Bartłomiej Kozłowski

Państwo a religia w Ameryce – jak jest teraz, jak było kiedyś

Artykuł opublikowany pierwotnie (pod innym tytułem) w ramach działu Kartka z kalendarza na portalu Polska.pl.

 

Jeśli wśród blisko 200 krajów świata jest jakiś kraj, o którym można powiedzieć, że istniejący w nim model prawnej regulacji stosunków między aparatem państwowym a związkami wyznaniowymi zbliża się do liberalnego – mającego na względzie przede wszystkim wolność jednostki – ideału, to krajem tym są Stany Zjednoczone.

 Relacje między Państwem a Kościołem (a lepiej rzecz ujmując - Kościołami – jako że różnych wyznań jest tam co niemiara) opierają się w tym kraju na dwóch podstawowych zasadach: ścisłej neutralności religijnej państwa i maksymalnej wolności wyznaniowej jego mieszkańców. Obecny kształt owych relacji jest przede wszystkim wynikiem wieloletniej praktyki orzeczniczej sądów – w tym przede wszystkim Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych – interpretujących zawarty na początku uchwalonej w 1789 r., a ratyfikowanej w 1791 r. tzw. Pierwszej Poprawki do Konstytucji zapis, zgodnie z którym „Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię albo zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych”.

Dwie zasady

Fragment ten ustanawia dwa adresowane do aparatu państwowego zasady: zakazu „wprowadzania religii” i zakazu „zabraniania swobodnego wykonywania praktyk religijnych”. Zasady te rozumiane są bardzo szeroko.Za niedopuszczalne „zabranianie swobodnego wykonywania praktyk religijnych” uważa się np. wszelkie wtrącanie się władz państwowych w doktrynę i wewnętrzną organizację związków religijnych. Bardzo pojemnie rozumiane jest samo pojęcie religii – zdaniem Sądu Najwyższego USA obejmuje ono nie tylko tradycyjne, zinstytucjonalizowane wyznania – np. chrześcijaństwo, judaizm, czy islam – ale także takie koncepcje światopoglądowe, jak taoizm, agnostycyzm, ateizm czy świecki humanizm – które w świadomości niektórych ludzi zajmują pozycję równą tej, jaka w ortodoksyjnych koncepcjach wiary zarezerwowana jest dla oznaczenia relacji między człowiekiem, a Bogiem (1). Zasada „zakazu ustanawiania religii” pojmowana jest natomiast jako zakaz wprowadzania i egzekwowania wszelkich regulacji, które bądź to faworyzują jedną religię wobec innych religii, religię jako zjawisko wobec nie – religii, bądź też odwrotnie – wymierzone są w konkretną religię albo zjawisko religii jako takiej w ogóle (2).

Konsekwentny rozdział

Przechodząc od tych ogólników do konkretów: w Stanach Zjednoczonych niemożliwe byłoby np., aby stosunki między państwem a konkretnym wyznaniem kształtowane były w drodze szczególnej – ustanowionej tylko dla tego wyznania – regulacji prawnej (jak ma to miejsce w przypadku Kościoła Katolickiego w Polsce – stosunki z którym regulowane są przez Konkordat) W amerykańskich budynkach urzędowych nie mogą wisieć krzyże, ani inne symbole religijne. W szkołach publicznych – finansowanych z pieniędzy podatników – nie może być nauczana religia, ani organizowane np. modlitwy na początku lekcji (trzeba tu od razu zaznaczyć, iż nie jest prawdą, że w amerykańskiej szkole po prostu nie można się modlić: uczniowie mogą się zawsze modlić po cichu, a na przerwie między lekcjami mogą się spotykać w grupach i modlić wspólnie – na takiej samej zasadzie, na jakiej mogą rozmawiać na dowolny temat). Szkoły wyznaniowe – które oczywiście wolno zakładać i posyłać do nich dzieci – to jest gwarantowane przez prawo do wolności religijnej – nie mogą być finansowane ze środków publicznych.

Rozdział między państwem, a religią jest więc w Ameryce znacznie silniejszy, niż np. w większości krajów europejskich, gdzie np. wieszanie krucyfiksów w salach szkolnych uważa się za rzecz normalną, a gdzieniegdzie (np. w Wielkiej Brytanii i w krajach skandynawskich) formalnie rzecz biorąc wciąż istnieje oficjalny Kościół państwowy. Jednocześnie, Amerykanie są społeczeństwem bardzo religijnym – ludzi obojętnych religijnie jest tam o wiele mniej, niż w innych, podobnie rozwiniętych krajach świata.

Wyłomy w „murze separacji”

Owa religijność społeczeństwa amerykańskiego powoduje, że w „murze separacji” między Państwem a Kościołem w Stanach Zjednoczonych istnieją pewne – dość czasem zresztą zabawne – wyłomy. I tak np. na początku sesji Kongresu tradycyjnie wygłaszana jest modlitwa. Otwierając posiedzenie Sądu Najwyższego woźny sądowy zgodnie z ustaloną tradycją wygłasza uroczystą formułkę - która zawiera słowa: „Boże chroń Stany Zjednoczone i ten Wysoki Sąd!

Innym przykładem „wyłomu w murze separacji” między państwem, a religią jest w Stanach Zjednoczonych widniejący na tamtejszych pieniądzach – czyli dolarach napis „In God We Trust” – Ufamy Bogu. To jednak jest dobrze znane – wiedzą o tym wszyscy, którzy mieli w ręku dolary (i umieją czytać po angielsku). Znacznie bardziej szokująca może być natomiast dla niektórych czytelników informacja, że w siedzibie Prezydenta USA - Białym Domu - zatrudniona jest cała ekipa kapłanów – która, przykładowo, w 1972 r. składała się z 17 pastorów, 3 księży katolickich, 1 rabina i 1 popa.

Wracając do przykładów powszechnie znanych – prezydent USA, składając na stopniach Kapitolu przysięgę przed objęciem urzędu – trzyma prawą rękę na egzemplarzu Biblii, a do wygłoszonego przed Prezesem Sądu Najwyższego tekstu przysięgi dodaje słowa „So help me God” – „Tak mi dopomóż Bóg”. Żeby było jasne: jest to tylko zwyczaj. W Konstytucji amerykańskiej nie ma mowy o Bogu (jest o Nim natomiast mowa w założycielskim, można by rzec, dokumencie Stanów Zjednoczonych, jakim jest Deklaracja Niepodległości) nie ma tam również mowy o tym, że przysięgę prezydencką składa się na Biblię. Amerykański prezydent miałby więc absolutne prawo do tego, by w trakcie wygłaszania przysięgi nie posługiwać się Biblią i by do zapisanego w Konstytucji tekstu przysięgi nie dodać słów „Tak mi dopomóż Bóg, ale... marny byłby los prezydenta, który odważyłby się w taki sposób postąpić. Opinia publiczna nie dałaby mu życia. Cały ten przykład jest zresztą wyłącznie teoretyzowaniem – jako że szansa, by na Urząd Prezydenta został w Stanach Zjednoczonych wybrany człowiek niewierzący (a w każdym razie, deklarujący niewiarę)  jest praktycznie żadna.

Jak było kiedyś?

Stosunki między władzą państwową a religią nie zawsze wyglądały w Ameryce tak, jak obecnie. Szczególnie, w okresie kolonialnym – poprzedzającym powstanie Stanów Zjednoczonych – miały one charakter diametralnie odmienny od przedstawionego powyżej.

Stany Zjednoczone powstały jak wiadomo w wyniku ogłoszenia niepodległości przez 13 angielskich kolonii, które założone zostały na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej w latach 1607 – 1732. Najważniejszą rolę w procesie powstania owych kolonii odegrały względy religijne: kolonie te zakładali i osiedlali się w nich ludzie, którym w ich rodzimej Anglii groziły prześladowania z powodów wyznaniowych.

Bo moja religia jest najmojsza….

Domagając się swobody religijnej dla siebie „Ojcowie Pielgrzymi” - jak nazywa się często angielskich osadników w koloniach – nader rzadko byli skłonni przyznać ją innym. Przeciwnie – każda istniejąca wówczas grupa wyznaniowa – czy to Anglikanie, czy Purytanie, czy Kongregacjoniści czy wreszcie Katolicy (tych ostatnich było niewielu) – uważała, że to ona posiada monopol na religijną prawdę, a wszystkie inne grupy wyznaniowe składają się wyłącznie ze schizmatyków i heretyków.

Efektem takich postaw była nietolerancja religijna. Nie była ona zresztą ona w owym czasie niczym niezwykłym. W XVII wieku tylko w najświatlejszych umysłach pojawiła się myśl, że do wiary nie można nikogo zmuszać siłą. Postawa ta była powszechna z tego choćby względu, że większość ludzi wykształconych stanowili wówczas duchowni, którzy z racji swej profesji znacznie bardziej interesowali się zbawieniem jednostki – które w ich mniemaniu zapewniała wyłącznie ich własna religia – niż ich prawami politycznymi tejże jednostki czy choćby jej dobrobytem.

Jakkolwiek stosunki między instytucjami państwowymi a Kościołem w poszczególnych koloniach różniły się nieco między sobą, nie wdając się w szczegóły można powiedzieć jedno: związki między państwem a religią we wszystkich tych koloniach były niezwykle silne. Najdalej chyba jednak związki te były posunięte w purytańskiej kolonii New Haven - o której bez żadnej przesady można powiedzieć, że istniała w niej forma nowożytnej teokracji.

Za to kara, za tamto kara

W kolonii tej okrutne często przepisy, zawarte w biblijnych księgach Wyjścia, Kapłańskiej i Powtórzonego Prawa stanowiły podstawowe źródło obowiązującego prawa (w Massachusetts i Connecticut były one traktowane jako źródło posiłkowe). Kara śmierci groziła tam za wszelkie czyny zagrożone tą karą w Starym Testamencie: bluźnierstwo, czary, cudzołóstwo, gwałt, homoseksualizm, sodomię, znieważenie rodziców przez syna, wyznawanie innych bogów. Mniej brutalnie – ale też surowo, bo chłostą, zakuciem w dyby lub więzieniem - karano za takie „zbrodnie” jak nieuczęszczanie na msze, śmianie się w zborze, wypowiadanie lekceważących uwag na temat prawd wiary lub obrzędów kościelnych, pijaństwo, palenie tytoniu, zdzierstwo, przekleństwa, lżenie, kłamstwa, grę w karty, loterię lub w kości, tańczenie w gospodzie, wznoszenie toastów przy stole, oświadczyny bez uprzedniej zgody ojca lub brata wybranki, a nawet... zbyt długie podejmowanie gości we własnym domu.

Prawa boskie czy gubernatorskie?

Purytanie w żadnym jednak przypadku nie mieli jakiegoś monopolu na stosowanie brutalnych represji wobec nonkonformistów religijnych. Świadczyć mogą o tym choćby wydane w 1612 r. przez gubernatora anglikańskiej Virginii Thomasa Dale’a „Prawa boskie, moralne i wyjątkowe” (The Lawes Divine, Moral and Martial). Stanowiły one, że:

  1. Mówienie bezbożne o Trójcy Świętej, jednej z jej osób lub o artykułach wiary chrześcijańskiej podlega karze śmierci
  2. Bluźnienie przeciw świętemu imieniu Boga podlega karze śmierci
  3. Przeklinanie – za pierwszym razem będzie surowo karane, za drugim „język winowajcy szydłem zostanie przeszyty”, a jeśli będzie on nadal niepoprawny, to zostanie ukarany śmiercią.
  4. Szydzenie bądź czynienie despektu dla świętego Słowa Bożego albo brak szacunku dla pastora naraża winowajcę na trzykrotną chłostę publiczną i proszenie o przebaczenie na zgromadzeniu kongregacji przez trzy kolejne dni sabatu.
  5. Nieuczęszczanie na msze podlega karze. Za pierwszym razem – wstrzymania przydziału, za drugim – chłosty, za trzecim zaś – sześciu miesięcy galer.
  6. Za naruszenie sabatu grozi za pierwszym razem wstrzymanie przydziału, za drugim chłosta, za trzecim śmierć.
  7. Kaznodzieje i pastorzy są obowiązani do należytego odprawiania obrzędów religijnych pod rygorem utraty poborów.
  8. Każda osoba zamieszkująca na terytorium kolonii lub nań przebywająca winna udać się do pastora w celu sprawdzenia jej wiary. Jeśli wiara ta jest błędna, wówczas osobę tę należy pouczyć. Jeśli ktokolwiek odmówi udania się do pastora, podlega karze chłosty. Za powtórną odmowę osoba ta ma zostać wychłostana podwójnie, po czym musi odwołać swój błąd w dniu sabatu przed zgromadzeniem kongregacji. Za trzecią odmowę należy ją chłostać codziennie, dopóki nie uzna swego błędu” (cytat za: Ryszard Małajny „Mur separacji” – państwo a kościół w Stanach Zjednoczonych Ameryki – wyd. Uniwersytet Śląski w Katowicach 1992).

W praktyce nie było tak źle

Prawa boskie, moralne i wyjątkowe Thomasa Dale’a są doskonałą ilustracją stosunków między władzą, a religią w brytyjskich koloniach w Ameryce Północnej. Mówiąc o panującej w tych koloniach religijnej nietolerancji nie należy jednak tracić z oczu faktu, że religijnie motywowane represje i prześladowania miały w tych koloniach zasięg o wiele mniejszy, niż w ówczesnej Europie. Z zapisków historycznych wiadomo, że w Massachusetts od roku 1658 r. cztery osoby stracono za przynależność do sekty kwakrów, zaś w wyniku najsłynniejszego ekscesu religijnej nietolerancji w Ameryce, jakim były procesy o czary w Salem w 1692 r. powieszono 20 osób, a 150 wtrącono do więzienia. Jakkolwiek trudno jest negować tragiczny charakter tych wydarzeń, cóż to jest wobec dziesiątków tysięcy (co najmniej) ludzi, jakie w Europie zginęły w wojnach religijnych?

Warto też dodać, że ludność kolonii buntowała się czasem przeciwko religijnie motywowanym prawom. Tak właśnie było w przypadku „Praw boskich, moralnych i wyjątkowych” gubernatora Dale’a. Oburzeni tymi prawami mieszkańcy Virginii wystosowali przeciwko nim petycję do samego angielskiego króla, który je unieważnił i kazał zastąpić mniej surowymi.

1        Zob. decyzję Sądu Najwyższego USA w sprawie United States versus Seeger (1965).

      2. Zob. decyzję w sprawie Everson v. Board of Education of Ewing TP (1947). 

 

 

Strona główna