczną” ekspresję, jakim jest art. 133 k.k. zgodnie z którym „Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”). Może niebezpieczeństwo tego rodzaju efektów ekspresji usprawiedliwiać istnienie w kodeksie karnym takich przepisów, jak art. 137 § 1, czy też art. 133? (7)

Niewykluczone jest, że niektórzy ludzie mogą tak uważać (niekoniecznie uważając to za jedyny powód usprawiedliwiający obowiązywanie zakazów słownego czy też czynnego znieważania symboli państwowych oraz znieważania Narodu i Państwa). Lecz odnośnie takiej argumentacji pojawia się taki problem, że efekty, do których zdaniem zwolenników takiego rozumowania mogą prowadzić zachowania zakazane przez art. 133 czy też 137 1 § są w najlepszym wypadku skrajnie niepewne. Poza tym, w odniesieniu do co najmniej wielu niezakazanych póki co prawnie rodzajów wypowiedzi można byłoby przedstawiać mające naprawdę niezłe uzasadnienie scenariusze, do czego to wypowiedzi takie nie mogą się pośrednio przyczyniać. I tak np. odnośnie wypowiedzi mówiących o potencjalnie katastrofalnych skutkach globalnego ocieplenia i przypisujących ludziom winę za to zjawisko można powiedzieć, że przyczyniają się one do podpalania obwinianych o nadmierną emisję CO2 samochodów typu SUV, niszczenia dystrybutorów paliw, czy sabotowania rurociągów i ataków na budynki organizacji związanych z paliwami kopalnymi – można byłoby też do tego dorzucić, że na łamach poważnego pisma, jakim jest „The Economist” został swego czasu opublikowany artykuł mówiący o tym, że na gruncie histerii wokół globalnego ocieplenia może narodzić się prawdziwy terroryzm, polegający (np.) na podkładaniu bomb i zabijaniu ludzi. Warto też, tak przy okazji, wspomnieć, że w 2010 r. w Argentynie niejacy Francisco Lotero i Miriam Coletti ze strachu przed globalnym ociepleniem – tak w każdym razie wynikało to z listu pożegnalnego znalezionego obok ich zwłok – zamordowali jedno ze swych małych dzieci, usiłowali zabić drugie i strzelili sobie w łeb. Dalej, głoszenie opinii, że wszelkie organizmy mają tę samą wartość i równe prawo do istnienia, a ludzie nie mają moralnego prawa niszczyć ich siedlisk w celu realizacji swych egoistycznych interesów stwarza psychologiczny grunt do dokonywania takich czynów, jak niszczenie wznoszonych na wartościowych przyrodniczo terenach budynków, linii energetycznych, czy gazociągów. Pewni ludzie przekonani do poglądu, że ludzkość zagraża całej ziemskiej przyrodzie postanowili zlikwidować cały gatunek homo sapiens – i zaczęli realizację swych zamiarów od rozpylenia w supermarketach i dużych budynkach w Chicago zarazków m.in. zapalenia opon mózgowo – rdzeniowych, salmonelli i błonicy i zatrucia wody w wodociągach przy użyciu tych patogenów. (8) Potencjalne implikacje twierdzeń tego rodzaju, że „Ziemia ma raka, tym rakiem jest człowiek”, albo, że ziemskie środowisko mogłoby pozostawać w stanie względnej równowagi, gdyby na Ziemi żyło nie więcej, niż (np.) milion ludzi są nie tylko genocydalne (ludobójcze) – co próbuje się czasem twierdzić w odniesieniu do np. „mowy nienawiści” – ale wręcz omnicydalne – prowadzące do wniosku o konieczności wymordowania całego ludzkiego rodzaju bądź przynajmniej jego wielkiej części. Podobne są implikacje takiej ideologii, jak anarchoprymitywizm, czyli opinii, że ludzkość powinna wrócić do sposobu życia sprzed jakichś 10 000 lat – a więc sprzed rozwoju cywilizacji technicznej. Poglądy takie z racji ich niemożliwych do przyjęcia dla znakomitej większości ludzi potencjalnych konsekwencji mało kto oczywiście wyznaje. Ale warto jednak zwrócić uwagę na to, że amerykański terrorysta Theodore Kaczynski, znany jako „Unabomber” swą drogę do popełniania terrorystycznych przestępstw, polegających na wysyłaniu bomb do naukowców w imię wyznawanego przez niego przekonania, że technologia szkodzi ludzkości w pewnym sensie zaczął od naczytania się książek o  neandertalczykach, ludach pierwotnych i dziko rosnących roślinach jadalnych, pod wpływem których to lektur rozwinęła się u niego fascynacja pierwotnym stylem życia i wynikła z niej nienawiść wobec cywilizacji opartej na technologii. Niezwykle poważny wpływ na Kaczynsky’ego miały też dzieła francuskiego filozofa Jacquesa Ellul’a, w których pisał on o tym, że technika jest czymś zniewalającym ludzi, narzucającym im własne normy i wartości postępu, odsuwające na boczny tor człowieka, jego potrzeby, kulturę oraz naturę. Wspomniane powyżej treści nie są – przynajmniej w demokratycznych krajach – prawnie zakazane. Podobnie nie są też zakazane przepowiednie Nostradamusa, a już tym bardziej np. Apokalipsa Św. Jana Apostoła. A jednak – jak można przeczytać w książce Jacka Sieradzana „Od kultu do zbrodni” - to zetknięcie się  z tymi właśnie dziełami popchnęło przywódcę sekty „Aum Śinkrikjo” („Najwyższa Prawda”) Shoko Ashaharę na drogę brutalnej przemocy i sprawiło, że grupa ta z osób po prostu praktykujących jogę i medytację przekształciła się w jedną z najbardziej gwałtownych i morderczych organizacji religijnych współczesności – czego efektem był atak na tokijskie metro przy użyciu sarinu w dniu 12 marca 1995 r. Wielu ludzi w zachodnim (choć oczywiście nie tylko) świecie  popiera zakazy „mowy nienawiści” tj. wypowiedzi lżących, szkalujących, znieważających grupy ludzi tego (zwłaszcza) rodzaju, co mniejszości narodowe, rasowe, etniczne, religijne czy osoby LGBT+ i zachęcających do wrogiego nastawienia wobec osób należących do takich grup – uzasadniając potrzebę istnienia takich zakazów m.in. przy użyciu argumentu, że „hate speech” może prowadzić do „hate crimes” – czyli przestępstw polegających np. na stosowaniu fizycznej przemocy wobec innych osób z powodu ich przynależności narodowej, rasowej, religijnej, orientacji seksualnej itd. (9) Doprawdy mało kto, jeśli w ogóle ktokolwiek, uważa jednak, że czymś zakazanym powinno być mówienie i pisanie o mowie nienawiści, a także o aktach przemocy dokonywanych przez członków jakichś skrajnie prawicowych (choć oczywiście też skrajnie lewicowych) grup – gdyby coś takiego było zakazane, to za kraty mogliby pójść członkowie takich grup, jak stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita”, „Nigdy Więcej” czy „Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych”. Lecz treści mówiące o „mowie nienawiści” i motywowanej nienawiścią przemocy potrafią czasem prowadzić do brutalnych zbrodni. Na coś takiego wskazuje przykład Timothy’ego Mac Veigh’a, sprawcy najbardziej przerażającej w dziejach USA (przed zamachem z 11.09.2001 r.) zbrodni, jaką było wysadzenie budynku władz federalnych w Oklahoma City w dniu 19.04.1995 r., któremu natchnienia do dokonania tego zbrodniczego czynu - obok faktycznie rasistowskich „Dzienników Turnera” Williama Luthera Pierce’a (piszącego pod pseudonimem Andrew MacDonald) – dostarczyła napisana przez dziennikarza śledczego Jamesa Coatesa książka „Armed and Dangerous: The Rise of Survivalist Right”. Ta akurat publikacja przedstawiała historię, geografię, źródła ideologiczne i psychologiczne motywacje zasadniczych grup amerykańskiej skrajnej prawicy: neonazistów, zwolenników supremacji białej rasy, mieszkańców ogrodzonych (z przyczyn ideologicznych) osiedli, przeciwników podatków, ekstremistycznych sekt chrześcijańskich i kultów mesjanistycznych. Bynajmniej nie w celu popularyzacji takich grup i głoszonych przez nie poglądów, lecz w celu uświadomienia Amerykanom niebezpieczeństwa, jakie – zdaniem autora tej książki – stwarzały takie grupy. Jak w swoim artykule „What’s Left?: Hate Speech, Pornography, and the Problem for Artistic Expression” pisała Amy Adler (profesor prawa na Uniwersytecie Nowojorskim) wyraźnie przejęty tą książką McVeigh napawał się jej szczegółami i nawet a nawet wykorzystał je, aby „przywrócić wiarę w spisek” mający na celu atak budynek federalny.

Chciałbym też zauważyć, że z całym powodzeniem można byłoby argumentować, że jednymi z najbardziej niebezpiecznych rodzajów treści – stwarzającymi bez porównania większe niebezpieczeństwo od „mowy nienawiści”, palenia flagi narodowej, znieważania państwa i narodu, szerzenia pewnych typów pornografii, czy nawoływania do przestępczych działań (w każdym razie takiego, które nie ma miejsca w jakichś szczególnych okolicznościach, np. takich, że kierowane jest ono do już rozwścieczonego i gotowego do użycia siły tłumu) – są prawdziwe informacje o bulwersujących dużą część społeczeństwa wydarzeniach – a więc te treści, których prawdopodobnie najmniej ludzi chciałoby zakazać. Przykłady na potwierdzenie tej tezy znaleźć jest nietrudno. Czy cała fala podpaleń kościołów, jaka miała miejsce w Kanadzie w lecie 2021 r. miałaby miejsce, gdyby kanadyjska opinia publiczna nie została wstrząśnięta doniesieniami o odkryciach grobów indiańskich dzieci na terenach prowadzonych niegdyś przez instytucje wyznaniowe tzw. szkół rezydencjalnych i informacjami o tym, jak dzieci te były w tych szkołach traktowane? Czy rozruchy w wielu amerykańskich miastach, a także w Belgii, Wielkiej Brytanii i we Francji, do jakich doszło w 2020 r. po śmierci uduszonego przez białego policjanta Dereka Chauvine’a Afroamerykanina George’a Floyda – w wyniku których wyrządzone zostały straty w wysokości od 1 do 2 mld dolarów i w których następstwie w ciągu kilkunastu dni zginęło 19 osób - mogłyby się zdarzyć, gdyby informacja o tym, co stało się w Minneapolis nie została upubliczniona w mediach? Przecież to są pytania w oczywisty sposób retoryczne. Z kolei w Niemczech w latach 90. XX wieku medialne doniesienia o np. atakach na schroniska dla azylantów – będące, zgodzimy się chyba co do tego, zwykłą dziennikarską robotą, której nikt, przynajmniej w demokratycznych krajach, nie proponuje zakazywać, wywoływały całe fale podobnych incydentów. A tym, którzy uważają, że „mowa nienawiści” (nie będąca bezpośrednio niebezpiecznym w konkretnym przypadku podżeganiem do natychmiastowej przemocy) powinna być zakazana dlatego, że prowadzi ona do przestępstw z nienawiści warto uświadomić, że z pewnych badań na temat przemocy przeciwko imigrantom w Niemczech w latach 90 zeszłego wieku wynika to, że najczęstszymi ofiarami takiej przemocy byli nie – jak przynajmniej niektórzy mogliby się spodziewać – członkowie tych grup imigrantów, które en masse stwarzały największe problemy społeczne – w rodzaju zajmowania mieszkań czy miejsc pracy, które mogliby przecież zamiast nich zająć rodowici Niemcy (takimi osobami byli np. Niemcy powracający z dawnego ZSRR, którzy mieli w Niemczech automatyczne prawo do uzyskania obywatelstwa), lecz osoby należące do grup, o których najwięcej mówiono i pisano w mediach. Jak zatem widać, pewne wypowiedzi na temat imigrantów przyczyniały się do przemocy przeciwko nim w taki sam (mniej więcej, przynajmniej) sposób, w jaki do przemocy zdaniem zwolenników tezy, że „hate speech” prowadzi do „hate crimes” przyczynia się „mowa nienawiści” – tyle tylko, że wypowiedzi, które przyczyniały się (choć oczywiście, raczej nie w pojedynkę – tego też nie twierdzi się w sposób poważny odnośnie „hate speech”) do wspomnianej przemocy nie były „mową nienawiści” – przynajmniej w sensie „mowy” karalnej – a więc takiej, którą traktuje się w Niemczech jako przestępstwo (np.) z art. 130 tamtejszego kodeksu karnego, zgodnie z którym za podżeganie do nienawiści, przemocy lub arbitralnych działań przeciwko jakiejś części ludności Niemiec, a także za znieważenie, złośliwe oczernianie lub zniesławienie części ludności tego kraju grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Z kolei norweski masowy morderca Anders Breivik cytował w swym manifeście takich autorów, jak Melanie Phillips i Bruce Bawer jako kluczowych dla kształtowania jego morderczej nienawiści do muzułmanów i „kulturowych marksistów” (pisał o tym Kenan Malik w swym artykule „Am I Wrong About Hate Speech Bans?”). Tych osób, chciałbym jednak zauważyć, nikt nigdy nie próbował oskarżyć o „mowę nienawiści” lub jakieś inne słowne przestępstwo (np. nawoływanie do przemocy), mimo, że w krajach, gdzie te osoby żyją – czyli w Wielkiej Brytanii i w Norwegii - coś takiego byłoby jak najbardziej możliwe. Tak więc argument, że jakieś wypowiedzi mogą się pośrednio do czegoś złego przyczynić jest nader kiepskim uzasadnieniem ograniczenia wolności słowa. Dobrze kiedyś ten argument skrytykował sędzia Sądu Najwyższego Oliver Wendell Holmes, pisząc w swym votum separatum w sprawie Gitlow v. New York, że „każda idea jest podżeganiem” – i dodając do tego, że „jedną różnicą między wyrażeniem opinii, a podżeganiem w węższym sensie tego słowa jest entuzjazm autora wypowiedzi dla jej rezultatu”. Argument ten w oczywisty sposób nie może więc uzasadniać istnienia w kodeksie karnym takich przepisów, jak artykuły 133 i 137 § 1.

Można jakoś jeszcze inaczej próbować uzasadnić potrzebę karania za publiczne bezczeszczenie (w tym w formie np. niszczenia) symboli narodowych, czy też znieważanie Narodu Polskiego lub Rzeczypospolitej? W komunikacie przekazanym Polskiej Agencji Prasowej przez koordynatora ds. kontaktów Sądu Apelacyjnego w Gdańsku ze środkami masowego przekazu Annę Kanabaj–Michniewicz zostało powiedziane, że „Ratio legis penalizowania zachowań polegających na publicznym znieważaniu, niszczeniu, uszkadzaniu lub usuwaniu godła, sztandaru, chorągwi, bandery, flagi lub innego znaku państwowego jest ochrona godności państwa polskiego, wspólne dobro społeczeństwa”. Odnośnie takiego akurat „ratio legis” karania takich zachowań podejrzewam, że zostało ono wskazane w jakimś komentarzu do kodeksu karnego. Zachodzi jednak pytanie, czy takie „ratio legis” w poważny sposób uzasadnia karalność takich zachowań. Czy godność państwa polskiego ucierpiałaby wskutek tego, że za np. palenie flagi narodowej, czy też znieważenie Narodu bądź samej Rzeczypospolitej Polskiej nie groziłaby taka czy inna kara? Czy o zachowaniach takich można powiedzieć, że zagrażają one wspólnemu dobru społeczeństwa? Przecież praktycznie oczywiste jest, że zachowania takie nie miałyby praktycznej szansy zachwiać ogólnym szacunkiem dla symboli narodowych – jeśli to ów szacunek miałby być tym wspólnym dobrem, chronionym jakoby przez art. 137 § 1 k.k. Dowód na to? W USA bezczeszczenie symboli narodowych nie jest obecnie prawnie zabronione, a decyzje w sprawie Texas v. Johnson i United States v. Eichmann weszły do konstytucyjnego „kanonu” – bywały cytowane – jako obowiązujące prawo – także przez sędziów będących w tych sprawach „dysydentami”. Czy szacunek Amerykanów wobec tych symboli uległ od czasu wydania wspomnianych decyzji jakiemuś zmniejszeniu? Otóż, nic takiego się nie stało. Poza tym, co to jest w ogóle „godność państwa”? Nie jestem pewien, jaka jest właściwa odpowiedź na to pytanie, ale sądzę, że chodzi tu szacunek ludzi do państwa, w którym ludzie ci żyją, a także o szacunek wobec tego państwa (i jego mieszkańców) na świecie. Czy jednak szacunek ten mógłby się zmniejszyć wskutek tego, że znieważanie, niszczenie etc. symboli narodowych przestałoby być karalne? Jeśli chodzi o to pytanie, to nie wiem, jak kto by na nie odpowiedział, ale chciałbym tu jednak stwierdzić, że moja opinia o Stanach Zjednoczonych jako państwie znacząco by się pogorszyła, gdyby w kraju tym wprowadzony został taki przepis, jak art. 137 § 1 polskiego k.k. (albo stosowna poprawka do konstytucji). Natomiast moja opinia o państwie polskim polepszyłaby się, gdyby ten akurat przepis z obowiązującego w tym państwie prawa zniknął. Pomijając – to taka drobna dygresja – oczywisty fakt, że państwo musi się bronić przed poważnymi i autentycznymi zamachami na swoje bezpieczeństwo także przy użyciu środków przewidzianych w prawie karnym – państwo najlepiej mimo wszystko chroni swą godność, gdy traktuje swych mieszkańców z należytym szacunkiem, którego wyrazem jest m.in. poszanowanie ich wolności – w tym także wolności wypowiadania się, w tym także w skrajnych jej formach – takich jak np. bezczeszczenie symboli narodowych. (10) Od zniesienia zakazów „publicznego znieważania, niszczenia, uszkadzania lub usuwania godła, sztandaru, chorągwi, bandery, flagi lub innego znaku państwowego” – a także „publicznego znieważania Narodu lub Rzeczypospolitej Polskiej” Państwo Polskie by się nie zawaliło, ani by nie osłabło – a Polacy na pewno nie przestaliby być Polakami. Warto tę oczywistą chyba rzecz zauważyć.   

 

Przypisy:

1.    Warto porównać przytoczony przeze mnie art. 137 § 1 obowiązującego obecnie kodeksu karnego z 1997 r. z odpowiadającym mu art. 284 § 1 kodeksu karnego z 1969 r. Ten drugi, formalnie rzecz biorąc obowiązujący do 31 sierpnia 1998 r. przepis stanowił, że „kto znieważa, uszkadza lub usuwa wystawione publicznie godło, sztandar, chorągiew, flagę, banderę, inny znak państwowy polski lub państwa sprzymierzonego, albo symbol międzynarodowego ruchu robotniczego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Przestępstwo, o którym była mowa w k.k. z 1969 r. było, jak łatwo zauważyć, zagrożone wyższą karą i było też szersze pod tym względem, że mogło ono dotyczyć nie tylko znaku państwowego polskiego, ale także znaku państwa sprzymierzonego – a więc np. flagi ZSRR, lub innego państwa Układu Warszawskiego (w czasie, gdy ten istniał), oraz symbolu międzynarodowego ruchu robotniczego (tj. flagi czerwonej) (obecnie znieważenie, zniszczenie, uszkadzenie lub usunięcie godła, sztandaru, chorągwi, bandery, flagi lub innego znaku państwa obcego jest zgodnie z art. 137 § 2 karalne wówczas, gdy chodzi o któryś z takich znaków wystawionych publicznie przez przedstawicielstwo tego państwa lub na zarządzenie polskiego organu władzy, przy czym warunkiem karalności takiego czynu jest też dokonanie go na terytorium Polski). Lecz mimo wszystko przepis k.k. z 1969 r. pod jednym bardzo ważnym względem był węższy od obowiązującego teraz: obiektem określonego w nim przestępstwa mógł być tylko konkretny, wystawiony publicznie znak państwowy polski, bądź państwa sprzymierzonego lub międzynarodowego ruchu robotniczego. To prawda, że takie, jak w kodeksie karnym z 1969 r. ujęcie przepisu o ochronie symboli państwowych (i niektórych innych) umożliwiało karanie za takie zachowania, jak publiczne znieważanie czy też zniszczenie znaku państwowego polskiego, czy też państwa sprzymierzonego lub międzynarodowego ruchu robotniczego przez prywatną osobę, będącą właścicielem materialnego nośnika tego znaku (bądź mającą uprawnienie ze strony właściciela nośnika tego znaku, by tak z nim postępić) – a więc za coś, co moim zdaniem nie powinno być karalne i czego karalność wykluczył Sąd Najwyższy USA w sprawach Texas v. Johnson i United States v. Eichmann. Co jednak jest ważne, jeśli chodzi o różnicę między art. 284 § 1 k.k. z 1969 r. i art. 137 § 1 k.k. z 1997 to to, że przestępstwa określonego w pierwszym z tych przepisów nie można było popełnić przeciwko jakiemuś znakowi państwowemu polskiemu, państwa sprzymierzonego czy międzynarodowego ruchu robotniczego „in abstracto”. Wynika to z użytego w tym przepisie zwrotu „wystawione publicznie” (godło, sztandar, chorągiew, flagę, banderę, inny znak państwowy polski lub państwa sprzymierzonego, albo symbol międzynarodowego ruchu robotniczego). Nie można więc było na podstawie art. 284 § 1 k.k. z 1969 r. „beknąć” za np. publiczne obraźliwe wypowiadanie się o fladze czy innym znaku państwowym polskim, czy też znaku państwa sprzymierzonego lub o symbolu międzynarodowego ruchu robotniczego, chyba, żeby chodziło o jakiś konkretny znak wystawiony publicznie. Lecz takie właśnie zachowanie jak najbardziej może być karane na podstawie art. 137 § 1 obecnego kodeksu karnego. A w każdym razie można twierdzić, że np. znieważenie (ze zniszczeniem, uszkodzeniem lub usunięciem z natury rzeczy jest oczywiście inaczej) godła, sztandaru, chorągwi, bandery, flagi lub innego znaku państwowego nie musi się tyczyć żadnego publicznie wystawionego tego rodzaju znaku i może się do jakiegoś takiego znaku odnosić w sposób zupełnie ogólny. Ujmując rzecz przykładowo: nazwanie polskiej flagi np. szmatą nie byłoby przestępstwem z art. 284 § 1 k.k. z 1969 r. – chyba, że chodziłoby o jakąś konkretną, publicznie wystawioną (teoretycznie rzecz biorąc nawet przez jej właściciela) flagę. Lecz takie samo określenie polskiej flagi mogłoby stanowić przestępstwo z art. 137 § 1 obowiązującego kodeksu karnego – nawet, gdyby odnosiło się ono do polskiej flagi w sposób całkiem abstrakcyjny. Pod tym względem art. 137 § 1 aktualnego k.k. zbliża się do art. 153 kodeksu karnego z 1932 r., który przewidywał karę więzienia lub aresztu do 2 lat dla kogoś, kto znieważa godło, chorągiew, banderę, flagę, sztandar lub inny polski znak państwowy, albo znak taki wystawiony publicznie uszkadza lub usuwa. Choć trzeba powiedzieć przepis wprowadzony w czasach Sanacji był jeszcze szerszy od obecnego z tego względu, że warunkiem karalności znieważenia godła, chorągwi, bandery, flagi, sztandaru lub innego polskiego znaku państwowego nie było to, by znieważenie to miało charakter publiczny – karalne, teoretycznie rzecz biorąc, mogło być znieważenie takiego znaku bez obecności innych osób, w czterech ścianach prywatnego mieszkania.  

2.    Ja w każdym razie czegoś takiego w tym plakacie nie widzę. Każdy jednak może to sam ocenić - zdjęcie plakatu jest m.in. pod adresem https://www.antyradio.pl/muzyka/Rock-News/Nergal-znowu-stanie-przed-sadem-za-zniewazenie-godla-Polski-Grozi-mu-wiezienie-37240

3.    Uwaga! Bielik to nie orzeł! (choć tak zwykle jest nazywany). Ornitolodzy zaliczają go do tzw. orłanów. Dodam może – choć nie jestem żadnym znawcą ptaków (ptakami bardzo się intersowałem, jak miałem jakieś 8 lat, teraz interesuję się nimi… może trochę… jak mnóstwem innych rzeczy), że na moją intuicję orłany i orły są blisko ze sobą spokrewnione, a pewne różnice anatomiczne między nimi są wynikiem tego, że te pierwsze prowadzą tryb życia w dużej mierze związany ze zbiornikami wodymi (i np. często polują na ryby).

4.    Zgodnie z art. 257 k.k. „Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

5.    Oczywiście, z powodzeniem można twierdzić, że słowa nie są najbardziej tradycyjnym środkiem ekspresji, w tym sensie, że nie są środkiem najbardziej pierwotnym. Ekspresja polegająca na wykonywaniu takich czy innych gestów, czy wznoszeniu nieartykułowanych okrzyków z całą pewnością istniała przed pojawieniem się słów. W czasach, gdy funkcjonowała tylko takiego rodzaju ekspresja nie istniały jednak – można to w sposób rozsądny przypuszczać - spory na temat granic wolności ekspresji.

6.    Na temat wyroku Sądu Najwyższego USA w sprawie Street v. New York pisałem w swym tekście „Czy można poważnie twierdzić, że palenie flagi nie jest wypowiedzią?” (odniosłem się w nim głównie do votum separatum sędziego Hugo Blacka w tej sprawie). 

7.    Pod pojęciem „zdrady Ojczyzny” rozumiem przede wszystkim przestępstwo z art. 127 § 1 k.k. zgodnie z którym „Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10 albo karze dożywotniego pozbawienia wolności”. Choć można się zastanawiać, czy określenie tego przestępstwa mianem przestępstwa „zdrady” jest trafne – w odróżnieniu od przestępstwa z art. 122 kodeksu karnego z 1969 r. (o którym pisałem kiedyś w tekście „Między wolnością słowa, a zdradą stanu” – poniekąd, częściowo krytykując w nim art. 127 obecnego k.k.) przestępstwo to może popełnić każdy, a nie tylko polski obywatel. Czegokolwiek nie można byłoby powiedzieć o obywatelu obcego państwa, który podejmuje działalność określoną w art. 127 § 1 k.k. to nie można byłoby powiedzieć o nim tego, że zdradza on swoją ojczyznę.

8.    Była to tak zwana grupa R.I.S.E. – wspomniała o niej Elżbieta Posłuszna w swych artykułach „Bioterroryzm jako narzędzie masowej zagłady Przypadki R.I.S.E i Aum Shinrikyō” oraz „Environmental and Animal Rights Extremism, Terrorism, and National Security”.

9.    Prawda jest jednak taka, że przestępstw z nienawiści – proporcjonalnie do liczby ludności – mniej zdarza się w USA – gdzie „hate speech” generalnie rzecz biorąc nie jest karalna, niż w krajach, gdzie „mowa nienawiści” traktowana jest jako przestępstwo. Pisałem o tym w podlinkowanym w tym artykule tekście „Czy Jan Pietrzak popełnił przestępstwo? (a jeśli nawet tak, to czy powinien zostać ukarany?)” i w niektórych innych publikacjach na moim blogu i stronie internetowej (np. „Indywidualny głos w sprawie antysemickiego transparentu i ‘mowy nienawiści’” i „Zakaz ‘mowy nienawiści’ przeciwko osobom LGBT - dobry pomysł?”)

10.                      Rzecz jasna, szacunek państwa do jego mieszkańców wyraża się nie tylko formie poszanowania ich wolności (choć to jest niezmiernie ważną i nieodzowną jego częścią) ale także prowadzeniu przez państwo takiej polityki, by jego mieszkańcom – i to przede wszystkim tym będącym w początkowo gorszym położeniu – żyło się możliwie jak najlepiej. Na temat tego, jaka powinna to być polityka nie będę się oczywiście wymądrzał, powiem jednak tyle, że generalnie rzecz biorąc nie nie jestem przeciwnikiem tzw. Welfare State.

 

Strona główna