Bartłomiej Kozłowski

Przestępstwo propagandy antysojuszniczej – curiosum z historii polskiego prawa

 

Dla rządzących Polską w latach 1944 – 1989 komunistów nie było zapewne tematu równie drażliwego, jak wzajemne stosunki między Polską, a Związkiem Radzieckim. Drażliwość ta miała co najmniej trzy źródła. Pierwszym z nich było to, że komuniści – nie tylko polscy – uważali Związek Radziecki za swego rodzaju ideową ojczyznę, wskutek czego wszelka krytyka tego państwa (a także jego przywódców) była dla nich mniej więcej czymś takim, jak dla niektórych osób religijnych jest naśmiewanie się z ich obiektu kultu. Drugim – niechętnie eksponowany przez nich, ale oczywisty dla każdego, kto w minimalnym choćby stopniu znał najnowszą historię Polski fakt, że swą władzę w Polsce komuniści zawdzięczali nie swobodnemu i niewymuszonemu wyborowi ze strony społeczeństwa, lecz Armii Radzieckiej, która zajęła tereny obecnej Polski w końcowym okresie II wojny światowej – co powodowało, że krytyka Związku Radzieckiego postrzegana była przez nich jako podważanie ich moralnej legitymacji do sprawowania władzy w naszym kraju. Po trzecie wreszcie, jedną z przyczyn drażliwości polskich komunistów odnośnie problemu stosunków polsko - sowieckich mógł być strach, wynikający z ich osobistych doświadczeń: wielu z nich (jak choćby Wojciech Jaruzelski) miało nieprzyjemność poznać „towarzyszy radzieckich” podczas np. wywózek mieszkańców wschodnich terenów II Rzeczypospolitej na Syberię i do Kazachstanu i na własnej skórze przekonać się, do czego ci „towarzysze” są zdolni.

W prywatnych rozmowach między sobą mieszkańcy kraju zwanego Polską Rzecząpospolitą Ludową – często nastawieni skrajnie antyradziecko – bez skrępowania mówili o tym, co myślą o Związku Radzieckim, jego przywódcach, panującym tam ustroju, stosunkach handlowych między Polską, a ZSRR czy pobycie wojsk sowieckich w Polsce. Ale jeśli chodzi o tzw. życie publiczne, to tu akurat swobodna dyskusja na takie tematy była wykluczona. Dotyczyło to zwłaszcza prasy (i oczywiście w jeszcze większym zapewne stopniu radia i telewizji), gdzie wszelkie odmienne od oficjalnie obowiązujących opinie i informacje, mogące rzucić „złe” światło na tego rodzaju kwestie, były eliminowane przez cenzurę. Jednak nie tylko cenzura prewencyjna usiłowała stać na straży „właściwego” stosunku Polaków do „wielkiego brata” ze wschodu. Ten sam cel miało wprowadzenie do polskiego prawa przepisu, według którego przestępstwem było „publiczne nawoływanie do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej z państwem sprzymierzonym” – a więc przede wszystkim, ze Związkiem Radzieckim.

Historia przepisu

Przepis ten pojawił się już u samego zarania tzw. Polski Ludowej, jako art. 102 §2 Kodeksu Karnego Wojska Polskiego z 23 września 1944 r. – wyjątkowo drakońskiego aktu prawnego, uchwalonego przez stworzony de facto przez Stalina PKWN. Zgodnie z tym przepisem, każdy, kto „publicznie nawoływał do czynów skierowanych  przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z państwem sprzymierzonym, oraz kto sporządzał, rozpowszechniał lub przechowywał przeznaczone dla tych celów pisma, druki lub wizerunki, podlegał karze więzienia”(od roku do 10 lat). Takie brzmienie tego przepisu obowiązywało do dnia 11 lipca 1946 r., kiedy to wszedł w życie Dekret o Przestępstwach Szczególnie Niebezpiecznych w Okresie Odbudowy Państwa (zwany popularnie małym kodeksem karnym), którego artykuł 11 przewidywał karę więzienia na czas nie krótszy od lat 3 dla tego, kto publicznie nawołuje do czynów, skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z państwem sprzymierzonym. Tak sformułowany przepis przeciwko „propagandzie antysojuszniczej” istniał w prawie polskim do 31 grudnia 1969 r. – dzień później zastąpił go art. 133 uchwalonego 19 kwietnia 1969 r. kodeksu karnego, mówiący, że ten, „kto publicznie nawołuje do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z państwem sprzymierzonym, albo takie czyny publicznie pochwala, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”.

Jak widać, przepis dotyczący „propagandy antysojuszniczej” – bo tak można określić przestępstwo, o jakim jest mowa w tym tekście – ulegał pewnym zmianom: jego najwcześniejsza wersja przewidywała karalność nie tylko samego „publicznego nawoływania do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z państwem sprzymierzonym” ale także zmierzających do takiego celu czynności przygotowawczych, w postaci sporządzania, bądź przechowywania pism, druków lub wizerunków; w wersji wprowadzonej do małego kodeksu karnego z kryminalizacji takich wstępnych działań zrezygnowano – ale dolną granicę wymiaru kary podniesiono do 3 lat – a górną do 15 lat więzienia; w kodeksie karnym z 1969 roku obniżono dolną granicę wymiaru kary do roku więzienia, a górną do 10 lat, wprowadzono za to karalność publicznego pochwalania czynów, o jakie chodziło w tym przepisie.

Jak za nawoływanie do zbrodni

Co jednak tak naprawdę ciekawego było w paragrafie o „propagandzie antysojuszniczej” – niezależnie od jego wersji (bo trzeba przyznać, że wspomniane powyżej zmiany miały charakter raczej kosmetyczny)? Otóż, chyba przede wszystkim to, że przepis ten zabraniał nawoływania do czynów, które mogły być absolutnie legalne (i nie wyrządzające żadnej szkody) jeśli tylko czyny te wymierzone miały być przeciwko „jedności sojuszniczej” (darujmy sobie próbę dokonania wykładni tego pojęcia) Państwa Polskiego z państwem sprzymierzonym. Oznacza to, że za przestępstwo mogło zostać uznane wezwanie do – dajmy na to – wyłączenia świateł o określonej godzinie – jako formy protestu przeciwko np. stacjonowaniu wojsk sowieckich w Polsce. Za takie w oczywisty sposób nie powodujące bezpośredniego i wyraźnego zagrożenia dla bezpieczeństwa lub porządku publicznego wypowiedzi (1) groziła równie surowa kara, jak za nawoływanie do popełnienia zbrodni: od roku do 10 lat więzienia (tak w każdym razie wyglądało to w świetle kodeksu karnego z 1969 roku).

Dlaczego tak….

Można, swoją drogą, zastanawiać się nad tym, dlaczego ustawodawcy z czasów komunistycznych – niewątpliwie bardzo przewrażliwieni na punkcie wszelkich przejawów antyradzieckości – nie poszli dalej i nie zakazali po prostu wszelkiego występowania przeciwko sojuszowi Polski ze Związkiem Radzieckim i innymi „państwami sprzymierzonymi” – szczególnie, że antyradzieckie wystąpienia bardzo rzadko przybierały w Polsce formę nawoływania do określonych zachowań. Ale na to pytanie trudno jest odpowiedzieć – szukanie takiej odpowiedzi miałoby zresztą sens tylko wówczas, gdyby funkcjonariusze komunistycznych organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości w powojennej Polsce respektowali zasadę „nullum crimen sine lege” – jak doskonale jednak wiadomo, zasadę tą – jak wiele innych - mieli oni głęboko w d….

Za co można było beknąć?

Co w praktyce uznawane było przez sądy za „publiczne nawoływanie do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z państwem sprzymierzonym”? Oto kilka przykładów.

Niejaka Zofia Wandel została 20 stycznia 1951 r. uznana przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Olsztynie uznana winną tego, że od początku 1948 roku, daty bliżej nieustalonej, do dnia 17 października 1950 roku, na terenie Działdowa, czyniła przygotowania do zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego przez to, że pracując w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Działdowie, na terenie biura i poza nim, w obecności współpracowników (tu nazwiska świadków) rozpowszechniała różne kawały polityczne, których treść przedstawiała w fałszywym świetle stosunki panujące w Polsce, a ponadto sugerowała słuchaczy o mającej nastąpić rzekomo trzeciej wojnieoraz, że  (co w tym kontekście jest akurat ważniejsze)
„w tym samym czasie i miejscu i w obecności tychże samych osób, nawoływała do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego ze sprzymierzonym Związkiem Radzieckim przez to, że rozpowszechniała różne kawały polityczne i wypowiedzi, które swą treścią przedstawiały w fałszywym świetle stosunki panujące w Związku Radzieckim, ustosunkowanie się Związku Radzieckiego do Polski, oraz działalność Generalissimusa Stalina…”. Za wspomniane przestępstwa Zofia Wandel została skazana na 5 lat więzienia, 3 lata pozbawiania praw publicznych i obywatelskich praw honorowych oraz przepadek całego mienia na rzecz skarbu państwa. W 1946 roku Bernard Pyclik został skazany za to, że „jako ksiądz proboszcz rzymskokatolickiej Parafii Miłosna, pow. Lwówek, na początku marca do dnia aresztowania publicznie nawoływał przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z sprzymierzonym z nim Związkiem Radzieckim, wygłaszając z ambony do zebranych wiernych fałszywe, tendencyjnie poprzekręcane fakta; a w szczególności, dokładnie nieustalonego dnia, na posterunku MO w Miłosna w obecności milicji i interesantów wypowiadał się ‘myślicie, że Niemcy zrobili Katyń, a tymczasem to zrobili sowieci, którzy wymordowali tam naszych ludzi', ponadto w kazaniach swoich stale głosił 'sowieci zagrabili nam wschodnie tereny, a dali zachód, który przedtem wyszabrowali, ale mimo wszystko ziemie wschodnie wrócą do nas”. Jak łatwo można zauważyć, orzekający w sprawie księdza Pyclika sąd kompletnie zignorował fakt, że zastosowany w jego sprawie przepis mówił o publicznym nawoływaniu do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej z państwem sprzymierzonym – a nie o nawoływaniu przeciwko jedności sojuszniczej z takim państwem jako takim w ogóle. Tak jednak właśnie przepis ten interpretowany był zazwyczaj w praktyce – przykładowo, któryś z warszawskich sądów uznał w okresie stanu wojennego, że przestępstwem z art. 133 d.k.k. było namalowanie na murze hasła „Rosyjski sojusz nam niepotrzebny”. W 1994 roku Sąd Najwyższy uchylił ten ostatni wyrok, stwierdzając, że inkryminowane hasło nie wzywało do jakichkolwiek czynów przeciwko sojuszowi ze Związkiem Radzieckim, a tylko wyrażało pogląd co do potrzeby jego istnienia.

Istniejący na papierze

Przepis o publicznym nawoływaniu do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Polski z państwem sprzymierzonym istniał w prawie polskim do końca obowiązywania kodeksu karnego z 1969 r. W 1989 r. – w następstwie uzgodnień Okrągłego Stołu – jego dotychczasowa treść została oznaczona jako art. 133 §1 i dodany został do niego §2, który mówił, że przepis ten stosuje się pod warunkiem, że państwo sprzymierzone, przeciwko któremu takie nawoływanie (lub pochwalanie) jest skierowane, zapewnia w kwestii ścigania za takie nawoływanie, czy pochwalanie wzajemność. Generalnie jednak rzecz biorąc, już w końcowym okresie PRL wspomniany przepis stał się całkowicie martwy – tym bardziej był on martwy po 1989 r., kiedy to w wyniku rozwiązania Układu Warszawskiego Polska przestała znajdować się w jakimkolwiek sojuszu wojskowym.

Czy karalność propagandy antysojuszniczej może wrócić?

W obowiązującym kodeksie karnym z 1997 roku nie ma przestępstwa „publicznego nawoływania do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej z państwem sprzymierzonym albo ich pochwalania” – twórcy tego kodeksu słusznie uznali omawiany tu przepis za relikt totalitaryzmu. Również obecnie nie słychać nic o pomysłach, by do kodeksu karnego ponownie wprowadzić takie przestępstwo lub jakieś do niego podobne.

Czy jednak karalność za „propagandę antysojuszniczą” – i to całkiem szeroko rozumianą – nie może kiedyś de facto powrócić za pośrednictwem innych – nie wymierzonych w intencji ustawodawcy w taką propagandę - przepisów kodeksu karnego? Otóż, wydaje mi się, że przynajmniej niektóre rodzaje takiej propagandy mogłyby być ścigane na podstawie art. 256 k.k., według którego każdy „kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, , etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Oczywiście, nie wszystkie wypowiedzi przeciwko „jedności sojuszniczej” Polski np. z państwami NATO mogłyby zostać uznane za takie przestępstwo, ale już takie już np. hasło, jak : „jankesi won z Polski!” całkiem możliwe, że tak.

Przykład z Kanady

W Kanadzie na podstawie przepisu podobnego nieco do naszego art. 256 usiłowano kiedyś ścigać osoby rozpowszechniające ulotki, zawierające popularne w latach 70 w zachodnim świecie hasło „Yankee go Home”(2). Jakkolwiek zajmujący się sprawą tych ulotek prokurator nie zdecydował się ostatecznie na wniesienie aktu oskarżenia do sądu, to jednak niektóre z osób rozprowadzających takie ulotki spędziły dwa dni w areszcie. I zauważmy też przy okazji jedno: nawoływanie, o jakim była mowa np. w art. 133 dawnego kodeksu karnego, aby być karalne musiało być – teoretycznie przynajmniej – nawoływaniem do czynów (choć prawda, że mogły to być czyny całkowicie legalne) – nie zaś „nawoływaniem” do samych tylko postaw, poglądów czy emocji. Tymczasem wspomniany powyżej art. 256 obecnego kodeksu przewiduje karę dokładnie za coś takiego. Mówiąc jednak o artykule 256 k.k. wkraczamy na nieco inny, niż „propaganda antysojusznicza” obszar kontrowersyjnych i często zakazanych przez prawo wypowiedzi – mianowicie tzw. „mowy nienawiści” (hate speech) – zainteresowanych tym zagadnieniem zachęcam do lektury artykułów umieszczonych przeze mnie na mojej stronie internetowej (nie tylko na ten temat). 

Przypisy:

1.      Zwolennik istnienia w prawie karnym przepisu takiego, jak art. 133 kodeksu karnego z 1969 r. mógłby go ewentualnie bronić argumentując, że zakazane przez ten przepis wypowiedzi – aczkolwiek nie prowadzą bezpośrednio do siłowych i bezprawnych działań – mogą pobudzać nastroje i przekonywać do poglądów, które wcześniej czy później mogą stać się podłożem takich zachowań. Pytanie jest tylko, czy w szanującym prawa i wolności jednostki państwie takie „odległe i niewyraźne zagrożenie” może być uzasadnionym powodem do ograniczenia wolności słowa? W szeregu tekstach na swojej stronie uzasadniałem pogląd, że fakt, że jakieś wypowiedzi mogą mieć negatywne konsekwencje, nie jest dostatecznym powodem, by ich zakazać, lub karać za nie.

2.      Zob. pismo procesowe Kanadyjskiego Związku Wolności Obywatelskich w sprawie Her Majesty the Queen v. James Keegstra (1990). 

 

Strona główna