Wolność słowa dla wybranych: o zakazie amatorskiego filmowania przemocy we Francji
Artykuł opublikowany pierwotnie (pod innym tytułem) w ramach działu Kartka z kalendarza na portalu Polska.pl.
Jeśli – szanowny czytelniku (lub czytelniczko) tego artykułu – będziesz we Francji i staniesz się przypadkiem świadkiem bójki ulicznej, napadu na bank albo gwałtu – nie sięgaj po telefon komórkowy z kamerą video i nie próbuj rejestrować takiego zdarzenia. Chyba, że jesteś zawodowym dziennikarzem, albo robisz to wyłącznie po to, aby od razu pójść z takim nagraniem na policję i przekazać je jako dowód popełnienia przestępstwa. Według uchwalonej niedawno przez francuski parlament ustawy rejestrowanie i transmitowanie określonych w kodeksie karnym aktów przemocy – poza wspomnianymi powyżej przypadkami – jest przestępstwem zagrożonym karą grzywny do 75 000 euro i/lub 5 lat więzienia.
To chyba pierwsze tego typu prawo nie tylko we Francji, ale w całej Europie – i w ogóle na świecie. Zostało ono uchwalone po tym, jak 24 kwietnia 2006 r. w jednej z klas liceum zawodowego w Porcheville pod Paryżem 18-letni Abdullah W. chwycił za krzesło i zaczął okładać nim nauczycielkę wychowania obywatelskiego 35-letnią Isabelle B. Bita kobieta początkowo próbowała zasłaniać się ramionami, później jednak upadła na ziemię. Uczeń – bandyta bił ją jednak dalej. Obrażenia nauczycielki były na tyle poważne, że trafiła ona do szpitala.
Całą tę scenę można było zobaczyć na filmie umieszczonym w Internecie. Nagranie urywało się w momencie, gdy Abdullah W. nadal walił krzesłem w leżącą już na ziemi nauczycielkę. Było tak chyba dlatego, że pamięć w telefonie komórkowym - trzymanym przez innego ucznia Massira T. - wyczerpała się.
Film podobno spodobał się wielu nastolatkom w Porcheville, a zwłaszcza w blokowisku Val-Fourré – gdzie mieszkają głównie kolorowi potomkowie emigrantów z dawnych francuskich kolonii w Afryce.
Będą się uczyć za kratkami
Dla Abdullaha W. i Massira T. wspomniany incydent skończył się tak, jak skończyć się powinien: oboma młodzieńcami zajął się sąd. Nastolatkowie pochodzenia północnoafrykańskiego najprawdopodobniej będą kontynuować naukę za kratkami. Sędziów nie przekonały wyjaśnienia Abdullaha W., że nauczycielka "go wkurzała".
Coś z tym trzeba zrobić
Konsekwencje dramatu, jaki rozegrał się w liceum zawodowym w Porcheville nie zatrzymały się jednak na wyroku w sprawie pobicia Izabelle B. Powszechne oburzenie, jakie wywołało to zdarzenie, stało się dla francuskich polityków impulsem do przeforsowania prawa zakazującego amatorskiego filmowania aktów przemocy. Pomysłodawcą i autorem tego prawa jest (zapamiętajmy to dobrze) francuski minister spraw wewnętrznych i kandydat prawicy w zbliżających się wyborach prezydenckich we Francji Nicolas Sarkozy. Jego zdaniem (pytanie oczywiście, czy wyrażanym szczerze) taki zakaz jest jedyną metodą pozwalającą skutecznie powstrzymać naśladowców Abdullaha W. i Massira T.
Przepis groźny dla demokracji
Przeciwko nowej ustawie zaprotestowały francuskie i amerykańskie serwisy internetowe prowadzone m.in. przez pozarządowe organizacje zajmujące się ochroną wolności słowa. Ich zdaniem zakaz amatorskiego filmowania przemocy jest poważnym zagrożeniem dla wolności słowa w Internecie. „Ten przepis jest groźny dla demokracji, bo zabrania obywatelowi nagrywać i krytykować przemoc np. poprzez umieszczanie nagranych scen w internecie. Jedynie profesjonalna prasa będzie miała to prawo” – stwierdziła w swym oświadczeniu organizacja "Ligue Odebi".
Jednak wśród zwykłych Francuzów – a także w świecie francuskich mediów – ustawa o zakazie amatorskiego filmowania przemocy nie wywołała większych kontrowersji. Także francuska Rada Konstytucyjna (odpowiednik naszego Trybunału Konstytucyjnego) 3 marca 2007 r. uznała tą ustawę za zgodną z konstytucją.
Jak będzie u nas?
Ciekawe też, czy polscy politycy – zainspirowani francuskim przykładem – nie zechcą wprowadzić podobnego prawa w Polsce. Bądź co bądź, w naszym kraju miały już miejsce wydarzenia podobne do tych, jakie w kwietniu 2006 r. rozegrały się w Porcheville – weźmy tu choćby przypadek sfilmowanego znęcanie się nad nauczycielem angielskiego w jednej ze szkół w Toruniu, jaki telewizja TVN ujawniła we wrześniu 2003 roku, czy niedawne samobójstwo czternastoletniej Ani z Gdańska, która odebrała sobie życie po tym, jak jej koledzy odegrali na niej pozorowaną scenę gwałtu i zarejestrowali tą scenę telefonem komórkowym z kamerą video.
Wystarczy istniejące prawo
Ale czy takie prawo, jakie niedawno uchwalono we Francji, rzeczywiście jest niezbędne do tego, by móc skutecznie ścigać osobników, którzy organizują znęcanie się nad kimś innym specjalnie po to, by nagrać film i ku uciesze podobnych sobie delikwentów umieścić go w Internecie? Bądź co bądź – kogoś, kto organizuje takie wyczyny, jak te, do których doszło w liceum zawodowym w Porcheville bez trudu można pociągnąć do odpowiedzialności karnej za podżeganie, pomocnictwo lub współudział w popełnieniu przestępstwa. Do tego, aby ukarać takich ludzi, jak Abdullah W. i Massir T. nie trzeba wymyślać żadnych nowych przepisów – istniejące od dawna i powszechnie akceptowane paragrafy kodeksu karnego są w tym przypadku zupełnie wystarczające.
Jednym wolno, drugim nie
Francuskie prawo sformułowane jest jednak w taki sposób, że pozwala ono wpakować za kratki nie tylko takich osobników, jak Abdullah W. i Massir T. Według tego prawa przestępstwem jest każde filmowanie rzeczywistego aktu przemocy – chyba, że ma ono na celu dostarczenie dowodów wymiarowi sprawiedliwości – albo dokonywane jest przez osobę, której zawodowym obowiązkiem jest informowanie społeczeństwa o dziejących się wydarzeniach – czyli dziennikarza. Kwestia tego, czy filmowanie jest w danym przypadku integralną częścią przestępczego wyczynu – jak było to w przypadku pobicia nauczycielki w Porcheville – czy też jest dokonane przez osobę nie mającą z jego popełnieniem nic wspólnego, nie ma żadnego znaczenia. Czemu ma służyć ustawa dzieląca ludzi na dwie – trudno tu znaleźć lepsze określenie - kasty: zawodowych dziennikarzy, którym wolno rejestrować zauważone przez siebie akty przemocy – i zwykłych ludzi, którym nie wolno tego robić pod groźbą spędzenia pięciu lat w kryminale (chyba, że robią to w celu dostarczenia dowodów wymiarowi sprawiedliwości)?
Ryzykowany argument
Może chodzi o to, że wyczyny takie jak ten, którego dopuścili się Abdullah W . i Massir T. znajdują swoich naśladowców? Ale jeśli to akurat miałby być argument – to dlaczego takie wydarzenia wolno uwieczniać profesjonalnym dziennikarzom? Bądź co bądź, kwestia tego, czy jakiś film może skłonić kogoś do naśladowania przedstawionych w nim aktów przemocy zależy co najwyżej od tego, co taki film pokazuje – z pewnością nie od tego, kto jest jego autorem.
Poza tym, kryminalizacja aktów ekspresji z tego powodu, że mogą one zainspirować jakichś osobników do popełniania przestępstw jest przedsięwzięciem skrajnie ryzykownym dla jakiejkolwiek wolności słowa. Wcale nie dlatego, że filmy pokazujące przemoc nie mogą nikogo skłonić do aktów faktycznej przemocy – przypadki tzw. „copycat crimes” są czymś całkiem dobrze znanym. Raczej dlatego, że jeśli akceptujemy taką przesłankę jako dostateczne uzasadnienie cenzury, to nigdy nie możemy być pewni, że cenzura taka nie posunie się dalej, niż byśmy tego chcieli. Jak pisze przewodnicząca Amerykańskiego Związku Swobód Obywatelskich (ACLU) Nadine Strossen
„Gdybyśmy chcieli zakazać wszystkich słów lub obrazów, które kiedykolwiek oskarżano o inspirowanie bądź bezpośrednie przyczynienie się do przestępstwa popełnionego przez odszczepieńców i jednostki aspołeczne, nie mielibyśmy wiele do czytania i oglądania. W całej historii i na całym świecie przestępcy często składali winę za swoje postępowanie na zaskakująco wiele słów i obrazów napotkanych przez nich w książkach, filmach i telewizji”.
W dalszej części tekstu, z którego pochodzi powyższy cytat Nadine Strossen powołuje się na opublikowany w 1979 roku raport brytyjskiej komisji powołanej do zbadania obsceniczności i zasadności wprowadzenia cenzury filmowej. Komisja ta, jak pisze przewodniczące ACLU stwierdziła, że „jeśli ktoś jest podatny na bodźce wywołujące agresywne zachowania, znajdzie je dosłownie wszędzie”. Dalej Nadine Strossen pisze:
„Aby zilustrować niezliczone przestępstwa inspirowane słowami lub obrazami – pisze dalej Nadine Strossen - komisja przywołała przykład młodego człowieka, który usiłował zabić swoich rodziców tasakiem do mięsa po obejrzeniu filmowej wersji „Braci Karamazow” Dostojewskiego oraz przykład Murzyna z Jamajki, który w Londynie zgwałcił białą kobietę, a później twierdził, że oglądana w telewizji ekranizacja „Korzeni” Alexa Halaya „zainspirowała” go, by potraktować swoją ofiarę tak, jak biali mężczyźni traktowali kiedyś czarne kobiety”. Przewodnicząca ACLU wspomina też o niejakim Heinrichu Pommerenke – działającym w Niemczech pod koniec lat 50-tycy seryjnym mordercy – którego do zbrodni popchnęło obejrzenie sceny przedstawiającej Żydówkę tańczącą wokół Złotego Cielca w filmie „Dziesięcioro przykazań” Cecila B. DeMille’a – także o Johnie Georgu Haighu – powieszonym w 1949 r. brytyjskim wampirze - który po raz pierwszy doznał morderczych marzeń i wampirzych tęsknot oglądając „zmysłowe” obrzędy…Kościoła Anglikańskiego (1).
Tłumaczenie, że nowe francuskie prawo jest niezbędnym środkiem zapobiegania przestępczości jest więc niedorzeczne – w oparciu o taki argument w ogóle można by uzasadnić mnóstwo innych zakazów wypowiedzi – z zakazem publikowania Biblii i Koranu włącznie – żadne bowiem inne książki nie były przywoływane tak często jako źródło inspiracji lub usprawiedliwienie dla wielkiej liczby pojedynczych i zbiorowych przestępstw – od wojen religijnych, inkwizycji, palenia czarownic i pogromów z dawnych epok po zupełnie współczesne akty terroryzmu, bicie żon i dzieci oraz rytualne mordy. W szanującym wolność jednostki kraju dla takiego prawa trudno jest właściwie znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie.
Dla Francuzów to normalne
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jednak nie to, że takie prawo zostało w ogóle uchwalone. Prawodawcy w różnych czasach i w różnych miejscach wymyślali znacznie dziwniejsze przepisy – obowiązująca w dziewiętnastowiecznej Wielkiej Brytanii tzw. „Ustawa o czerwonej fladze” wymagająca, by każdy „powóz bez koni” był poprzedzany przez człowieka biegnącego z czerwoną chorągwią jest pewnie jednym z lepszych przykładów. Smutne jest raczej to, że dla francuskiej opinii publicznej – a także większości francuskich dziennikarzy – prawo zabraniające filmowania i transmitowania aktów przemocy jest czymś zupełnie normalnym. Z czego to wynika?
W przypadku dziennikarzy jest to jasne: wspomniane prawo bezpośrednio im nie zagraża: jak była już mowa, filmowanie przemocy nie jest przestępstwem, gdy stanowi część wykonywania obowiązków zawodowych. W przypadku zwykłych ludzi dużą rolę odegrał tu niewątpliwie szok wywołany wspomnianymi na wstępie wydarzeniami w Porcheville. Ale niemałą rolę mogła w tym wszystkim odegrać swego rodzaju normalizacja ograniczania wolności wypowiedzi, jaką można zaobserwować we współczesnej Francji (podobnie, jak w innych krajach europejskich). Francuskie prawo przewiduje kary za wiele rodzajów wypowiedzi – podżeganie do nienawiści religijnej i rasowej oraz zniesławianie i obrażanie grup ludności z takich powodów, eksponowanie symboli nazistowskich, negowanie holocaustu, negowanie ludobójstwa Ormian (od niedawna). W dalszym ciągu przestępstwem – karanym surowiej od zwykłej obelgi – jest znieważanie prezydenta Republiki Francuskiej (choć jest to co prawda przepis praktycznie niestosowany). Co tam jedno ograniczenie wolności słowa więcej…
Poszedłby siedzieć?
Warto na koniec zwrócić uwagę na datę, jaką francuska Rada Konstytucyjna wybrała dla opublikowania swojej decyzji: dokładnie 16 lat wcześniej 3 marca 1991 - w Los Angeles, wideofilmowiec-amator George Holliday zarejestrował scenę pobicia Rodneya Kinga przez policjantów. Uniewinnienie sprawców pobicia przez sąd stanowy, które nastąpiło 29 kwietnia 1992 r., wywołało zamieszki w Los Angeles, w wyniku których życie straciło 53 osoby.
Pascal Cohet ze wspomnianej już organizacji Odebi stwierdził, że gdyby Holliday filmował dzisiaj podobną scenę we Francji to trafiłby do więzienia. Podobny los mógłby spotkać kogoś, kto opublikowałby jego film. Jednak inni komentatorzy twierdzą, że francuski sąd nie skazałby nikogo za pokazywanie brutalności policji. Kto w tym sporze ma rację – czas pokaże.
1. Cytat za: Nadine Strossen „Dlaczego ocenzurowanie pornografii nie zmniejszyłoby dyskryminacji kobiet, ani przemocy wobec nich” w: „Kobiety, mężczyźni i płeć” – praca zbiorowa pod redakcją Mary Roth Walsh, wyd. IFiS PAN, Warszawa 2003. Zob. też oryginalną wersję wspomnianego tekstu.