„Filary Post-Pisowskiego Ładu:
1. Delegalizacja PiS, określenie PiS jako zorganizowanej grupy przestępczej o
orientacji bolszewicko - faszystowskiej, zakaz zgromadzeń zwolenników PiS i
propagowania znaków i symboli PiS jak również komunistycznych i hitlerowskich
2. Aresztowanie i osadzenie w więzieniu przywódców formacji PiS którzy w
jakikolwiek sposób naruszyli prawo (świat prawniczy od dawna gromadzi zapisy o
każdym przypadku):
dublerzy w trybunale, sędziowie bez uprawnień, osoby podszywające się pod
sędziów w sądzie najwyższym (cała dyscyplinarna), całe ministerstwo sprawiedliwości
(za utrudnianie działania wymiaru sprawiedliwości i działalność przestępczą )
prokuratorzy którzy umarzali śledztwa lub nimi sterowali wg politycznych
instrukcji . Dożywotnie pozbawienie prawa do sprawowania jakichkolwiek funkcji
publicznych , a w przypadku prawników też dożywotnie odebranie prawa do
wykonywania zawodu
Procedura pozbawienia urzędu dla prezydenta za udział w zamachu stanu
3. Przywrócenie ładu konstytucyjnego tzn anulowanie wszelkich aktów prawnych
wydanych z naruszeniem prawa i przegłosowanych przez osoby nieuprawnione ( nielegalni
posłowie czyli osoby wobec których niezgodnie z prawem przerwano proces sądowy
przed uprawomocnieniem wyroku ) .
Anulowanie wszystkich "wyroków" trybunału przyłębskiej ( w trybunale
osoby nieuprawnione )
4. Likwidacja CAŁEGO majątku partii PiS , oraz majątku rodzin posłów i
działaczy który został zdobyty na posadach w spółkach skarbu państwa ( audyt
odpowie czy osoby były kompetentne do tych stanowisk i czy faktycznie pracowały
)
5. Usunięcie przestępców z szeregów PISMILICJI
6. Pełna kontrola organizacji ORDO IURIS , ONR oraz im podobnych i ich
delegalizacja w przypadku stwierdzenia jakichkolwiek nieprawidłowości i
finansowania przez rosje lub inny wrogi nam kraj
7. Odpowiedzialność karna i finansowa dla urzędników państwowych którzy
naruszyli prawo , narazili skarb państwa na straty finansowe
8. Każda organizacja nawołująca do zakazu aborcji MUSI 70% PRZYCHODU ( w tym
również przychody w usługach i rzeczach na rzecz organizacji ) przekazać na
domy dziecka i ośrodki leczenia dzieci nieuleczalnie chorych
PRAWA KOBIET które MUSIMY wpisać do konstytucji
1 Prawo do aborcji na życzenie do 12 tygodnia , leki antykoncepcyjne oraz
tabletki wczesnoporonne dostępne bez recepty
2 Kobieta ma prawo dokonać aborcji w przypadku JAKIEJKOLWIEK wady genetycznej
lub anatomicznej płodu
3 Odmawianie kobiecie prawa do aborcji dziecka z wadami , gdy ciąża zagraża
zdrowiu i życiu matki lub jest wynikiem przestępstwa , utrudnianie dostępu do
badań prenatalnych - JEST PRZESTĘPSTWEM które będzie ścigane z urzędu
Konstytucyjne równe prawa podatkowe dla wszystkich obywateli
1 15% podatek liniowy z kwotą wolną 30 tys od podatku powiększaną dodatkowo w
zależności od liczby posiadanych dzieci
2 zakaz stosowania podatku majątkowego "katastralnego"
3 zakaz opodatkowania spadków przekazywanych najbliższej rodzinie
Świeckie Państwo
1 zakaz finansowania przez państwo jakichkolwiek religii i związków
wyznaniowych itd
2 lekcje religii WYŁĄCZNIE ZDALNE ( zapobieganie pedofilii ) , finansowane
przez zainteresowanych rodziców
3 usunięcie jakichkolwiek symboli religijnych ze szkół i urzedów
POLSKI POLITYK KRADŁ KRADNIE I ZAWSZE BĘDZIE KRADŁ
ZATEM PODATKI MUSZĄ BYĆ TAK NISKIE BY KAŻDA UKRADZIONA ZŁOTÓWKA BYŁA ZAUWAŻALNA
KOSZT POSTPISOWSKIEJ ZAPAŚCI GOSPODARCZEJ MUSI PONIEŚĆ WŁADZA NIE OBYWATELE !”.
Żeby było jasne, nie zamierzam krytykować wszelkich opinii wyrażonych przez kogoś o nicku „OperacjaBUS”. Tak samo bowiem, jak ktoś podpisujący się w ten sposób uważam, że kobieta powinna mieć prawo do aborcji na życzenie do 12 tygodnia ciąży – i myślę też, że bardzo dobrą (choć jasne, że w praktyce niemożliwą do osiągnięcia) rzeczą byłoby wpisanie tego prawa wprost do konstytucji – że leki antykoncepcyjne oraz tabletki wczesnoporonne powinny być dostępne bez recepty, że kobieta powinna mieć prawo dokonać aborcji w przypadku jakiejkolwiek wady genetycznej lub anatomicznej płodu (przynajmniej do momentu osiągnięcia przez płód zdolności do przeżycia poza jej organizmem), zgadzam się też z postulatem zakazu finansowania przez państwo jakichkolwiek religii i związków wyznaniowych, a także usunięcia symboli religijnych ze szkół i urzędów, jestem też zdania, że lekcje religii nie powinny odbywać się w publicznych szkołach (choć skłonny jestem dopuścić organizowanie lekcji religii na terenie takich szkół poza planem zajęć lekcyjnych – lekcje religii na terenie publicznej szkoły mogłyby się odbywać na takiej samej zasadzie, na jakiej na terenie publicznej szkoły w czasie gdy lekcje tej szkoły już się nie odbywają może działać np. prywatna szkoła muzyczna). Myślę też, że dobrym postulatem jest zakaz stosowania podatku majątkowego „katastralnego” i zakaz opodatkowania spadków przekazywanych najbliższej rodzinie. Nie zamierzam się też czepiać się propozycji wprowadzenia 15% liniowego podatku z 30 tysięczną kwotą wolną, powiększaną dodatkowo w zależności od liczby posiadanych dzieci.
Czymś, czego natomiast zamierzam się czepiać są zaprezentowane w przytoczonym tu wcześniej komentarzu propozycje ukarania PiS-u i przywódców tej partii za jej rządy. Pomysły te bowiem, jakkolwiek mają na celu ukaranie osób, które łamały prawo – a także zmniejszenie prawdopodobieństwa podobnego łamania prawa w przyszłości – w przypadku ich realizacji w praktycznie oczywisty sposób naruszałyby podstawowe zasady, jakie powinny być przestrzegane w praworządnym państwie – takie choćby, jak zasada, że nikt nie może zostać ukarany za czyn, który w chwili jego dokonania nie był prawnie zakazany, oraz że nikt nie może być za ten czyn ukarany surowiej, niż było to możliwe w chwili jego dokonania. Zmierzają też one do powiększenia już istniejących ograniczeń podstawowych wolności obywatelskich, takich, jak wolność zrzeszania się, zgromadzeń oraz wypowiedzi.
Żeby nie było wątpliwości: zdecydowanie jestem zdania, że rządy PiS-u należy rozliczyć. Takie rzeczy, jak np. podsłuchiwanie niektórych przedstawicieli opozycji, a także prokurator Ewy Wrzosek i adwokata Romana Giertycha za pomocą oprogramowania szpiegującego „Pegasus”, pushbacki na granicy polsko – białoruskiej, narażające przekraczających granicę (zgoda, że nielegalnie) uchodźców na utratę zdrowia lub nawet życia (i w iluś przypadkach prowadzące do takich skutków), afery – „wizowa”, „respiratorowa”, „wyborcza” (chodzi o niedoszłe tzw. wybory kopertowe w 2020 r. kiedy to minister aktywów państwowych Jacek Sasin zlecił państwowym spółkom „Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych” oraz „Poczta Polska” druk kart, oraz składanie pakietów wyborczych nie mając do tego żadnych prawnych podstaw – w rezultacie czego ponad 68 mln złotych zostało praktycznie rzecz biorąc wyrzuconych w błoto), afera z głosowaniem w 2016 r. w sali kolumnowej Sejmu (był wówczas głosowany budżet państwa) i niedopuszczeniem do tego głosowania posłów opozycji), czy afera z niepublikowaniem wyroków Trybunału Konstytucyjnego przez premier Beatę Szydło pisowskim funkcjonariuszom (i funkcjonariuszom państwowym – zazwyczaj pierwsi byli drugimi) nie powinny ujść na sucho. Co do zresztą tych afer, wymieniłem te, w odniesieniu do których jest na mój rozum najbardziej pewne, że przy ich okazji doszło do popełnienia przestępstw. Wskazać można też szereg takich, odnośnie których jest bardzo możliwe, że miały one przestępczy charakter – tu akurat można wymienić aferę „willa plus” z głównym udziałem szefa MEN Przemysława Czarnka, aferę dotyczącą rozbudowy elektrowni w Ostrołęce, aferę związaną z tzw. funduszem sprawiedliwości, czy posiadanie podejrzanie wielkiego majątku przez prezesa PKN „Orlen” Daniela Obajtka. Poniekąd też zresztą, PiS robił wiele zdecydowanie złych rzeczy, które raczej nie miały przestępczego charakteru. I tak np. odnośnie wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, na mocy którego niemal całkowicie została zakazana w Polsce aborcja raczej trudno byłoby twierdzić (i przeprowadzić dowód na słuszność tego twierdzenia), że wyrok ten stanowił przestępstwo. Z całkowitym powodzeniem można jednak twierdzić, że była to bardzo zła z ludzkiego punktu widzenia i wątpliwa pod względem prawnym decyzja. (2) Dalej, posłowie PiS w Sejmie, którzy przegłosowali zastąpienie prawidłowo wybranych przez Sejm wcześniejszej kadencji sędziów Trybunału Konstytucyjnego tzw. dublerami też nie zrobili czegoś, za co można byłoby ich postawić przed sądem, choć można z powodzeniem twierdzić, że ich działanie było bezprawne (niemożliwość pociągnięcia tych posłów do odpowiedzialności prawnej wynika z art. 105 ust. 1 Konstytucji oraz art. 6 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora). Odpowiedzialność za nie zaprzysiężenie sędziów TK prawidłowo wybranych przez Sejm VII kadencji i zaprzysiężenie zamiast nich „dublerów” mógłby natomiast ponieść prezydent Andrzej Duda – z art. 194 ust. 1 Konstytucji jednoznacznie wynika, że sędziowie TK powoływani są przez Sejm na indywidualne dziewięcioletnie kadencje (z brakiem możliwości ponownego wyboru), a rolą prezydenta jest wyłącznie odebranie od nich przysięgi (ewentualnie też sprawdzenie, czy ktoś powołany na stanowisko sędziego TK ma formalne kwalifikacje do jego zajmowania – w czasie, gdy Duda zamiast prawidłowo wybranych sędziów zaprzysiągł „dublerów” były nimi posiadanie kwalifikacji wymaganych do zajmowania stanowiska sędziego Sądu Najwyższego i bycie osobą, która w momencie wyboru ma przynajmniej 40, lecz mniej, niż 67 lat – jednak niezaprzysiężenie sędziów wybranych do TK przez Sejm VII kadencji przez A. Dudę w żadnym wypadku nie wynikało z tego, że nie spełniali oni tych wymogów). Niekoniecznie też przestępczy charakter miało przekopanie Mierzei Wiślanej – choć mimo wszystko chciałbym zauważyć, że Najwyższa Izba Kontroli w wyniku stwierdzenia, że już na etapie planowania tej budowy można było stwierdzić, że projekt ten nie miał szans na osiągnięcie celu, czyli zapewnienia bezpieczeństwa i wzrostu dobrobytu w regionie rozważała możliwość skierowania do prokuratury powiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa i o naruszeniu dyscypliny finansów publicznych. Niezależnie jednak od tego, czy robienie przekopu przez Mierzeję Wiślaną było czymś, co da się zakwalifikować jako takie czy inne naruszenie prawa, z powodzeniem można twierdzić, że była to inwestycja ekonomicznie chybiona, a ponadto szkodliwa dla środowiska. Zapewne też nie było przestępstwem zrobienie z mediów publicznych tuby propagandowej PiS-u, czy też zrobienie z Sejmu przysłowiowej maszynki do głosowania – bądź robienie „dyscyplinarek” sędziom kierującym pytania prawne do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej albo zsyłanie źle postrzeganych przez kierownictwo ministerstwa sprawiedliwości prokuratorów do odległych o kilkaset kilometrów miejscowości – lecz nie ulega – moim przynajmniej zdaniem – wątpliwości, że były to rzeczy naganne. (3) I takich niewątpliwie nagannych rzeczy w wykonaniu przedstawicieli PiS-u można oczywiście wymienić znacznie więcej – weźmy tu choćby szczucie na opozycję w tzw. narodowych mediach, wycinkę Puszczy Białowieskiej, masowe sprowadzanie odpadów z zagranicy – bardzo możliwe, że stanowiące przestępstwo – (art. 183 k.k.), czy nie dość szybkie i energiczne przeciwdziałanie katastrofie ekologicznej na Odrze w 2022 r. – w tym zwłaszcza nie informowanie przez kilkanaście dni przez państwowe instytucje, służby oraz rządowe media o skażeniu rzeki.
Tak czy owak jest rzeczą praktycznie oczywistą, że do PiS-u – a także głównego sprzymierzeńca tej partii, jakim była wchodząca wraz z nim w skład tzw. Zjednoczonej Prawicy „Suwerenna”, a wcześniej „Solidarna” Polska Zbigniewa Ziobry – można mieć mnóstwo niezwykle poważnych pretensji. I to nie tylko o rzeczy, które określa się mianem „afer”. Pretensje można mieć do PiS-u (choć w tej dziedzinie nie są one zapewne zbyt powszechne) np. o zaostrzenie prawa karnego – zgodnie zresztą z „odwieczną” ideologią tej partii. Działania PiS-u (i „Suwerennej Polski” która opanowała kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości) w tej akurat dziedzinie były, jak mi się wydaje, czymś bardziej popularnym, niż niepopularnym. Bycie „soft on crime” nie jest – jak wiadomo – receptą na polityczny sukces. Lecz odnośnie tego, co niedawna władza zrobiła z kodeksem karnym można zadać takie np. pytania: czy było czymś potrzebnym wprowadzenie do polskiego prawa kary bezwzględnego dożywocia? (4) Czy było potrzebne wymyślenie nowych przestępstw, takich np. jak publiczne propagowanie ideologii nazistowskiej , komunistycznej, faszystowskiej lub ideologii nawołującej do użycia przemocy w celu wpływania na życie polityczne lub społeczne (art. 256 par. § 1a k.k.) bądź zwiększenie kar grożących za np. publiczne propagowanie faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa (w brzmieniu art. 256 § 1 k.k. obowiązującym od 1 października tego roku mowa jest o publicznym propagowaniu nazistowskiego, komunistycznego, faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa) oraz za publiczne nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość z grożących wcześniej za to przestępstwo maksymalnie dwóch, do trzech lat więzienia, czy też analogiczne zwiększenie kary grożącej za publiczne propagowanie lub pochwalanie zachowań o charakterze pedofilskim (art. 200b k.k.), a także za publiczne prezentowanie treści pornograficznych w sposób mogący narzucić ich odbiór komuś, kto sobie tego nie życzy (art. 202 § 1 k.k.) oraz za produkowanie, rozpowszechnianie, prezentowanie, przechowywanie lub posiadanie treści pornograficzne przedstawiających wytworzony albo przetworzony wizerunek małoletniego uczestniczącego w czynności seksualnej (czyli tzw. wirtualnej albo jak kto woli pozorowanej pornografii dziecięcej), bądź wpisanie do kodeksu karnego, że za rozpowszechnianie lub prezentowanie treści pornograficznych z udziałem małoletniego albo treści pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy lub posługiwaniem się zwierzęciem, a także za produkowanie, utrwalanie, sprowadzanie, przechowywanie lub posiadanie takich treści w celu ich rozpowszechnienia grozi kara nie, jak było do niedawna, od 2 do 12, ale od 2 do 15 lat pozbawienia wolności? Moim zdaniem, które ileś razy wyrażałem i uzasadniałem w tekstach publikowanych na mojej stronie internetowej oraz prowadzonym przez siebie blogu na Salonie24 ograniczenia wolności wypowiedzi tego rodzaju, co zakazy „mowy nienawiści” (reprezentowane w prawie polskim przede wszystkim przez artykuły 256 i 257 k.k.), propagowania totalitarnych ustrojów i ideologii – albo „ideologii nawołującej do użycia przemocy w celu wpływania na życie polityczne lub społeczne” – czy też produkowania, rozpowszechniania, prezentowania, posiadania etc. pornografii w sposób fikcyjny przedstawiającej przemoc czy też seks z udziałem nieletnich czy choćby nawet dzieci, bądź pornografii z udziałem zwierząt nie powinny istnieć – podobnie, jak nie powinny istnieć zakazy publicznego znieważania Narodu Polskiego lub Rzeczypospolitej (art. 133 k.k.), publicznego znieważania Prezydenta RP (art. 135 par. 2), znieważania symboli narodowych (art. 137 par. 1 k.k.), obrażania uczuć religijnych (art. 196 k.k.), publicznego znieważania lub poniżania konstytucyjnego organu RP (art. 226 par. 3 k.k.), kłamstwa „oświęcimskiego” oraz „katyńskiego” (art. 55 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej), czy też publicznego pochwalania popełnienia przestępstwa oraz publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa – dopóki nawoływanie takie nie jest w okolicznościach, w jakich ma miejsce bezpośrednio niebezpieczne (oczywiście, że w zdecydowanej większości przypadków nie jest – trudno byłoby poważnie twierdzić, że napisanie przez kogoś na Twitterze tekstu „żydów należy wymordować! żydy zasługują na jedno! żydy do gazu!” – trafiłem na ten tekst na prowadzonej przez „Otwartą Rzeczpospolitą” stronie „Zgłoś nienawiść” - powoduje realne niebezpieczeństwo wywołania przemocy skierowanej przeciwko Żydom – gdyby ktoś zresztą obawiał się tego, że taki tekst może zainicjować antysemicką przemoc, to chciałbym w tym kontekście zauważyć, że przemoc taka równie dobrze może zostać zainicjowana na skutek przytoczenia takiego tekstu – nawet w takim miejscu, jak mający generalnie rzecz biorąc na celu piętnowanie „mowy nienawiści” portal „Zgłoś nienawiść”). (5) Rzecz jasna, zdaję sobie sprawę z tego, że moje pretensje do niedawnej władzy o zaostrzenie prawa karnego (zdaniem specjalistów w tej dziedzinie niepotrzebne – przestępczość w Polsce generalnie rzecz biorąc spada, a nie rośnie) czy też o zwiększenie ograniczeń wolności słowa podzielane są przez względnie mało kogo. Ale jeśli do PiS-u (i innych ugrupowań tworzących „Zjednoczoną Prawicę”) można mieć o coś poważne pretensje, to także o takie rzeczy (podobnie, jak do ekipy od niedawna rządzącej można mieć pretensje o pomysł rozszerzenia zakazów „mowy nienawiści” w celu chronienia przed taką „mową” osób LGBT+). (6)
Wróćmy jednak do tego, co na stronie internetowej „Wyborcza.pl” napisał ktoś podpisujący się jako „OperacjaBUS”. Jak łatwo można było zauważyć, ten ktoś proponuje wyjątkowo radykalną rozprawę z PiS-em i całą niedawną ekipą władzy. Można mieć i wyrażać takie poglądy, jak te, które wyraża ktoś posługujący się nickiem „OperacjaBUS”? Jak widać - można. I – jak już wspomniałem – podejrzewam, że tego rodzaju opinie wyznaje nie tylko wspomniany tu anonimowy (ma do tego święte prawo) osobnik, ale też całkiem duża grupa ludzi.
Odnośnie zapatrywać wyrażonych przez użytkownika portalu „Wyborcza.pl” o nicku „OperacjaBUS” przyszła mi jednak do głowy następująca refleksja: w latach 1944 – 1989 Polską rządziła partia, przy której rządach niedawne rządy PiS-u to było przysłowiowe „małe piwo”. W okresie rządów Polskiej Parti Robotniczej (Polską Partią Socjalistyczną jako partią w okresie wczesno powojennym praktycznie podporządkowaną PPR, a także Polskim Stronnictwem Ludowym, które w pierwszych latach po II wojnie światowej zostało rozbite i przekształcone w posłuszne wobec partii komunistycznej Zjednoczone Stronnictwo Ludowe – które po 1989 ponownie zmieniło się w PSL nie ma się co tu zajmować), a później (od grudnia 1948 r.) Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej coś takiego, jak to, co w jakimś elementarnie sensownym znaczeniu tego pojęcia można byłoby nazwać demokracją po prostu nie istniało (aczkolwiek ustrój polskiego państwa został w Konstytucji PRL z 22 lipca 1952 r. określony mianem „demokracji ludowej”). Pierwsze, teoretycznie rzecz biorąc wolne i pluralistyczne wybory do Sejmu w 1947 r. zostały przez komunistów sfałszowane (podobnie, jak wcześniejsze referendum „3xTAK”), natomiast każde następne były w najlepszym wypadku pseudo-wyborami. W okresie „Polski Ludowej” (do 1952 r. polskie państwo formalnie rzecz biorąc nazywało się Rzeczpospolita Polska, obowiązująca do końca 1989 r. nazwa Polska Rzeczpospolita Ludowa została wprowadzona przez konstytucję z 1952 r. – zwaną niekiedy konstytucją „stalinowską”) nie mogły w naszym kraju legalnie działać ugrupowania polityczne o programie jawnie przeciwnym programowi rządzącej ekipy, czy krytykujące istniejący ustrój polityczny. Istniała nader daleko posunięta prewencyjna cenzura publikacji i wszelkiego rodzaju widowisk, a krytycy władzy i ustroju byli prześladowani – nieraz wyjątkowo brutalnie.
Jest oczywiście prawdą, że okres rządów komunistycznych w Polsce był całkiem mocno zróżnicowany. W początkowej swej fazie, tj. w latach 1944 – 1956 (którą też oczywiście można byłoby dzielić na pewne „podokresy” – ale nie zajmujmy się tym tutaj, bo nie ma po co) ustrój komunistyczny miał charakter bardzo mocno represyjny (choć oczywiście nie w stopniu przypominającym „wielki terror” w latach 1936 – 1938 w ZSRR). W tych czasach kulkę w tył głowy można było dostać za np. samą przynależność do jakiejś podziemnej organizacji, co było najczęściej kwalifikowane jako usiłowanie obalenia przemocą ustroju państwa (art. 86 par. 2 kodeksu karnego wojska polskiego z 1944 r.). Jak można przeczytać w tekście opublikowanym na portalu przystanekhistoria.pl „W skali całego kraju liczbę wyroków śmierci wydanych w latach 1945-1956 przez wszystkie sądy oblicza się na ok. 8 tys., z czego połowa została wykonana, w tym wydanych przez Wojskowe Sądy Rejonowe 3468, wykonano ich 1363 (39,30 %)”. Nie ma co już mówić o bezpośrednio zakatowanych przez UB, czy tzw. Informację Wojskową. Do więzienia można było w tych czasach trafić za nawet prywatne, w niewielkim gronie osób – czy nawet bezpośrednio do jednej osoby (jeśli oczywiście osoba ta bądź ktoś kto żartownisia podsłuchał złożyła donos „komu trzeba”) – opowiadanie dowcipów politycznych – coś takiego najczęściej było kwalifikowane jako przestępstwo z art. 22 dekretu z dnia 13 czerwca 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa (znanego też jako „mały kodeks karny”), który przewidywał, że „Kto rozpowszechnia fałszywe wiadomości mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego, bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów, podlega karze więzienia do lat 5 lub aresztu”. Na podstawie tego przepisu karane były też wypowiedzi, kierowane choćby do pojedynczych osób, które miały charakter wyrażania opinii krytycznych wobec ustroju, czy władzy. A także takie, które prezentowały wiadomości tak naprawdę prawdziwe – np. o tym, że polskich oficerów w Katyniu zamordowali sowieci, a nie hitlerowcy, czy nawet o takich sprawach, jak choćby braki w zaopatrzeniu. Dobrze zresztą, gdy na czymś takim się kończyło, nieraz bowiem wypowiedzi tego rodzaju, co tu wspomniane były traktowane jako przestępstwo przygotowania do usiłowania usunięcia przemocą organów władzy zwierzchniej Narodu lub usiłowania dokonania zmiany ustroju Państwa Polskiego przemocą (art. 87 w związku z art. 86 § 1 lub § 2 k.k.w.p.), a za coś takiego groziła kara więzienia od roku do 10 lat (art. 37 k.k.w.p.).
Od 1956 r. (kiedy to ogłoszono największą w powojennej Polsce amnestię) ustrój komunistyczny w Polsce bardzo mocno złagodniał. Wciąż jednak był to ustrój w sposób oczywisty nierespektujący podstawowych swobód obywatelskich – takich, jak wolność wypowiedzi, zgromadzeń i zrzeszania się, a także podróży (w zakresie możliwości wyjazdu za granicę). Nie mogła istnieć w Polsce niezależna od władzy prasa (oczywiście, w pewnym momencie pojawiła się prasa tzw. podziemna – ale to inna sprawa), czymś trudnym do wyobrażenia było zorganizowanie antyrządowej demonstracji, która nie zostałaby rozpędzona przez ZOMO (dla nieznających w miarę dobrze czasów PRL: Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej), jedyną masową organizacją społeczną niezależną od władzy był Kościół Katolicki. Rzecz jasna, nie mogły legalnie działać organizacje mające na celu zmianę istniejącego ustroju politycznego (jakkolwiek w Sejmie PRL zasiadali przedstawiciele katolickich organizacji, takich np. jak stowarzyszenie PAX – tworzący w nim koło poselskie „Znak”, którzy przy pewnych okazjach – takich, jak interpelacja tego koła do premiera Józefa Cyrankiewicza z 11 marca 1968 „w związku wystąpieniami studenckimi i brutalną interwencją milicji i ORMO” – odnośnie którego Zenon Kliszko stwierdził, że koło stanęło „po stronie elementów syjonistycznych i rewizjonistycznych, które inspirowały i zorganizowały prowokację wymierzoną w spokój Ojczyzny, w jej żywotne interesy”, czy wstrzymanie się przez posła Stanisława Stommę – jako jedynego w Sejmie – w 1976 r. w głosowaniu nad poprawkami do Konstytucji PRL, zakładającymi wskazanie PZPR jako „przewodniej siły politycznej społeczeństwa w budowaniu socjalizmu” oraz umieszczenie wzmianki o sojuszu z ZSRR wykazali się sporą w ówczesnych warunkach odwagą. Osoby, o których jest tu mowa zasiadały jednak w Sejmie dlatego, że za zgodą politycznych decydentów były wpisywane na listy wyborcze – i to na tzw. miejsca mandatowe – można je zatem uznać za co najwyżej jakąś koncesjonowaną opozycję, nie mogącą mieć realnego politycznego znaczenia). Z kolei antyustrojowy charakter powstałej w 1980 r. „Solidarności” (do której zapisało się ok. 10 mln ludzi) był w sumie raczej oczywisty, lecz „Solidarność” nie mogła w sposób całkiem jawny demonstrować takiego charakteru – władze domagały się oficjalnego uznania przez nią przewodniej w społeczeństwie i kierowniczej w państwie – zgodnie z konstytucją PRL – roli PZPR (wpisanie takiego uznania do statusu „Solidarności” przez dokonującego formalnej rejestracji związku sędziego sądu wojewódzkiego w Warszawie Piotra Kościelniaka wywołało protesty, które skończyły się tym, że zapis o uznaniu przewodniej roli PZPR znalazł się w aneksie do wspomnianego statusu). „Solidarność” trzeba to też pamiętać, nie była partią polityczną, lecz związkiem zawodowym – choć de facto był to przede wszystkim ruch społeczny. W tym samym okresie, kiedy „Solidarność” mogła legalnie działać, członkowie jawnie antykomunistycznej Konfederacji Polski Niepodległej szybko zostali aresztowani i spędzili za kratami większą część „Karnawału Solidarności”. Tak naprawdę władze Polski Ludowej przestały w sposób poważny represjonować swych publicznych oponentów w 1986 r. kiedy to na mocy decyzji ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka pomiędzy 11, a 15 września z aresztów śledczych i zakładów karnych wypuszczono wszystkich więźniów, jak było to wówczas określane „niekryminalnych” z wyjątkiem aresztowanych i skazanych za szpiegostwo i akty terroru. Negatywne skutki rządów komunistycznych w Polsce nie ograniczały się, rzecz jasna, do cenzury, represji wobec opozycji i tłumienia, niekiedy wyjątkowo brutalnego, masowych wystąpień społecznych – powodującego czasem, jak w Poznaniu w czerwcu 1956 r. i w miastach Wybrzeża w grudniu 1970 r. śmierć dziesiątek osób. W skali bezpośrednio odczuwanej przez największą liczbę ludzi dotyczyły one przede wszystkim gospodarki. Choć komunizm – co prawda po przejściowym, krótkim okresie „dyktatury proletariatu” – miał być ustrojem powszechnej szczęśliwości, w gospodarce krajów komunistycznych (czy jak kto woli krajów demokracji ludowej, czy też państw realnego socjalizmu) panował właściwie permanentny – choć oczywiście w zależności od miejsca i czasu większy, lub mniejszy – kryzys. Mówiąc krótko, efektem rządów komunistów w Polsce było to, że - nie będąc oczywiście jakimś krajem głodujących ludzi – to jednak nie była Etiopia, ani Bangladesz – była ona państwem bez porównania biedniejszym od nawet biedniejszych od niej przed II wojną światową krajów Europy Zachodniej, a poziom życia ludzi był generalnie rzecz biorąc dość niski.
Gdy komunizm w Polsce – w następstwie takich wydarzeń, jak rozmowy Okrągłego Stołu, częściowo wolne wybory do Sejmu i Senatu (o tych drugich można powiedzieć, że były one całkowicie wolne – startować mógł w nich każdy, kto zebrał 3000 podpisów i żadne ugrupowanie nie miało w Senacie – inaczej, niż w Sejmie – z góry zagwarantowanej puli mandatów) w dniu 4 czerwca 1989 r. i powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego (a później ustąpienia gen. Wojciecha Jaruzelskiego z funkcji prezydenta i wybrania na to stanowisko Lecha Wałęsy, etc.) – się skończył, pojawiły się pomysły rozliczenia dawnych włodarzy naszego kraju i tych, którzy się im wysługiwali. Na płaszczyźnie dotyczącej pomysłów wprowadzenia nowych przepisów prawnych pomysły te dotyczyły rozwiązań określanych mianem lustracji, cofnięcia przedawnienia przestępstw popełnionych przez funkcjonariuszy reżimu komunistycznego, a mających charakter łamania praw człowieka, oraz dekomunizacji.
Mianem lustracji określany był pomysł ujawnienia tego, kto był tajnym współpracownikiem peerelowskich służb walczących z opozycją – takich, jak Ministerstwo (a wcześniej Resort) Bezpieczeństwa Publicznego i podległe mu wojewódzkie i powiatowe Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego, a po 1956 r. Służby Bezpieczeństwa, na szczeblu centralnym podlegającej Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, a na szczeblach terenowych formalnie rzecz biorąc odpowiednim komendantom Milicji Obywatelskiej. Ostatecznie przyjęty – po wielu wcześniejszych sporach, kłótniach i awanturach – model lustracji polegał na tym, że osoby ubiegające się o publiczne stanowiska, w tym pochodzące z wyboru (a więc posłów, senatorów, czy też radnych) musiały – o ile nie urodziły się później, niż 31 lipca 1972 r. – składać oświadczenia w kwestii tego, czy w sposób tajny i świadomy współpracowały one ze wspomnianymi powyżej służbami. Bycie agentem – czy też pracownikiem – UB, czy SB formalnie rzecz biorąc nie stanowiło przeszkody w kandydowaniu na takie czy inne stanowiska i zajmowaniu tych stanowisk. Znajdujące się w archiwach dawnych służb dokumenty na temat takich osób (jeśli oczywiście je znaleziono) były jednak prześwietlane przez urzędnika zwanego rzecznikiem interesu publicznego (był nim wcześniejszy sędzia Bogusław Nizieński) i jeśli jego zdaniem wynikało to, że dana osoba była tajnym i świadomym współpracownikiem UB czy SB, to tzw. sąd lustracyjny – był to jeden z wydziałów Sądu Apelacyjnego w Warszawie – mógł nawet na 10 lat pozbawić tę osobę praw wyborczych.
Drugim, oprócz lustracji (prawnym) sposobem rozliczenia funkcjonariuszy dawnego reżimu komunistycznego było wprowadzenie do polskiego prawa zasady, w myśl której przedawnienie przestępstw popełnionych przez pracowników tzw. aparatu bezpieczeństwa, a mających charakter łamania praw człowieka nie biegło w okresie PRL, kiedy to przestępstwa takie, z wyjątkiem ich bardzo nielicznych, skrajnych przypadków nie były ścigane i karane. Dzięki wprowadzeniu takiego rozwiązania iluś ubeków i esbeków trafiło do więzienia za np. znęcanie się nad więźniami – choć tego rodzaju przestępstwa bez wprowadzenia wspomnianego rozwiązania byłyby już w latach 90 (i późniejszych) dawno niekiedy przedawnione. (7)
Najbardziej jednak relewantne w stosunku do pomysłów przedstawionych na początku tego tekstu były pomysły dekomunizacji, czyli usunięcia osób zajmujących takie czy inne stanowiska w aparacie partyjnym PZPR z organów władzy i uniemożliwienia takim osobom – przez przynajmniej jakiś czas – zasiadania w tych organach.
Ustawa dekomunizacyjna – w tym znaczeniu, w jakim o ustawie takiej była powyżej mowa – nigdy nie została w Polsce uchwalona. Projekt takiej ustawy szykowano w 1992 r. w ministerstwie spraw wewnętrznych kierowanym wówczas przez Antoniego Macierewicza – który 4 czerwca tego roku zasłynął akcją lustracyjną, polegającą na przedstawieniu Konwentowi Seniorów Sejmu, na podstawie podjętej przez ten ostatni w dniu 28 maja na wniosek posła Janusza Korwin – Mikke uchwały, stanowiącej, że „Niniejszym zobowiązuje się Ministra Spraw Wewnętrznych do podania do dnia 6 czerwca 1992 r. pełnej informacji na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także senatorów i posłów, do 2 miesięcy – sędziów, prokuratorów i adwokatów oraz do 6 miesięcy – radnych gmin i członków zarządów gmin – będących współpracownikami UB i SB w latach 1945 – 1990” – listy 64 osób, w tym szefa doradców ówczesnego premiera Jana Olszewskiego, dwóch konstytucyjnych ministrów oraz 6 wiceministrów, a także posłów i senatorów z niemal wszystkich klubów poselskich, którzy – wg zachowanych zapisów archiwalnych z czasów PRL – byli ewidencjonowani przez UB lub SB jako ich tajni współpracownicy. Dodatkowa tego rodzaju lista – zawierająca dane dotyczące 2 osób o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa tj. prezydenta Lecha Wałęsy oraz marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego została przesłana prezydentowi, premierowi, marszałkom Sejmu i Senatu, Pierwszemu Prezesowi Sądu Najwyższego oraz prezesowi Trybunału Konstytucyjnego. Akcja ta, która do historii przeszła jako „noc teczek” sprowokowała uchwalenie wotum nieufności dla nie mającego niemal od początku swego istnienia poparcia sejmowej większości rządu Jana Olszewskiego (zostało ono przegłosowane na wniosek prezydenta Wałęsy, aczkolwiek wniosek o wotum nieufności dla rządu został złożony w Sejmie już w dniu 29 maja przez posłów Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno – Demokratycznego oraz Polskiego Programu Gospodarczego).
Nigdy natomiast, jak już wspomniałem, nie uchwalono w Polsce ustawy dekomunizacyjnej w sensie ustawy formalnie ograniczającej niektóre przynajmniej prawa obywatelskie wszystkich, czy też niektórych członków PZPR. Nie znaczy to jednak, że nie było pomysłów uchwalenia takiej ustawy. Najbliżej realizacji takiego pomysłu było w 1998 r. kiedy to do Sejmu wpłynął poselski projekt ustawy o dekomunizacji życia publicznego w Polsce. Według tego projektu, pod którym podpisały się takie m.in. osoby, jak Krzysztof Anuszkiewicz, Adam Bielan, Marek Biernacki, Ryszard Brejza, Tadeusz Cymański, Ludwik Dorn, Joanna Fabisiak, Jan Maria Jackowski, Gabriel Janowski, Paweł Jaros, Krzysztof Jurgiel, Jarosław Kaczyński, Mariusz Kamiński, Michał Kamiński, Marian Krzaklewski, Marcin Libicki, Antoni Macierewicz, Kazimierz Marcinkiewicz, Stefan Niesiołowski, Jan Olszewski, Marian Piłka, Jerzy Polaczek, Antoni Szymański, Krzysztof Tchórzewski, Ewa Tomaszewska oraz Kazimierz Michał Ujazdowski osoby, które od dnia 21 lipca 1944 r. do dnia 1 lipca 1989 r. pełniły w PPR bądź w PZPR funkcje Pierwszego Sekretarza KC, członka i zastępcy członka Biura Politycznego, sekretarza i członka Sekretariatu Komitetu Centralnego, członka Komitetu Centralnego, kierownika wydziału w Komitecie Centralnym, pierwszego sekretarza komitetu wojewódzkiego, powiatowego, miejsko – gminnego, miejskiego lub dzielnicowego, członka Centralnej Komisji Kontrolno – Rewizyjnej, oraz wojewódzkiej, powiatowej, miejsko – gminnej, miejskiej i dzielnicowej komisji kontrolno – rewizyjnej, a także te, które we wspomnianym okresie, bez względu na to czy należały do PPR bądź PZPR lub pełniły w tych partiach jakiekolwiek funkcje – zajmowały stanowiska przewodniczącego, zastępcy przewodniczącego albo członka Rady Państwa, premiera, wicepremiera, ministra, przewodniczącego komisji lub komitetu będącego naczelnym organem administracji państwowej, sekretarza lub podsekretarza stanu w ministerstwie, prezesa lub wiceprezesa centralnego lub głównego urzędu administracji, prezesa lub wiceprezesa NIK, wojewody, wicewojewody, przewodniczącego lub zastępcy przewodniczącego prezydium wojewódzkiej bądź równorzędnej rady narodowej, prokuratora generalnego lub jego zastępcy, prezesa Sądu Najwyższego i prezesa Izby Karnej tego sądu, bądź zajmowały w Ludowym Wojsku Polskim stanowiska Szefa lub wiceszefa Sztabu Generalnego, dowódcy lub wicedowódcy Okręgu Wojskowego, dowódcy lub wicedowódcy rodzaju broni, funkcjonariusza Informacji Wojskowej lub Wojskowej Służby Wewnętrznej, funkcjonariusza Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, funkcjonariusza Zarządu Polityczno – Wychowawczego Wojska Polskiego, bądź członka Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, jak również te, które we wspomnianym czasie pracowały, służyły lub tajnie współpracowały z organami bezpieczeństwa państwa wymienionymi w przepisach ustawy z dnia 11 kwietnia 1997 r. o ujawnieniu pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990 osób pełniących funkcje publiczne – według przepisów tej ustawy (zastąpionej w 2006 r. przez ustawę o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944–1990 oraz treści tych dokumentów) organami takimi były: Resort Bezpieczeństwa Publicznego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, Komitet do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, jednostki organizacyjne podległe w.w. organom, instytucje centralne Służby Bezpieczeństwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz podległe im jednostki terenowe w wojewódzkich, powiatowych i równorzędnych Komendach Milicji Obywatelskiej oraz w wojewódzkich, rejonowych i równorzędnych Urzędach Spraw Wewnętrznych, Zwiad Wojsk Ochrony Pogranicza, Zarząd Główny Służby Wewnętrznej jednostek wojskowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz podległe mu komórki, Informacja Wojskowa, Wojskowa Służba Wewnętrzna, Zarząd II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, a także inne służby Sił Zbrojnych prowadzące działania operacyjno-rozpoznawcze lub dochodzeniowo-śledcze, w tym w rodzajach broni oraz w okręgach wojskowych - przez 10 lat od momentu wejścia w życie tej ustawy miały być pozbawione prawa do zajmowania kierowniczych stanowisk w administracji państwowej wymienionych w art. 2 pkt 2 - 4 ustawy z dnia 31 lipca 1981 r. o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe w jej brzmieniu na dzień 1 czerwca 1998 r. – a więc takich, jak Marszałek Sejmu, Marszałek Senatu, Prezes Rady Ministrów, wicemarszałek Sejmu, wicemarszałek Senatu, wiceprezes Rady Ministrów, Prezes Najwyższej Izby Kontroli, minister, Prezes Narodowego Banku Polskiego, Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Ubezpieczonych (od 2015 r. funkcja ta nosi nazwę Rzecznika Finansowego), Główny Inspektora Ochrony Danych Osobowych, Prezes Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli, Szef Kancelarii Sejmu, Szef Kancelarii Senatu, zastępca Szefa Kancelarii Sejmu, zastępca Szefa Kancelarii Senatu, Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Szef Służby Cywilnej, Główny Inspektor Pracy, zastępca Głównego Inspektora Pracy, Szef Krajowego Biura Wyborczego, Minister Stanu, Szef Kancelarii Prezydenta, zastępca Szefa Kancelarii Prezydenta, Prezes Polskiej Akademii Nauk, sekretarz stanu, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, pierwszy zastępca Prezesa Narodowego Banku Polskiego, podsekretarz stanu (wiceminister), wiceprezes Narodowego Banku Polskiego, Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich, Zastępcy Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, Zastępca Rzecznika Ubezpieczonych, kierownik urzędu centralnego, wiceprezes Polskiej Akademii Nauk, wojewoda, zastępca kierownika urzędu centralnego i wicewojewoda – a także takich, jak dyrektor generalny w ministerstwie, urzędzie centralnym lub urzędzie wojewódzkim, przewodniczący Trybunału Stanu, członek Trybunału Stanu i zastępca członka Trybunału Stanu. Osoby te miały być też na 10 lat pozbawione prawa zajmowania stanowisk w zarządzie, radzie nadzorczej, komisji rewizyjnej, radzie programowej, a także stanowisk dyrektorów programów oraz ośrodków regionalnych i agencji Telewizji Polskiej – S.A. oraz Polskiego Radia – S.A., dyrektora generalnego Polskiej Agencji Prasowej, dyrektorów biur, redaktorów naczelnych, oraz kierowników oddziałów regionalnych PAP, prezesa Polskiej Agencji Informacyjnej, wiceprezesów, członków zarządu, oraz dyrektorów naczelnych PAI. Nie mogłyby też one przez 10 lat zasiadać w zarządzie, radzie nadzorczej, komisji rewizyjnej, lub w innym organie spółki prawa handlowego, w której Skarb Państwa lub państwowa osoba prawna, bądź gmina lub komunalna osoba prawna posiada ponad 50% akcji lub udziałów, nie mogłyby ponadto pełnić funkcji dyrektorów lub wicedyrektorów przedsiębiorstw państwowych lub komunalnych przedsiębiorstw użyteczności publicznej (a więc np. MPO), lub zasiadać w zarządzie lub innym organie fundacji ustanowionej przez Skarb Państwa lub gminę. Osoby te przez 10 lat nie mogłyby też pełnić służby w Urzędzie Ochrony Państwa, Policji, Straży Granicznej i Służbie Więziennej – a także wykonywać zawodów notariusza, prokuratora i adwokata. Z kolei osoby pełniące funkcje etatowego pracownika politycznego powołanego przez komitet, egzekutywę lub Biuro Polityczne Komitetu Centralnego PPR lub PZPR i zatrudnionego na etacie finansowanym z budżetu partii, rektora Wyższej Szkoły Nauk Społecznych, Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu – Leninizmu, lub Akademii Nauk Społecznych, redaktora naczelnego „Głosu Ludu”, „Trybuny Ludu”, „Nowych Dróg”, „Życia Partii” lub terenowych wydawnictw partyjnych, a także te, które w okresie od 21 lipca 1944 r. do 1 lipca 1989 r. zajmowały stanowiska członków zarządów, dyrektorów programów, oraz ośrodków regionalnych i agencji i redaktorów naczelnych w „Polskim Radiu”, „Polskiej Telewizji”, Polskiej Agencji Prasowej i Polskiej Agencji Informacyjnej miały być pobawione prawa do sprawowania wspomnianych tu wcześniej funkcji publicznych i wykonywania wymienionych wcześniej zawodów przez 5 lat – o ile oczywiście nie pełniły one tych funkcji partyjnych czy państwowych, których pełnienie skutkowałoby pozbawieniem ich prawa do sprawowania pewnych funkcji i wykonywania zawodów notariusza, prokuratora i adwokata na 10 lat. Osoby, które w myśl proponowanych przepisów miały zostać na 10 lat pozbawione prawa do pełnienia pewnych funkcji publicznych oraz wykonywania niektórych zawodów miały też zostać pozbawione nadanych im orderów i odznaczeń, z wyjątkiem medali „Za ofiarność i odwagę” oraz „Za długoletnie pożycie małżeńskie”. Osobom, których dotyczył wspomniany projekt nie wolno byłoby też nadawać orderów i odznaczeń przez ten okres czasu, przez które byłyby one pozbawione prawa do pełnienia niektórych funkcji publicznych i wykonywania pewnych zawodów – z wyjątkiem wspomnianych medali „Za ofiarność i odwagę” oraz „Za długoletnie pożycie małżeńskie”. Ponadto też osobom pełniącym funkcje, lub wykonującym zawody, których według omawianego tu projektu ustawy nie wolno byłoby sprawować lub wykonywać miała grozić kara od roku do 5 lat więzienia, jeśli nie zrzekłyby się one sprawowanych przez siebie funkcji lub stanowisk w ciągu miesiąca od wejścia w życie ustawy. Przepisy skierowane przeciwko osobom, do których odnosił się wspomniany tu projekt miały jednak nie mieć zastosowania wówczas, jeżeli osoby te w okresie od 21 lipca 1944 r. do 1 lipca 1989 r. były represjonowane za prowadzenie działalności politycznej przeciwko systemowi komunistycznej dyktatury, a w szczególności zatrzymane, tymczasowo aresztowane, skazane wyrokiem sądu lub kolegium ds. wykroczeń na karę pozbawienia wolności lub inną karę, a także wówczas, gdy z powodu takiej działalności z osobą taką rozwiązano umowę o pracę.
Jak zatem widać, projekt ustawy o dekomunizacji życia publicznego w Polsce z 1998 r. zawierał nader radykalne pomysły, zmierzające – śmiało można zaryzykować takie twierdzenie – do zrobienia z części polskich obywateli – których życiorysy mogły rzecz jasna zasługiwać na bardzo nieraz zdecydowaną krytykę – przysłowiowych osób drugiej kategorii.
Lecz porównajmy teraz pomysły zawarte w projekcie ustawy o dekomunizacji życia publicznego w Polsce z 1998 r. z pomysłami przedstawionymi na stronie „Wyborcza.pl” przez kogoś posługującego się nickiem „OperacjaBUS”. Żeby było jasne – pomysłów tego kogoś nie traktuję ze zbyt dużą powagą. Są to pomysły najprawdopodobniej zupełnie prywatnej osoby – wątpię przy tym, by osoba ta była np. prawnikiem (czy w ogóle miała jakieś większe pojęcie o prawie). Lecz mimo wszystko pomysły te – czy też im podobne – cieszą się dużą akceptacją wśród zarejestrowanych użytkowników portalu „Wyborcza.pl”, a także – jak sądzę – wśród przeciwników niedawno rządzącej partii, do których w końcu sam siebie mogę zaliczyć. Co odnośnie tych pomysłów warto zauważyć, to to, że są one bardziej radykalne od tych, które zawierał projekt ustawy dekomunizacyjnej z 1998 r. O ile bowiem według projektu sprzed ponad 25 lat pewne osoby miały zostać pozbawione prawa do sprawowania niektórych funkcji publicznych (choć nie wszystkich – osoby takie mogłyby np. być wybierane na stanowiska radnych, posłów, senatorów, a także Prezydenta RP – gdyby tak chcieli wyborcy) na 10 lat, a inne wymienione w tym projekcie na 5 lat – to według pomysłu kogoś posługującego się nickiem „OperacjaBUS” przywódcy formacji PiS, którzy w jakikolwiek sposób naruszyli prawo, a także dublerzy sędziów w Trybunale Konstytucyjnym, sędziowie bez uprawnień, osoby podszywające się pod sędziów w sądzie najwyższym (cała Izba Dyscyplinarna), całe ministerstwo sprawiedliwości (za utrudnianie działania wymiaru sprawiedliwości i działalność przestępczą ) oraz prokuratorzy którzy umarzali śledztwa lub nimi sterowali wg politycznych instrukcji mieliby zostać pozbawieni prawa do sprawowania wszelkich funkcji publicznych na zawsze, a prawnicy także na zawsze pozbawieni prawa do wykonywania zawodu. Co więcej, osoby, o których tu jest mowa według pomysłu „OperacjiBUS” miałyby nie tylko zostać dożywotnio pozbawione prawa do pełnienia jakichkolwiek funkcji publicznych i wykonywania zawodów prawniczych, ale także aresztowane i osadzone w więzieniu. To co prawda miałoby się tyczyć tych osób, które w jakikolwiek sposób naruszyły prawo – a więc nie każdego „z automatu” „przywódcy formacji PiS”. Lecz pod pojęcie „jakiegokolwiek naruszenia prawa” można, za przeproszeniem, podciągnąć takie np. zachowania, jak przejście przez jezdnię na czerwonym świetle bądź w miejscu niedozwolonym. To prawda, że „OperacjiBUS” zapewne nie chodziło o takie zachowania – co by nie mówić, stanowiące jakieś złamanie obowiązującego prawa – ale o takie, jak pełnienie pewnych funkcji przez osoby, które według mających, to trzeba powiedzieć, swoje uzasadnienie interpretacji prawa nie były uprawnione do ich sprawowania – a więc tzw. dublerów sędziów w Trybunale Konstytucyjnym, tzw. neosędziów i członków tzw. neoKRS, sędziów Izby Dyscyplinarnej SN, oraz prokuratorów którzy umarzali śledztwa lub nimi sterowali według politycznych instrukcji. Jednak o ile odnośnie postępowania prokuratorów umarzających śledztwa lub sterujących nimi według politycznych instrukcji można byłoby – być może – twierdzić, że postępowanie takie naruszało np. art. 231 § 1 k.k. zgodnie z którym „Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”, to ze strony poważnych prawników wyrażających opinie tego rodzaju, że na mocy zwykłej uchwały Sejmu należy usunąć z Trybunału Konstytucyjnego „dublerów” – albo w ogóle „wyzerować” TK (co proponuje Wojciech Sadurski), czy też rozwiązać neoKRS, lub, że sędziowie powołani przez Prezydenta na wniosek neoKRS powinni wrócić na zajmowane wcześniej stanowiska, albo, że sędziowie Izb Dyscyplinarnej (byłej już w tej chwili) oraz Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego sprawują swoje funkcje nielegalnie nie zetknąłem się z twierdzeniem, że samo bycie „dublerem” w TK, czy też członkiem neoKRS-u, albo neosędzią jest czymś, co mogłoby zostać potraktowane jako przestępstwo. Porównując pomysły „OperacjiBUS” z pomysłami zawartymi w projekcie ustawy dekomunizacyjnej z 1998 r. warto zauważyć, że ten drugi projekt – jakkolwiek represyjny by on nie był (bo oczywiście był) nie przewidywał wsadzania ludzi do więzień po prostu za to, że pełnili oni takie czy inne funkcje w PZPR, czy też w UB, albo SB, bądź współpracowali z tymi organami.
Inną rzeczą wartą porównania są zawarte w projekcie ustawy o dekomunizacji życia publicznego w Polsce i pomysłach przedstawionych przez „OperacjęBUS” propozycje dotyczące zakazu eksponowania w przestrzeni symboli komunistycznych i symboli PiS-u. Jeśli chodzi o to, to projekt ustawy dekomunizacyjnej z 1998 r. przewidywał usunięcie, w drodze decyzji administracyjnych „symboli związanych z systemem komunistycznej dyktatury” – takich, jak nazwy obiektów fizjograficznych, nazwy ulic i placów, a także nazwy placówek publicznych zawierających w sobie imiona i nazwiska osób, a także tytuły, o których była mowa w art. 4 tego projektu (a więc takich, jak nazwiska wspomnianych tu wcześniej działaczy PPR i PZPR – np. pierwszych sekretarzy - oraz funkcjonariuszy państwowych – premierów ministrów, ważnych dowódców wojskowych, a także nazwy tytułów prasowych, takich np. jak „Trybuna Ludu”), imiona i nazwiska obywateli polskich oraz cudzoziemców uczestniczących w ruchu komunistycznym oraz działaczy partii i reżimów komunistycznych (a więc np. Lenina, czy Dzierżyńskiego), nazwy organizacji komunistycznych lub organizacji programowo współpracujących z ruchem komunistycznym (np. PPR), nazwy organizacji i jednostek wojskowych oraz partyzanckich, które w czasie wojny i w okresie powojennym walczyły walczyły o ustanowienie w Polsce systemu komunistycznej dyktatury (a więc np. I Armii Wojska Polskiego, bądź Armii Ludowej czy Gwardii Ludowej), daty i rocznice wydarzeń w ruchu komunistycznym oraz związanych z wprowadzaniem i utrwalaniem komunistycznej dyktatury w Polsce (rocznica rewolucji październikowej, czy 22 lipca), informacje gloryfikujące zwalczanie polskiego podziemia w czasie wojny i w okresie powojennym oraz zwalczania patriotycznych i społecznych ruchów skierowanych przeciwko systemowi komunistycznej dyktatury w Polsce (a więc np. różnego rodzaju pomniki poległym w walce o utrwalanie „władzy ludowej”), a także informacje upamiętniające obecność armii sowieckiej na terenie Polski (czyli różne pomniki żołnierzy sowieckich). Usunięte miały też zostać znajdujące się w miejscach publicznych pomniki, tablice, rzeźby i inne dzieła sztuki plastycznej przedstawiające działaczy komunistycznych, upamiętniające komunistyczne lub współpracujące z komunistami organizacje, czy też upamiętniające wydarzenia tego rodzaju, co rewolucja październikowa, powstanie PPR, czy walka o „władzę ludową” – chyba, że znajdowałyby się one na cmentarzach lub w muzeach nie będących muzeami państwowymi bądź komunalnymi.
Przedstawiony w projekcie ustawy dekomunizacyjnej z 1998 r. pomysł oczyszczenia przestrzeni publicznej w Polsce z „symboli związanych z systemem komunistycznej dyktatury” był więc, jak widać, całkiem radykalny (warto wspomnieć, że pomysł ten przybrał kształt obowiązującego prawa w postaci ustawy z dnia 1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomniki – choć w tym drugim przypadku w odrobinę mniej skrajnej formie, jako że zapisany w tej ustawie zakaz upamiętniania osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących komunizm lub inny ustrój totalitarny, bądź propagowania w inny sposób takiego ustroju przez pomniki, kopce, obeliski, kolumny, rzeźby, posągi, popiersia, kamienie pamiątkowe, płyty i tablice pamiątkowe, napisy i znaki nie dotyczy tych dzieł, które wystawione są na widok publiczny w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej, naukowej lub o podobnym charakterze, w celu innym niż propagowanie ustroju totalitarnego, wpisanych – samodzielnie albo jako część większej całości – do rejestru zabytków, a także znajdujących się na terenie cmentarzy albo innych miejsc spoczynku oraz niewystawionych na widok publiczny). Lecz co by nie mówić o wspomnianym (i zresztą, jak była mowa, zrealizowanym, pomyśle) projekt ustawy dekomunizacyjnej z 1998 r. nie przewidywał (podobnie, jak nie przewiduje tego ustawa o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomniki) zakazu prywatnego i nie mającego znamion trwałości (które mają twory tego rodzaju, co np. pomniki) symboli komunistycznych. O ile więc projekt ten przewidywał zakaz znajdowania się w przestrzeni publicznej takich rzeczy, jak np. pomniki Lenina, poległych w walce o utrwalanie władzy ludowej, czy też ulic i placów imienia np. Edwarda Gierka to nie przewidywał on jednak zakazu prywatnego i nietrwałego eksponowania symboliki komunistycznej – a więc np. paradowania z czerwoną flagą, wystawiania na widok publiczny np. portretów Lenina czy Che Guevary, bądź też pięcioramiennej gwiazdy lub sierpa i młota. Tymczasem zawarty w tym, co napisał ktoś posługujący się nickiem „OperacjaBUS” pomysł zakazu propagowania znaków i symboli PiS w sposób całkowicie logiczny można zrozumieć jako zakaz może nie wszelkiego eksponowania takich znaków i symboli (prezentowanie nawet takich symboli, jak symbole nazistowskie nie jest całkowicie zakazane – gdyby było, to w Polsce nie mogłyby w sposób legalny powstawać filmy, których akcja toczy się w okresie istnienia III Rzeszy i w których prezentowane są np. nazistowskie pozdrowienia i flagi ze swastyką), ale wszelkiego eksponowania takich znaków i symboli w celach tego rodzaju, co wyrażanie sympatii dla PiS-u czy solidaryzowanie się z tą partią. I jakkolwiek wspomniany tu osobnik nie napisał o tym, jak daleko – jego zdaniem – powinien posuwać się taki zakaz, to postulat zakazu propagowania znaków i symboli PiS wydaje się dotyczyć jakiegokolwiek propagandowego prezentowania takich znaków i symboli w przestrzeni publicznej – a więc nie tylko podczas par excellence publicznych wydarzeń typu manifestacje i pochody, ale także w gazetach, czasopismach, książkach i w Internecie. Co do wspomnianych manifestacji i pochodów przypomnę, że według pomysłu „OperacjiBUS” wszelkie zgromadzenia zwolenników PiS-u miałyby zostać zakazane. Projekt ustawy dekomunizacyjnej z 1998 r. nie przewidywał zakazu zgromadzeń zwolenników ustroju istniejącego w Polsce w czasach PRL, czy też gloryfikujących postacie np. I Sekretarzy KC PZPR bądź innych działaczy komunistycznych. Wreszcie, projekt ustawy dekomunizacyjnej nie przewidywał delegalizacji partii komunistycznej (którą w chwili zgłoszenia tego projektu był mający absolutnie marginalne znaczenie w polskim życiu publicznym Związek Komunistów Polskich „Proletariat”) bądź postkomunistycznej (czyli w tym czasie Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej). Tymczasem już pierwszym pomysłem przedstawionym przez „OperacjęBUS” jest delegalizacja PiS-u. Ciekawe swoją drogą, czy „OperacjaBUS” wie o tym, że partię polityczną można zdelegalizować w Polsce wyłącznie w oparciu o wyrok Trybunału Konstytucyjnego?
Jak zatem widać, pomysły jakie „OperacjaBUS” zaproponował wobec działaczy, a także zwolenników PiS-u są zdecydowanie bardziej restrykcyjne, niż te, które autorzy projektu ustawy dekomunizacyjnej przewidzieli dla dawnych działaczy komunistycznych. Według projektu sprzed ponad ćwierćwiecza niektórzy ludzie w Polsce – tacy, jak dawni członkowie rządu oraz wojewodowie i wice-wojewodowie, ważni dowódcy wojskowi oraz członkowie WRON, ubecy, esbecy, funkcjonariusze Informacji Wojskowej lub Wojskowej Służby Wewnętrznej i osoby współpracujące z tymi organami, osoby pełniące ważne funkcje w Polskim Radiu, Polskiej Telewizji, a także w PAP i PAI, oraz co ważniejsi działacze PZPR (ale nie po prostu wszyscy członkowie czy nawet aktywiści tej partii – w rzeczonym projekcie nie było mowy o np. sekretarzach Podstawowych Organizacji Partyjnych) mieli być w pewnych przypadkach na 10 lat, a w innych na 5 lat pozbawieni prawa do pełnienia szeregu funkcji publicznych, a także pełnienia służby w Policji, Straży Granicznej, UOP i Służbie Więziennej, wykonywania zawodów prokuratora, notariusza i adwokata, oraz zasiadania w organach spółek z ponad 50% udziałem państwa lub samorządu terytorialnego. Ludzie tacy mieli też zostać pozbawieni nadanych im orderów i odznaczeń, a także prawa do ich uzyskania w okresie obowiązywania zakazu pełnienia przez nich określonych stanowisk. Lecz projekt ten nie przewidywał tego, by osoby, których się on tyczył nie mogły organizować zebrań i manifestacji. Choć przewidywał on usunięcie z przestrzeni publicznej szeroko rozumianej symboliki komunistycznej w postaci nazw ulic czy placów, a także rzeźb czy obiektów fizjograficznych, to jednak nie przewidywał zakazu jakiegokolwiek eksponowania takiej symboliki przez prywatne osoby. I oczywiście nie przewidywał on wsadzenia tych osób, których bezpośrednio się on tyczył, a tym bardziej wszystkich byłych pezetpeerowców do więzienia. Tymczasem, jak pisałem już wcześniej „OperacjaBUS” zaproponował „Aresztowanie i osadzenie w więzieniu przywódców formacji PiS którzy w jakikolwiek sposób naruszyli prawo” – a także takich osób, jak „dublerzy w trybunale, sędziowie bez uprawnień, osoby podszywające się pod sędziów w sądzie najwyższym (cała dyscyplinarna), całe ministerstwo sprawiedliwości (za utrudnianie działania wymiaru sprawiedliwości i działalność przestępczą ) prokuratorzy którzy umarzali śledztwa lub nimi sterowali wg politycznych instrukcji”. To, znów, nie tyczy się wszelkich członków PiS-u. Lecz warto też zauważyć, że „OperacjaBUS” zaproponował również „określenie PiS jako zorganizowanej grupy przestępczej o orientacji bolszewicko – faszystowskiej”. Jeśli coś takiego nie miałoby być wyłącznie czystą deklaracją, to chciałbym zauważyć, że według obowiązujących w Polsce przepisów prawnych uczestnictwo w tego rodzaju grupie jest poważnym przestępstwem. Jak stanowi art. 258 § 1 k.k. „Kto bierze udział w zorganizowanej grupie albo związku mających na celu popełnienie przestępstwa lub przestępstwa skarbowego, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy, do lat 8” (do 30 września 2023 r. było od 3 miesięcy do lat 5). Z kolei założenie takiej grupy lub takiego związku jest według art. 258 § 3 k.k. zagrożone karą pozbawienia wolności od 2 do 15 lat (przed 1 października 2023 r. od roku do 10 lat). Z przedstawionej przez „OperacjęBUS” propozycji uznania PiS-u za „zorganizowaną grupę przestępczą o orientacji bolszewicko – faszystowskiej” można w kontekście innych pomysłów tej osoby wyciągnąć wniosek, że ten ktoś chciałby jeśli nie zamknięcia wszystkich pisowców w więzieniu, to co najmniej postawienia ich przed sądem, za sam fakt udziału w PiS-ie jako zorganizowanej grupie przestępczej. To pomysły naprawdę niezwykle daleko idące i do tego skrajnie zamordystyczne. I, jak zwróciłem tu wcześniej uwagę, pomysły, o których tu jest mowa nie są wyłącznie odbiciem myślenia pojedynczej osoby, czy też niewielkiej grupy ludzi (gdybym tak je postrzegał, nie widziałbym sensu pisania o nich tekstu) lecz z dużym prawdopodobieństwem wyrazem przekonań co najmniej sporej części oponentów niedawno jeszcze rządzącej partii.
Z czego może wynikać to, że pomysły dzisiejszych przeciwników PiS-u (a w każdym razie jakiejś ich części) – partii, która bezwzględnie narobiła w Polsce mnóstwo bardzo poważnego zła, ale w przeciwieństwie do PPR i później PZPR nie zrobiła z naszego kraju totalitarnej dyktatury - są bardziej radykalne od tych, które zostały zaprezentowane we wspomnianym tu projekcie ustawy dekomunizacyjnej z 1998 r.? Na ten temat ktoś taki, jak ja może oczywiście wyłącznie snuć pewne przypuszczenia i spekulacje. Jedna z wyobrażalnych jak dla mnie linii argumentacji w tej kwestii jest taka, że rządy partii komunistycznej w Polsce – przy całym ich generalnie szkodliwym dla naszego kraju charakterze – były czymś w pewnym przynajmniej sensie bardziej usprawiedliwionym, niż rządy PiS-u. Dlaczego? Otóż z prostego względu, takiego mianowicie, że w okresie w którym komuniści, czy jak kto woli tzw. komuniści rządzili Polską szans na to, by w Polsce istniały jakieś zasadniczo różne od faktycznie istniejących rządy po prostu nie było. Wynikało to z prostej rzeczy: tego, że tereny dzisiejszej Polski pod koniec II wojny światowej zostały zajęte przez armię sowiecką, w wyniku czego (co zostało zaakceptowane przez porozumienia międzynarodowe w Jałcie, Poczdamie, a wcześniej zapewne też w Teheranie) Polska – formalnie rzecz biorąc odzyskując niepodległość po okupacji hitlerowskiej – stała się krajem podporządkowanym Związkowi Radzieckiemu i to nie tylko w dziedzinie polityki międzynarodowej (czyli np. przynależności do tzw. Układu Warszawskiego), ale w zasadniczej mierze także spraw wewnętrznych. Czym w krajach podporządkowanych ZSRR kończyły się próby poluzowania panującego w nich reżimu świadczyć mogą zdarzenia będące następstwem tzw. praskiej wiosny z 1968 r., a wcześniej rewolucji na Węgrzech w 1956 r. Można więc zaryzykować twierdzenie, że ustrój, jaki panował w Polsce w latach 1944 – 1989, przy wszelkich swych negatywnych, a czasem strasznych skutkach (takich np. jak krwawe stłumienie protestów robotniczych w Poznaniu w czerwcu 1956 r. i na Wybrzeżu w grudniu 1970 r.) był w okresie swego istnienia względnie najmniejszym złem, jakie w istniejących w tym czasie warunkach geopolitycznych mogło się Polsce przytrafić. Przypomnę tu, że w czasach PRL mówiło się nieraz o Polsce, że jest ona najweselszym barakiem w obozie państw „demokracji ludowej”. Jednak argumentacja tego rodzaju, co przedstawiona powyżej, o ile jest możliwa do zastosowania wobec rządów z czasów PRL (choć z pewnością nie wszystkiego, co te rządy robiły), to jest zupełnie niemożliwa do zastosowania w odniesieniu do praktyk rządów pisowskich. O ile bowiem można powiedzieć, że to Związek Radziecki nie pozwalał na to, by w Polsce odbywały się wolne wybory, działały niezależne od komunistów partie polityczne, istniały niezależne od władzy media i nie było cenzury, to przecież nie sposób jest twierdzić, że jakiś „wielki brat” kazał PiS-owi powołać do Trybunału Konstytucyjnego tzw. dublerów, podporządkować sobie Krajową Radę Sądownictwa, represjonować sędziów zadających pytania prawne Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej, zrobić z mediów publicznych tubę propagandową władzy, szerzyć oczywiste kłamstwo o katastrofie smoleńskiej – i wydawać ciężkie pieniądze na próby udowodnienia, że było ono prawdą – a także podsłuchiwać przedstawicieli opozycji przy użyciu „Pegasusa”, czy też w okrutny sposób traktować uchodźców na polsko – białoruskiej granicy i wprowadzić niemal całkowity zakaz aborcji. To, że pisowcy robili takie rzeczy – lub jeszcze inne (weźmy tu choćby różnego rodzaju afery z okresu ich rządów) wynikało z ich wyboru. No, czy – mogłyby też paść takie twierdzenia – z wyboru jednego, wiadomego wszystkim człowieka, ale gdyby tego człowieka jego partyjni towarzysze się w takiej czy innej sprawie nie posłuchali, to głów przecież by im ten człowiek nie urwał (warto tu przypomnieć, że Kaczyński musiał zrezygnować z lansowanej przez siebie – i poniekąd zasługującej moim zdaniem na uznanie – „piątki dla zwierząt” ze względu na sprzeciw części swego politycznego obozu).
Czy fakt, że przynajmniej niektórzy zwolennicy zdecydowanego rozliczenia rządów PiS-u (które oczywiście powinno moim zdaniem nastąpić – ale w sposób zgodny z obowiązującym prawem i w jego granicach) są – że tak można powiedzieć – bardziej „krwiożerczy” od tych, którzy przy użyciu proponowanej przez nich „ustawy dekomunizacyjnej” chcieli rozliczać dawnych pezetpeerowców za ich przecież bez porównania bardziej autorytarne i łamiące prawa człowieka rządy może wynikać z tego, o czym była tu wcześniej mowa? Nie wiem – jest to tylko jedno z wielu możliwych przypuszczeń na ten temat. I zresztą co do pomysłów dotyczących tzw. dekomunizacji, to zupełnie możliwe, że istniały bardziej radykalne, niż te zaprezentowane w projekcie ustawy o dekomunizacji życia publicznego w Polsce. Jakby nie było, gdzieś w latach 80-tych hasełko „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” było zdaje się całkiem popularne – i mi również – jako nastolatkowi (o czym wspomniałem w jednym ze swoich tekstów) całkiem się ono podobało – choć mimo wszystko raczej jako hasełko, niż jako mogąca być traktowaną w sposób poważny propozycja.
Niezależnie jednak od tego, dlaczego niektórzy ludzie – a jest ich – przypuszczam - całkiem sporo – myślą w taki sposób, jak „OperacjaBUS”, na temat takiego sposobu myślenia można w sposób absolutnie pewny powiedzieć, że myślenie takie jest wyrazem skrajnej nietolerancji i nienawiści – i że ma ono ekstremalnie wręcz nieliberalny, antywolnościowy charakter. Co jest zresztą pewnym paradoksem, gdyż ludzie, o których tu jest mowa chcieliby naprawienia skutków rządów niewątpliwie nieliberalnie rządzącej i programowo nieliberalnej partii.
Myślenie ludzie zazwyczaj jednak nie bierze się znikąd, lecz nader często ma jakieś – choćby pośrednie – wzorce. Ponieważ wspomniane tu propozycje „OperacjiBUS” mają charakter – w jakiś ogólnikowy sposób - prawny, warto jest wskazać te elementy polskiego systemu prawnego, na których w jakiś sposób opierają się tego rodzaju pomysły.
I tak np. „OperacjaBUS” domaga się zakazu propagowania znaków i symboli PiS „jak również komunistycznych i hitlerowskich”. Znaki i symbole PiS-u – jak doskonale wiadomo – nie są zakazane. Ale komunistyczne i hitlerowskie już tak. Można byłoby wprawdzie twierdzić, że w Polsce do przynajmniej do niedawna nie było przepisów prawnych wprost wymierzonych w tego rodzaju znaki (w tym gesty i pozdrowienia) i symbole – wprowadzony swego czasu do art. 256 § 2 kodeksu karnego zapis przewidujący karę dla kogoś, kto „w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot będący nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej” został uznany w 2011 r. uznany przez Trybunał Konstytucyjny za niezgodny z Konstytucją z powodu jego nieprecyzyjności, zaś podobny zapis, mówiący o nośnikach symboliki nazistowskiej, komunistycznej, faszystowskiej lub innej totalitarnej, użytej w sposób służący propagowaniu treści określonej w § 1 lub 1a art. 256 k.k. (tj. publicznemu propagowaniu nazistowskiego, komunistycznego, faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa lub nawoływaniu do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, bądź publicznemu propagowaniu ideologii nazistowskiej, komunistycznej, faszystowskiej lub ideologii nawołującej do użycia przemocy w celu wpływania na życie polityczne lub społeczne) obowiązuje dopiero od 1 października tego roku, ale i bez istnienia tego rodzaju zapisów sądy rutynowo traktowały zachowania tego rodzaju, co eksponowanie np. symbolu swastyki bądź „hajlowanie” jako przestępstwo publicznego propagowania faszystowskiego ustroju państwa. Choć oczywiście mógłby ktoś powiedzieć, że istnieje zasadnicza różnica pomiędzy stopniem zbrodniczości reżimów nazistowskich, komunistycznych i faszystowskich – których symbolika, używana w sposób propagandowy, jest w Polsce zakazana – a systemem wprowadzonym przez PiS, którego symboliki chciałby zakazać „OperacjaBUS” – jakkolwiek ja np. nie uważam, by zbrodniczość nazizmu, komunizmu czy faszyzmu usprawiedliwiała zakazanie prezentowania (czy też produkowania, rozpowszechniania, itd.) symboli tych ustrojów i ideologii, gdyż symbole są tylko symbolami; nie uważam też, że zakazane powinno być propagowanie jakichkolwiek ustrojów czy ideologii, o których jest mowa w art. 256 k.k. – trudno jest sobie bowiem poważnie wyobrazić to, by nieliczni zwolennicy ustrojów i ideologii wskazanych w tym przepisie mogli – nawet, gdyby mogli w sposób zupełnie nieskrępowany głosić swoje poglądy – zrobić Polakom przysłowiową wodę z mózgu i przekonać ich do wprowadzenia w naszym kraju ustroju tego rodzaju, jak ten który istniał w III Rzeszy Niemieckiej, w ZSRR w czasach Stalina czy też obecnie w Korei Północnej (lub nawet takiego, jaki istniał w Polsce w czasach np. Edwarda Gierka), względnie takiego, jaki panował np. we Włoszech w czasach Mussoliniego czy w Hiszpanii w czasach generała Franco, bądź do ideologii będącej podstawą któregoś z tych ustrojów. A jeśli ktoś uważa, że hipotetycznie rzecz biorąc możliwe negatywne skutki propagowania wskazanych w art. 256 k.k. ustrojów i ideologii uzasadniają zawarte w tym przepisie zakazy, to powinien – gdyby tylko chciał być w miarę konsekwentny – być za zakazem głoszenia poglądów tego np. rodzaju, że ludzie nie są bardziej wartościowi od innych żywych istot i że ludzka działalność grozi światu ekologiczną apokalipsą – potencjalne implikacje takich poglądów są bowiem nie tyle genocydalne – co można twierdzić w odniesieniu do ideologii o charakterze nazistowskim, faszystowskim i komunistycznym – ale wręcz omnicydalne. W nie tak dawno napisanym tekście „Indywidualny głos w sprawie antysemickiego transparentu (i „mowy nienawiści”)” wspomniałem o ludziach, którzy motywowani poglądem, że ludzkość zagraża całemu ziemskiemu ekosystemowi – którego propagowanie nie jest przecież w Polsce, ani w innych elementarnie demokratycznych i respektujących prawa jednostki krajach zakazane – chcieli wymordować wszystkich ludzi na naszej planecie. Lecz jeśli nawet można – a z całą pewnością można – wskazać różnice między praktykami rządów PiS-u, a praktykami rządów nazistowskich, komunistycznych i faszystowskich, oraz różnice między ideologiami, na których opierały się te rządy (PiS przecież nigdy w jawny sposób nie postulował likwidacji demokracji i praw obywatelskich) to jest rzeczą niemal pewną, że to właśnie tak naprawdę istniejący w naszym kraju zakaz „propagowania” symboli np. hitlerowskich (z symbolami komunistycznymi sprawa wydaje mi się nieco mniej jasna: jakkolwiek czymś w gruncie rzeczy oczywistym wydaje się, że eksponowanie np. flagi ZSRR mogłoby zostać uznane za propagowanie totalitarnego ustroju państwa w jego postaci komunistycznej na takiej samej zasadzie, na jakiej za propagowanie ustroju faszystowskiego uważane było prezentowanie swastyki czy też „hajlowanie” to nie zetknąłem się z informacją o skazaniu kogoś za prezentowanie symboli komunistycznych i zetknąłem się tylko z jedną informacją o skazaniu – nieprawomocnym – za propagowanie komunizmu – chodziło o wydawaną przez Komunistyczną Partię Polski gazetkę „Brzask”) nasunął „OperacjiBUS” pomysł zakazania znaków i symboli PiS-u. Choć dla nieco tylko myślącego człowieka powinno być chyba jasne, że znaki czy symbole PiS-u – podobnie, jak jakiekolwiek inne znaki i symbole – nie są w stanie nikomu wyrządzić krzywdy (choć oczywiście, mogą one wywoływać negatywne uczucia u niektórych ludzi, ale przecież takie znaki, jak krzyże, gwiazdy Dawida, muzułmańskie półksiężyce, flagi takich czy innych państw czy nawet symbole partii politycznych mogą mieć tego rodzaju efekty).
Jak była też już tu mowa „OperacjaBUS” domaga się delegalizacji PiS-u i uznania tej partii za organizację przestępczą (o charakterze bolszewisko – faszystowskim). Delegalizacje partii politycznych – to trzeba powiedzieć – są w Polsce czymś praktycznie niespotykanym (aczkolwiek Zbigniew Ziobro skierował jakiś czas temu do Trybunału Konstytyucyjnego wniosek o delegalizację Komunistycznej Parti Polski… ciekawe czy Adam Bodnar go stamtąd wycofa). Jednak przepisy konstytucji (np. art. 13 zgodnie z którym „Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa”) pozwalają na rozwiązanie partii czy też innej organizacji wyłącznie z powodu głoszonych przez nią poglądów, a postulaty delegalizacji np. ONR-u formułowane były nader często. To również najprawdopodobniej był jakiś wzorzec dla pomysłu „OperacjiBUS”.
Nie wszystkie propozycje „OperacjiBUS” zasługują moim zdaniem na jednoznaczne odrzucenie. Tak jest np. z propozycją postawienia prezydenta Andrzeja Dudy przed Trybunałem Stanu i usunięcia go z urzędu. Nie powiem, bym był jakimś strasznym entuzjastą tego pomysłu – przede wszystkim, ze względu na układ sił politycznych w Sejmie i w Senacie pomysł ten jest praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Ale jest rzeczą oczywistą, że prezydent powinien odpowiadać za łamanie prawa. Choć złamaniem prawa, za które teoretycznie przynajmniej rzecz biorąc mógłby on zostać usunięty ze stanowiska przez Trybunał Stanu wcale nie musi być zamach stanu – wątpię w to, by Dudzie można było udowodnić popełnienie przestępstwa z art. 127 par. 1 k.k. (zgodnie z tym przepisem „Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, albo karze dożywotniego pozbawienia wolności”) – ale np. powołanie na stanowiska sędziów Trybunału Konstytucyjnego „dublerów” zamiast sędziów prawidłowo wybranych przez Sejm VII kadencji.
Nie zamierzam też w jakiś szczególny sposób czepiać się tych posunięć obecnej władzy, które osobom tak myślącym, jak „OperacjaBUS” podobają się z pewnością praktycznie stuprocentową, a co do których można byłoby mieć jednak wątpliwość, czy są one zgodne z prawem. Weźmy tu choćby głośne odwołanie Prokuratora Krajowego Dariusza Barskiego przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara z tego powodu, że został on 2022 r. przywrócony do czynnej służby prokuratorskiej przez Zbigniewa Ziobrę na podstawie nieobowiązującego już wówczas jakoby art. 47 (§§ 1 i 2) ustawy z dnia 28 stycznia 2016 r. Przepisy wprowadzające ustawę – Prawo o prokuraturze – czyli dlatego, że w okresie sprawowania przez niego funkcji Prokuratora Krajowego nie był on z prawnego punktu widzenia czynnym prokuratorem (choć niewątpliwie był nim w sensie czysto faktycznym), a zatem nie mógł być – i w sensie prawnym nie był – Prokuratorem Krajowym. Z merytorycznego punktu widzenia mogła to być jak najbardziej uzasadniona i całkowicie słuszna decyzja. Z czysto prawnego punktu widzenia jest ona jednak wątpliwa. Prawda jest bowiem taka, że w ustawie Przepisy wprowadzające ustawę – Prawo o prokuraturze nie ma mowy o tym, że przepis, na podstawie którego p. Barski wrócił do służby prokuratorskiej miałyby obowiązywać jedynie w okresie od 4 marca do 4 maja 2016 r., jak stwierdzone zostało w komunikacie ministerstwa sprawiedliwości. Cała zaś ustawa ma w Dzienniku Ustaw status obowiązujący. Podobnie wygląda sprawa z odwołaniem zarządu TVP przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomieja Sienkiewicza, które na pewno da się obronić na gruncie merytorycznym, lecz odnośnie którego można twierdzić, że została przy jego okazji naruszona zasada prawna lex specialis derogat legi generali.
Lecz o ile o wspomnianych powyżej posunięciach da
się powiedzieć to, że były one prawnie kontrowersyjne (czy nawet wręcz to, że
były one bezprawne), to nie można jednak o nich powiedzieć, że naruszały one
jakieś podstawowe prawa i wolności jednostki. Bo przecież nie ma takiego prawa
człowieka, jak prawo do bycia szefem prokuratury, czy też prawa do zasiadania w
zarządzie państwowej telewizji. Jednak każdy, kto uznaje takie pojęcie, jak
podstawowe prawa jednostki musi się zgodzić z tym (bo jeżeli się z tym nie
zgadza, to znaczy, że tak naprawdę nie uznaje tego pojęcia), że do tych praw
zaliczają się takie, jak prawo do zrzeszenia, oraz gromadzenia się z podobnie
myślącymi ludźmi – które to prawa z całkowitą pewnością naruszałaby delegalizacja
partii PiS, oraz zakaz zgromadzeń zwolenników tej partii – a także swoboda
wypowiedzi, w tym także tzw. wypowiedzi symbolicznych, którą niewątpliwie
naruszałby zakaz propagowania znaków i symboli PiS-u, a także prawo do
osobistej wolności, które naruszałby proponowany przez „OperacjęBUS” pomysł aresztowanie i osadzenia w więzieniu przywódców formacji
PiS którzy w jakikolwiek
sposób naruszyli prawo, tj. dublerów w TK, sędziów bez uprawnień,
osób podszywających się pod sędziów w sądzie najwyższym (Izba
Dyscyplinarna), całego ministerstwa sprawiedliwości, oraz prokuratorów którzy
umarzali śledztwa lub nimi sterowali według politycznych instrukcji.
Jeśli bowiem nawet jest prawdą to, że osoby te naruszały prawo, to trzeba
pamiętać, że nie każde naruszenie prawa jest przestępstwem. A jeśli nawet
ludzie, o których była powyżej mowa popełnili przestępstwa (oczywiste jest, że
każdą sprawę, w której zachodzi uzasadnione podejrzenie, że przestępstwo
zostało popełnione należy zbadać indywidualnie) to w szanującym wolności i
prawa jednostki oraz zasady praworządności państwie niedopuszczalne jest
stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, które co najmniej implicite
sugeruje „OperacjaBUS” proponując zamknięcie w więzieniu „całego ministerstwa
sprawiedliwości” (rozumiem, że chyba chodzi o jakieś kierownictwo tego
ministerstwa, a nie o wszystkich jego pracowników w okresie kierowania tym
ministerstwem przez Zbigniewa Ziobrę). Dożywotnie
pozbawienie pisowców prawa do sprawowania
jakichkolwiek funkcji publicznych , a w przypadku prawników także dożywotnie odebranie prawa do wykonywania zawodu
niewątpliwie również stanowiłoby naruszenie praw człowieka (w tym zasady zakazu
stosowania odpowiedzialności zbiorowej) – choć druga ze wspomnianych tu rzeczy,
jeśli konkretne osoby przy wykonywaniu zawodów prawniczych – takich, jak
prokurator czy sędzia – dopuściły się złamania prawa – jest do pomyślenia –
jakkolwiek taka decyzja może zapaść tylko w przypadku, jeśli prawo obowiązujące
w okresie popełnienia takich czy innych czynów ją przewidywało i oczywiście
tylko na podstawie orzeczenia sądu. A nie na takiej zasadzie, że wystarczy do
tego, że ktoś został powołany na prokuratora przez Ziobrę czy też na sędziego
przez tzw. neoKRS.
Rzecz jasna, jak już tu wcześniej wspomniałem, krytykowanych przeze mnie pomysłów „OperacjiBUS” nie należy traktować ze zbyt wielką powagą. Ich ukrywający się pod pseudonimem autor jest zapewne ogólnie rzecz biorąc mało znaną prywatną osobą. Lecz mimo wszystko ciekaw jestem, jak liczni są myślący w ten sam – czy też podobny – jak „OperacjaBUS” sposób ludzie. Jeśli ludzi takich jest niewielu, to nie ma się czym w ogóle przejmować. Oczywiste jest przecież, że w każdej odpowiednio dużej zbiorowości znajdzie się trochę osób o skrajnych poglądach. Lecz jak czytam różne komentarze pod tekstami w G.W. to odnoszę wrażenie, że ludzi o poglądach zbliżonych do „Operacji BUS” może być niemało.
Jeśli tak faktycznie jest i wśród zwolenników obecnej władzy – i przeciwników tej niedawnej – jest wielu takich, którzy chcieliby takich posunięć, jak delegalizacja PiS-u, zakaz zgromadzeń zwolenników tej partii i propagowania jej znaków i symboli, czy też automatycznego wsadzenia wszystkich przewódców PiS-u – a także np. tzw. neosędziów czy prokuratorów powołanych przez Z. Ziobrę do więzienia to może być tak, że obecna sytuacja w Polsce nie wygląda bynajmniej w ten sposób, że po jednej stronie mamy obrońców takich wartości, jak praworządność i demokracja, a po drugiej stronie ich wrogów. Raczej, może być tak, że po obu stronach w dużej mierze mamy do czynienia z tymi, którzy wspomniane wartości mają tak naprawdę gdzieś i odwołują się do nich w sposób de facto instrumentalny. A tak naprawdę chodzi im przede wszystkim o zemstę na tych, których z zupełnie być może uzasadnionych powodów nie lubią i o zaspokojenie potrzeby rozładowania nienawiści.
Jak jest naprawdę, nie wiem. Ludzie tak myślący, jak „OperacjaBUS” być może są całkiem liczni (jeśli tak jest, to warto pamiętać, że to tacy właśnie ludzie w sposób najbardziej aktywny starają się wpływać na obecny rząd), być może jednak, że nie ma ich zbyt wielu. Jakby nie było, zarejestrowani użytkownicy portalu „Wyborcza.pl” – i to tacy, którzy piszą komentarze pod zamieszczanymi tam artykułami – mogą stanowić dość specyficzne i mało w sumie reprezentatywne środowisko.
Przypisy:
1. Nick najprawdopodobniej od tego, o czym jest mowa tu.
2. Pisałem o niej w tekście https://www.salon24.pl/u/kozlowski/1097925,zakaz-aborcji-eugenicznej-i-co-dalej
3. Nie wykluczone jest jednak, na moje wyczucie, że takie rzeczy mogły stanowić przestępstwo nadużycia władzy przez funkcjonariusza publicznego, o którym jest mowa w art. 231 k.k.
4. Pisałem na ten temat tu: https://www.salon24.pl/u/kozlowski/1249609,czy-bezwzgledne-dozywocie-jest-naprawde-do-czegos-potrzebne
5. Zwróciłem na to uwagę w tym tekście https://www.salon24.pl/u/kozlowski/1354533,czy-jan-pietrzak-popelnil-przestepstwo-a-jesli-nawet-tak-to-czy-powinien-zostac-ukarany
6. Krytykowałem ten pomysł tu https://www.salon24.pl/u/kozlowski/1337247,zakaz-mowy-nienawisci-przeciwko-osobom-lgbt-dobry-pomysl
7. Cokolwiek krytykowałem coś takiego w tekście „O zasadzie lex retro non agit i jej łamaniu w prawie polskim – w sposób subtelny i jaskrawy”.